W tym artykule dowiesz się o:
Genialny Hosley, znów wskoczył na inny poziom
Przez 35 minut Anwil Włocławek grał słabo. To nie był ten Anwil, którym się zachwycaliśmy w ostatnich dwóch meczach w Zielonej Górze. Stelmet Enea BC umiejętnie wytrącił gospodarzy z równowagi, zabierając im atuty. Mistrzowie Polski mieli 19-punktową przewagę i wydawało się, że pewnie zmierzają do wielkiego finału. Wtedy jednak... narodził się on: Quinton Hosley.
Amerykanin grał jak za najlepszych lat pobytu w Stelmecie. Za taką właśnie grę pokochali go zielonogórscy kibice. Trafiał z bardzo trudnych pozycji, wpędzał w pułapki Koszarka i Florence'a. Wziął sobie do serca słowa trenera Milicicia, który na jednym z czasów powiedział: "chcę przechwytów". W samej czwartej kwarcie Anwil miał pięć przechwytów.
Nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że Hosley wskoczył na taki poziom, który jest nieosiągalny dla większości zawodników w PLK. - Ach ten Quinton - pomyśleli ze smutkiem kibice Stelmetu.
Po Hosleyu nie było widać nerwów. Wyrachowanie, opanowanie i chłodna głowa - te cechy oddają jego postawę na boisku. Nawet po trafionych rzutach nie celebruje radości, w przeciwieństwie np. do Ivana Almeidy, który jest nieco innym typem gracza. Wydawało się, że obaj się nie dogadają, ale Milicić na tyle umiejętnie poukładał wszystkie klocki, że Anwil po ośmiu latach znów zagra w finale PLK.
Feta jak po mistrzostwie
Tuż po niecelnym rzucie Borisa Savovicia kibice Anwilu wbiegli na parkiet. Ludzie zaczęli wpadać sobie w ramiona, całować i tańczyć. Na twarzach wielu z nich pojawiły się łzy szczęścia.
Zabawa trwała w najlepsze. Nic dziwnego: pokonanie czterokrotnego mistrza Polski jest ogromnym sukcesem, zwłaszcza, że włocławianie przegrywali w serii 1:2. - Bo nasz Anwil najlepszy w Polsce jest - krzyczeli fani wraz z zawodnikami, którzy byli wniebowzięci.
- To było coś niesamowitego, jeszcze nigdy w czymś takim nie brałem udziału. Kibice byli fantastyczni - mówi Jarosław Zyskowski.
ZOBACZ WIDEO Kielecki walec przejechał po Azotach. PGE VIVE blisko kolejnego finału!
- Nie możemy zapominać, że to półfinał. My chcemy mistrzostwa - deklaruje skrzydłowy Anwilu. W wielkim finale włocławianie zagrają z BM Slam Stal.
Płaczący media manager
Trzeba sobie powiedzieć jasno, że Anwil jest w sercu włocławian. Tym co dzieje się w klubie na co dzień żyje wielu mieszkańców tego miasta. Oni kilka lat czekali na sukces. W końcu przyszedł. Ten głód był ogromny, co dało się wyczuć na każdym kroku.
Najlepszym tego dowodem były łzy... Michała Fałkowskiego, rzecznika prasowego, który z Anwilem jest związany od wielu lat. Wcześniej opisywał wydarzenia z pozycji dziennikarza, teraz pracuje już w siedzibie klubu, bardzo rzetelnie wywiązując się ze swoich obowiązków.
Prawdą jest, że awans do finału ma kolosalne znaczenie dla włocławskiej koszykówki. Z naszych informacji wynika, że Anwil będzie miał znacznie większy budżet (mówi się o kilku milionach więcej) i wróci do europejskich pucharów.
Janusz Jasiński pogratulował Anwilowi
Przed meczem właściciel Stelmetu Enei BC zadbał o odpowiednią temperaturę spotkania. Klub z Zielonej Góry skierował do Sędziego Dyscyplinarnego PLK... wniosek o wszczęcie postępowania wobec Ivana Almeidy.
Chodziło o jego zachowanie w sieci, a także wywiad na WP SportoweFakty, w którym Kabowerdeńczyk powiedział, że Polacy są chronieni. Klub z Włocławka odpowiedział stanowczo: "jesteśmy mocno zażenowani postawą naszego rywala i chęcią przeniesienia rywalizacji boiskowej na inną płaszczyznę".
Przed rozpoczęciem meczu fani dali wyraz swojego niezadowolenia z postawy Jasińskiego. Padły niecenzuralne słowa. Właściciel Stelmetu przesiadł się na sektor kibiców gości (był zabezpieczony przez ochroniarzy) i stamtąd oglądał poczynania swojego zespołu.
Po spotkaniu fani Anwilu znów krzyczeli w jego stronę, ale on ze stoickim spokojem odpowiedział im oklaskami. Chciał w ten sposób pogratulować rywalom awansu do finału. To też potwierdził w wywiadzie: - Anwil osiem lat czekał na to, by być w finale, więc sądzę, że teraz na to zasłużył.
Andrej Urlep deja vu
Andrej Urlep znów przegrał "wygrany mecz" w play-off. W sezonie 2013/2014 jego Czarni Słupsk prowadzili w czwartej kwarcie z Treflem Sopot różnicą 18 punktów i przegrali... 74:75. Teraz jego Stelmet miał 19 punktów przewagi i też przegrał mecz.
Co za historia. Co ciekawe w obu tych spotkaniach zagrali Leończyk (dwa zwycięstwa), Nowakowski (porażka i wygrana), a z ławki rezerwowych mecz oglądał Mokros (dwie porażki). - To nie miało prawa się wydarzyć - grzmiał Urlep na konferencji prasowej.
- W trakcie tego meczu miałem w głowie to, co stało się wtedy w Sopocie. Mówiłem kolegom, że wszystko jest możliwe. To aż nieprawdopodobne, że scenariusz się powtórzył - mówił z uśmiechem na twarzy Leończyk.