Ostatecznie w finałowym konkursie Paweł Fajdek uzyskał gorszy wynik (79,15 m) niż podczas środowych eliminacji i zakończył zmagania na czwartej pozycji. Okazuje się, że na słabszy występ złożyły się dwa czynniki: opóźnienie zawodów o pół godziny ze względu na padający deszcz oraz zmęczenie długim sezonem.
Tuż po konkursie w jego oczach nie było jednak smutku, bo Fajdek na MŚ zrealizował swój cel na ten sezon i z dużym optymizmem patrzy w przyszłość. Kolejny rok będzie jednak zupełnie inny i to nie tylko dlatego, że będzie nieco mniej intensywny, a imprezą docelową będą "jedynie" mistrzostwa świata w Budapeszcie.
Mateusz Puka (WP Sportowefakty): Jest pan zadowolony ze swoich tegorocznych wyników? Pana najlepszym rzutem pozostaje ten na odległość 81,98 metrów.
Paweł Fajdek (mistrz świata i 4. młociarz ME):
Mam wrażenie, że w tym roku mogłem rzucać o wiele, wiele dalej. Z drugiej strony mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłem w tak dobrej dyspozycji zdrowotnej. Miałem dużą moc i dlatego w trakcie sezonu pojawiły się problemy z techniką, bo tą moc trudno było okiełznać. W ostatnich tygodniach przed mistrzostwami skupiliśmy się już tylko na technice i to się opłaciło.
ZOBACZ WIDEO: Na ten dzień czekaliśmy. Tylko spójrz, co zrobiła Anita Włodarczyk
Rekord świata z 1986 roku (86,74 m) wciąż pozostaje w sferze marzeń dla wszystkich zawodników. Jest pan w stanie zbliżyć się do niego w kolejnych sezonach?
Rekord świata nie jest wykluczony, ale dużo zależy od tego, czy takie obciążenia wytrzyma organizm. W tym roku nie było może drastycznie dużo treningu, ale był na wyższym poziomie. Ciężki sprzęt lata coraz dalej, my z trenerem znamy się coraz lepiej i jesteśmy mądrzejsi o nowe doświadczenia. W tym roku realne były osiągnięcia w granicach 84 metrów, ale niestety wkradły się problemy z mocą, a przez to kulała technika. Przyszły sezon może być zupełnie inny niż te poprzednie.
Szykuje pan poważne zmiany?
Jeśli chodzi o treningi, to w kolejnym sezonie nie będzie wielkich zmian i znów większość czasu spędzę na zgrupowaniach. Szykują się jednak poważne zmiany w życiu osobistym, bo moje dziecko w tym roku idzie do szkoły. To oznacza, że za rok nie będziemy już mogli jeździć na wakacje we wrześniu, a czas na odpoczynek trzeba będzie znaleźć nieco wcześniej. Trzeba się zastanowić jak to połączyć, bym mógł być ojcem.
Pana wyniki przed mistrzostwami świata nie powodowały wielkiego optymizmu. Był pan spokojny, że forma przyjdzie we właściwym czasie, czy może jednak pojawiły się wątpliwości?
Obaw przed mistrzostwami świata nie miałem, bo wiedziałem, że na początku sezonu popełniałem błędy techniczne. W końcu byłem zdrowy i wróciłem na poziom mocy, którą miałem 6-8 lat temu i było ciężko to okiełznać. Na wszystko trzeba czasu. Jeszcze niedawno podczas zawodów czułem się jak samochód na śliskiej nawierzchni z wciśniętym na maksa pedałem gazu. Do tego trzeba było wielu treningów i sporo cierpliwości.
Po raz kolejny wspólnie z Wojciechem Nowickim potwierdziliście dominację w światowym rzucie młotem, ale w Polsce wciąż nie widać kogoś, kto mógłby do was wkrótce dołączyć. Martwi się pan o to?
W Polsce mamy Marcina Wrotyńskiego, który jeszcze dwa lata temu pchał kulą, ale zmiana konkurencji dobrze mu zrobiła i widać, że ma dryg do młota. Czuje tę konkurencję, więc teraz bardzo ważne, by mądrze potrenować, skupić się na młocie, a nie na siłowni. Na szczęście i on, i trener już o tym wiedzą. Wydaje mi się, że na igrzyska w Los Angeles pojedzie jako jeden z kandydatów do medali. O przyszłość polskiego młota nie ma się co martwić.
Młodzieży na wysokim poziomie jest jednak coraz mniej, a poziom mistrzostw Polski nie jest zbyt mocny.
Co do młodzieży, to tam faktycznie jest jeszcze dużo do roboty. Nie chcę wypowiadać się za trenerów, ale nie idzie to w dobrą stronę. Zresztą mówili im swoje spostrzeżenia odnośnie treningu i techniki. Oby nie popełniali cudzych błędów, bo zbyt duża siła zabiła już niejeden talent. Lepiej nie testować na sobie tego, co nie zadziałało u innych.
Pan od dawna występuje w roli nie tylko lidera polskiej kadry, ale także opiekuna dla młodych i ambasadora tej konkurencji w naszym kraju. Po zakończeniu kariery widzi się pan w roli trenera?
Nie jestem żadnym ambasadorem polskiego młota, bo nikt mi nie płaci za dawanie rad. Robię to z czystej troski o zawodników. Na dobre wyniki w naszej konkurencji trzeba pracować nawet 10 lat i to nie jest łatwa droga. Bycia trenerem raczej nie biorę pod uwagę.
Jeszcze niedawno trener Grzegorz Nowak krytykował pana za to, że zachowuje się pan jak celebryta i lubi robić wokół siebie zbyt duże zamieszanie. Faktycznie po zakończeniu kariery marzy się panu kariera celebryty?
Ja jestem tylko człowiekiem i nie lubię udawać, kogoś, kim nie jestem. Jak widać sprawdza się to i w życiu, i w sporcie. Jestem sobą i jest mi z tym dobrze. Czy marzę o karierze celebryty i starcie w Tańcu z Gwiazdami? Nie, na pewno nie. Pajaca nie można z siebie robić. Trzeba mieć do siebie szacunek i mierzyć siły na zamiary.
Czytaj więcej:
Zobacz klasyfikację medalową mistrzostw Europy
Fajdek uderzył w organizatorów ME