Stracił nadzieję. "Umieram. Nie ma dla mnie ratunku"

Instagram / Na zdjęciu: Tim Lobinger
Instagram / Na zdjęciu: Tim Lobinger

Usłyszał od lekarzy, by zająć się pogrzebem i pożegnać z rodziną. Były mistrz świata w skoku o tyczce Tim Lobinger nie ukrywa, że to dla niego ostatnie tygodnie życia. - Nie ma ratunku - mówi były sportowiec chory na białaczkę.

W tym artykule dowiesz się o:

- Jestem kompletnie zdrowy, mój organizm jest wolny od jakichkolwiek komórek nowotworowych. Mogę planować swoje życie na kolejne 10-15 lat - mówił wiosną 2019 roku. Wówczas badania wykazały, że po wielu miesiącach walki wygrał walkę z białaczką.

Jest trzy lata później. Były mistrz świata i mistrz Europy w skoku o tyczce Tim Lobinger słyszy od lekarzy, że choroba wróciła, a jego organizm już nie reaguje na leczenie. I dają mu kilka miesięcy życia.

- Załatw wszystkie swoje sprawy, pożegnaj się z rodziną. Śmierć jest bliska - przekonują doktorzy.

Zgodnie ze słowami lekarzy załatwił niedokończone sprawy, zajął się też kwestią własnego pogrzebu. 50-latek wciąż jednak ma nadzieję, że stanie się cud. - Wciąż walczę o każdy dzień życia, by móc być ze swoją rodziną.

"Strach"

Zaczęło się niewinnie. Na początku 2017 roku były znakomity tyczkarz odczuwa coraz większe bóle stawów, potem na jego ciele pojawiły się niepokojące wgniecenia. Wtedy postanowił zgłosić się do lekarza. Coraz bardziej szczegółowe badania przyniosły diagnozę - białaczka.

- Co wtedy czułem. To proste, tylko i wyłącznie strach - nie ukrywał. Wdrożono agresywne leczenie, także przeszczep komórek macierzystych. Po siedmiu miesiącach pobytu w szpitalu i pięciu cyklach chemioterapii Lobinger słyszy wspaniałe wieści, że choroba ustępuje.

Lobinger wraca do pracy w roli trenera personalnego, czuje, jakby narodził się na nowo. Nowotwór łatwo jednak nie ustępuje, po kilku miesiącach znów musi się poddać leczeniu, choć tym razem bez wyniszczającej chemioterapii. Wiosną 2019 roku jest zdrowy i wtedy padają wspomniane na wstępie słowa o planowaniu kolejnych 15 lat (WIĘCEJ TUTAJ).

Niestety, nowe życie niemieckiego sportowca trwa znacznie krócej.

Nawrót

Pod koniec 2021 roku Lobinger dowiaduje się o kolejnym nawrocie choroby. Tak agresywnym, że nie działają żadne formy leczenia. Jedną z szans na zatrzymanie białaczki było leczenie komórkami CAR-T (immunoterapia nowotworów). Nie przyniosło rezultatów.

W lutym tego roku lekarze są wobec 50-latka brutalnie szczerzy. Słyszy od nich, że nie pozostało mu już wiele czasu. - Powiedzieli mi, żebym podomykał niezałatwione sprawy, zajął się kwestią pogrzebu i pożegnał z rodziną. Bo może zostało mi zaledwie kilka miesięcy życia - mówi w najnowszej rozmowie z dziennikiem "Bild".

W krótkim czasie Lobinger bardzo traci na wadze, która spada do 66 kilogramów (przy wzroście 1,93 m - przyp. red.). Jego przemianę widać gołym okiem na Instagramie, gdzie Niemiec od lat regularnie wrzuca zdjęcia ze swojego życia. Nie zamierza jednak szukać współczucia.

Chce pokazać, że pomimo choroby wciąż może być aktywny i cieszyć się chwilami spędzonymi ze swoją rodziną.

Spokój

Przekonuje, że jest pogodzony z losem. - Mój nowotwór jest zbyt agresywny i nie ma dla mnie odpowiedniego leczenia. Umieram, ale zawsze będzie we mnie nadzieja, że zdarzy się cud. Mam jeszcze siłę. Dla rodziny warto jest walczyć o każdy dzień życia - zapowiada.

Tim Lobinger to były halowy mistrz świata w skoku o tyczce z 2003 roku i dwukrotny halowy mistrz Europy (1998 i 2002). Do tego zdobył trzy medale na mistrzostwach Europy na otwartym stadionie - srebra w 1998 i 2006 oraz brąz w 2002.

Jako pierwszy niemiecki tyczkarz w historii pobił granicę 6 metrów. Jego wynik 6,01 m był do 2012 roku rekordem kraju. Podczas kariery jednym z jego trenerów był polski szkoleniowiec Leszek Klima.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: