Polska medalistka pół roku temu była gotowa zerwać ze sportem. "Była silniejsza od wszystkich kolegów z grupy"

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Ewa Różańska
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Ewa Różańska

Ewa Różańska w środę sensacyjnie zdobyła srebrny medal ME w lekkoatletyce i napisała kolejny rozdział w historii rzutu młotem. 21-latka z Łęczycy dokonała tego, mimo że jeszcze w lutym rozważała zakończenie kariery i powrót do rodzinnego miasta.

W tym artykule dowiesz się o:

Ostatecznie jednak jej historia potoczyła się zupełnie inaczej, bo talent w tej zawodniczce dostrzegła doświadczona trenerka Malwina Wojtulewicz, która w przeszłości prowadziła do sukcesów między innymi Wojciecha Nowickiego czy Joannę Fiodorow. Ewa Różańska zaufała jej do tego stopnia, że błyskawicznie postanowiła wyprowadzić się z Warszawy i zamieszkać w Czarnej Białostockiej, gdzie Wojtulewicz stworzyła centrum treningowe.

- Początkowo nie byłam przekonana, by podjąć tę współpracę, ale Ewa postawiła sprawę na ostrzu noża i powiedziała, że jeśli nie zgodzę się jej trenować, to ona i tak opuszcza Warszawę i kończy sportową karierę. Wiedziałam, że nie żartuje, a że ma wielki potencjał, to ostatecznie zgodziłam się rozpocząć współpracę. Ewa przeprowadziła się do Czarnej Białostockiej, a ostatnie pół roku trenowała pod moim okiem praktycznie dwa razy dziennie. Widziałam ją cały czas, więc zauważyłam jak reaguje na poszczególne treningi - wyjaśnia Wojtulewicz.

Była najsilniejsza w grupie

Różańska talentem wyróżniała się już od kilku lat, a w poprzedniej grupie treningowej w AZS AWF Warszawa była zdecydowanie najsilniejsza nie tylko wśród kobiet, ale także na tle mężczyzn. Do tego sezonu swoją uwagę na treningach dzieliła pomiędzy trzy konkurencje, czyli rzut młotem, dyskiem i pchnięcie kulą, a dopiero niedawno skupiła się na młocie.

ZOBACZ WIDEO: Kto lepszy? Lewandowski czy Boniek? Nasi eksperci odpowiadają!

Wciąż jednak potrafi zaskakiwać swoją trenerkę. Jej charakter i możliwości dobrze oddaje jedna z sytuacji, która wydarzyła się podczas niedawnego zgrupowania.

- Pod koniec zajęć na siłowni Ewa podeszła do mnie i spytała, czy ma coś jeszcze do zrobienia. Ja dla żartu odpowiedziałam, że teraz już tylko zostały jej trzy przysiady ze sztangą ważącą 180 kilogramów. Pozwoliłam sobie na taki żart, bo byłam pewna, że po męczącym treningu Ewa nie będzie w stanie tego wykonać i szybko zrozumie dowcip. Straciłam ją z pola widzenia, a po chwili wróciła i spytała, czy mam jeszcze dla niej jakieś zadanie, bo poprzednie już wykonała. Myślałam, że mnie wkręca, ale ona faktycznie to zrobiła. Cieszyłam się, że nie zrobiła sobie krzywdy - opowiada Wojtulewicz.

To dopiero początek sukcesów

Polka ma niesamowite możliwości, bo przysiady ze sztangą ważącą 200 kilogramów nie są dla niej wielkim problemem. W zarzucie jej rekord wynosi 112 kilogramów, a w rwaniu 80 kilogramów i to mimo tego, że obie konkurencje wykonuje niezbyt poprawnie technicznie.

W wywiadzie telewizyjnym przeprowadzonym tuż po środowym konkursie Różańska "poskarżyła się" jednak na swoją trenerkę, że ta zakazuje jej mocnych treningów na siłowni. Okazuje się jednak, że lżejsze treningi siłowe spowodowały u niej wzrost mocy i lepsze wyniki nie tylko na rzutni, ale także na siłowni.

- Niedawno jej możliwości zobaczyli trenerzy od podnoszenia ciężarów i od razu chcieli mi ją zabrać. Na szczęście Ewa skupia się tylko na rzucie młotem, a ja liczę, że już niedługo będzie regularnie rzucała 75-77 metrów. Mamy ambitne plany dotyczące igrzysk w 2024 roku. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, a my mamy jeszcze dużo do poprawy. Podczas środowego konkursu udany był jedynie ostatni rzut, bo wcześniej Ewa była zbyt spięta i popełniała błędy - zdradza trenerka.

To nie była niespodzianka

Wynik Różańskiej był bardzo miłą niespodzianką dla wszystkich obserwatorów, ale chyba najmniejszą dla Wojtulewicz. Trenerka była bowiem przekonana, że jej zawodniczkę stać na rzuty w granicach 72 metrów. Nikt jednak nie spodziewał się, że pozostałe rywali dotknie aż taka niemoc i taki wynik wystarczy do zdobycia srebrnego medalu.

- Dostałam diamencik i teraz muszę jedynie go oszlifować. Wielkie słowa uznania należą się poprzedniemu szkoleniowcowi Marcinowi Górze, bo jego treningi na siłowni sprawiły, że teraz mogę skupiać się specyficznych treningach technicznych, nie martwiąc się o moc. Dużo do poprawy mamy także w sferze mentalnej, bo Ewa jest bardzo nieśmiała. Przed finałem martwiłam się czy wytrzyma psychicznie ten konkurs, ale gdy ją zobaczyłam, to od razu wiedziałam, że poprawi życiówkę - dodaje.

Mateusz Puka, WP Sportowefakty

Czytaj więcej:
Wielki wyczyn Adrianny Sułek na ME
Straciła medal, a teraz się tłumaczy

Źródło artykułu: