Nie udało się polskiej sztafecie 4x400 m mężczyzn awansować do finału mistrzostw Europy w Monachium. Po piątym miejscu na ubiegłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio to dla kibiców ogromne rozczarowanie. Na usprawiedliwienie trzeba jednak przyznać, że nasza drużyna jest przetrzebiona problemami.
W porównaniu do ekipy która tak znakomicie biegała w stolicy Japonii, do Monachium nie przyjechali mający kłopoty ze zdrowiem Dariusz Kowaluk, Jakub Krzewina i przede wszystkim Kajetan Duszyński, który w Tokio prezentował formę życia.
W eliminacjach pobiegli więc Szymon Dziuba, Tymoteusz Zimny, Mateusz Rzeźniczak i Karol Zalewski. Polacy na dodatek mieli ogromnego pecha w losowaniu i trafili na niesprzyjający pierwszy tor. Zwłaszcza, że miał po nim biegać Dziuba, dla którego był to debiut w tak dużej seniorskiej imprezie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tenisistka rozczuliła fanów. Pokazała wyjątkowy trening
Bardzo trudno jednak myśleć o finale ME, jeśli na pierwszych dwóch zmianach nasi sprinterzy uzyskują międzyczasy 47,1 s i 46,08 s i biegną jak równy z równym z reprezentacją Słowenii. Bardzo dobrze spisali się Rzeźniczak i Zalewski, jednak piąte miejsce i czas 2:02,95 s nie wystarczył do awansu (WIĘCEJ TUTAJ).
Do finału zabrakło 0,35 s. Po eliminacjach nasi sprinterzy byli bardzo rozczarowani niepowodzeniem, a najmocniejsze słowa padły z ust Zalewskiego.
- Jest duże rozczarowanie. Brzydko mówiąc cały ten sezon jest do d.., bo przecież w Eugene też nie wyszło - ocenił samokrytycznie szósty zawodnik finału na 400 metrów.
Zalewski odniósł się także do tego, że Polacy rozpoczęli bieg na pierwszym torze. Tak zdecydowało losowanie.
- Organizatorzy mówią że tory są losowane, ale nasi sprinterzy weszli z dużym Q i dostali w półfinałach pierwszy tor, dziś obie nasze sztafety 4x400m też dostały pierwszy tor. Coś tu jest nie tak... - ocenił.
Dodajmy, że czas Polaków jest zdecydowanie najlepszym w historii ME, który nie dał awansu do finału.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty