W chwili wycieku wyników badań rzecznik IAAF Nick Davies nie chciał w żaden sposób ustosunkować się do nich i zapowiedział, że jako pierwsza pozna je sama Caster Semenya, a Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych nie może popełnić żadnego błędu. Postawa słuszna, jednak błędy popełnione zostały już przed miesiącem, również za sprawą samego Daviesa i obecne silenie się na dbałość o prywatność Semenyi i obiecywanie, że najpierw IAAF zgłosi się do niej, to już tylko musztarda po obiedzie. Reprezentantka RPA po złoty medal sięgnęła wieczorem 19 sierpnia. Sprawdziłem, komunikat Polskiej Agencji Prasowej ze słowami Nicka Daviesa o przeprowadzanych testach płci pojawił się tego samego dnia tuż przed godz. 23.00, a sam rzecznik prasowy po raz pierwszy przyznał, że coś jest na rzeczy jeszcze przed (!) finałowym biegiem. Davies argumentował swe słowa pojawiającymi się plotkami mówiącymi, że Semenya to mężczyzna.
Szokujący w tej sprawie jest kompletny brak wyczucia ze strony IAAF, która ustami swego rzecznika wydała komunikat. Zanim Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych przedstawiło swoje oficjalne stanowisko i potwierdziło wątpliwości związane z płcią Semenyi, żaden poważny dziennikarz nie ośmieliłby się wywołać skandalu i zasugerować, że wątpi w kobiecość zawodniczki. Część brukowców zapewne i tak nie powstrzymałaby się przed sensacyjnymi artykułami, jednak byłyby to pojedyncze głosy oskarżycielskie, tak jak były nimi pojawiające się przed finałowym biegiem nieliczne wówczas plotki sugerowane muskularną budową ciała Semenyi. Tymczasem oficjalna wypowiedź IAAF była zielonym światłem, wzbudziła powszechne zainteresowanie zawodniczką ze strony mediów i kibiców, które błyskawicznie zakończyło się wyrokiem: winna (a może winny?!), ma zwrócić medal. Do miejscowości, w której urodziła się sportsmenka, podążyły tłumy dziennikarzy, a rodzina Semenyi nagle zmuszona została do komentowania sprawy przed całym światem, nie mając zresztą większego pojęcia o co w ogóle może chodzić. Wypowiedzi były podobne - Caster zawsze była dziewczyną i nigdy w to nie wątpiliśmy. Kolejnych wywiadów udzielali więc np. dyrektor szkoły, do której chodziła i w mediach afera toczyła się w najlepsze. Oczywiście o komentarze proszono również samą Semenyę. Niezależnie od tego kim zawsze się czuła, nietrudno domyślić się, jak upokarzające mogło być dla niej takie pytanie.
Kolejny cios to wypłynięcie wyników badań, według których Semenya ma być hermafrodytą. Znów błąd kogoś w IAAF - w jaki sposób wyniki te przedostały się do australijskiej gazety? Nie dziwi więc w całej tej sytuacji oburzenie, jakie zapanowało w RPA. Wiele tamtejszych komentarzy było wprawdzie stanowczo zbyt porywczych (teorie o spisku przeciwko sportowi RPA), jednak samo wzburzenie jest jak najbardziej zrozumiałe. Warto podkreślić, że pierwsze testy płci u Semenyi dokonywane były w ojczyźnie zawodniczki jeszcze przed mistrzostwami świata, jednak wówczas zadbano o dyskrecję, a sama zawodniczka w ogóle nie wiedziała o co chodzi. Informacja o wcześniejszych testach potwierdzona została przez Południowoafrykański Związek Lekkoatletyczny dopiero w ostatnią niedzielę - tam potrafiono zachować dyskrecję i zadbać o dobro biegaczki. Szkoda więc, że IAAF nie tylko nie pokusiła się o to samo, ale zamiast tego rozdmuchała wielkie zainteresowanie Semenyą, które nie mogło już zostać w żaden sposób powstrzymane.
Nie wiadomo, jak rozpoczęła się kariera Caster Semenyi - czy autentycznie chciała ona zostać sportowcem i trenowała z własnej woli, czy też została wypatrzona przez jakiegoś działacza lub trenera, który wyczuł szansę i postanowił dopomóc zawodniczce w dalszym rozwoju, wietrząc łatwe medale w gronie kobiet. Niezależnie od tego, który scenariusz jest tym prawdziwym, Semenya została skrzywdzona nagonką z jaką się spotkała. Nie ma tu znaczenia fakt, że sama zawodniczka mówiła, że nie przejmuje się całym zamieszaniem - trudno uwierzyć w te słowa, zważywszy na fakt, że ma ledwie 18 lat i nagle znalazła się w oku medialnego cyklonu.
Błędy IAAF nie są pierwszymi - kiedyś podobnie "popisała się" Międzynarodowa Federacja Narciarska. Podczas mistrzostw świata w Val di Fiemme w 1991 roku podejrzenia co do płci padły na Marję-Liisę Hamalainen-Kirvesniemi, jedną z najbardziej utytułowanych biegaczek wszech czasów, trzykrotną mistrzynię olimpijską z Sarajewa z 1984 roku. Finka swój pierwszy złoty medal zdobyła już w 1978 roku, więc oskarżenie padło po trzynastu (!) latach startów. Przedstawiciele FIS przekazali Kirvesniemi informację o konieczności wykonania badań, prosząc ją dyskretnie o chwilę rozmowy. Medialnej afery uniknięto, jednak faux pas nie zabrakło, w tym przypadku być może jeszcze bardziej szokującego. Finka słowa o podejrzeniach usłyszała, trzymając na rękach swoje urodzone rok wcześniej dziecko i mając obok siebie drugie, wówczas 4-letnie. W tym momencie Kirvesniemi nie miała bowiem możliwości zostawienia dzieci pod czyjąś opieką i wzięła je ze sobą, nie przypuszczając co usłyszy - że pomimo macierzyństwa niektórzy podważają jej kobiecość. Sama zawodniczka, opowiadając później całą historię, przyznała, że nigdy w swoim życiu nie czuła się tak upokorzona jak wówczas.
Przypadki gdy płeć zawodniczki wzbudza wątpliwości są i zawsze będą sprawą wyjątkowo delikatną, która powinna być załatwiana tak dyskretnie, jak żadna inna. Mamy XXI wiek, tymczasem powtarzane są błędy sprzed lat. Niesłusznie posądzone Ewa Kłobukowska, wspomniana Hamalainen-Kirvesniemi - to tylko pierwsze z brzegu przykłady z przeszłości. Niezależnie od dalszych losów Caster Semenyi już teraz można powiedzieć, że IAAF, udostępniając miesiąc temu informację o przeprowadzaniu badań płci, wybrała najgorsze możliwe wyjście.