Tekst powstał w serii Rodzice Mistrzów, która jest kontynuacją cieszącego się dużym zainteresowaniem przedsięwzięcia o nazwie Drużyna Mistrzów. Kolejny odcinek już w następny piątek.
Dziś autorem jest Małgorzata Andrejczyk, mama Marii
1.
W salonie tłoczy się około dziesięciu osób - członkowie rodziny i najbliżsi przyjaciele. Dwa telewizory z transmisją, na komputerze tabela z wynikami na żywo, bo obraz zawsze trochę się spóźnia. Gwar rozmów, domowa krzątanina, choć tak naprawdę każdy czeka w napięciu.
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zastygam przed szklanym ekranem.
Kamera pierwszy raz pokazuje moją córkę, która rozgrzewa się przed konkursem rzutu oszczepem na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Do oczu napływają łzy. Mieszanka wybuchowa uczuć, które ściskają gardło tak, że nie da się wydusić słowa. Boże, ile bym dała, żeby biec obok niej, jakoś pomóc! Krzyczałabym co metr: dawaj, Majka, dawaj! Albo nie: wzięłabym od niej oszczep i rzuciła tak mocno, że okrążyłby kulę ziemską!
Tymczasem jedyne, co mogę zrobić, to wbić wzrok w telewizor i wziąć głęboki oddech, żeby ukoić nerwy. Nie da się wyrazić słowami emocji, które towarzyszą mamie olimpijczyka. Stres osłabia, adrenalina dodaje siły. Patrzę na Majkę i myślę, że gdyby ktoś postawił teraz przede mną wielki kontener ważący kilka ton, podniosłabym go jak piórko.
Marysia jest po prostu niesamowita. Praktycznie każdy rzut na medal!
Spoglądam ukradkiem na moją mamę i nagle do wielkiej dumy, radości i oczekiwania dochodzi strach. Ma 90 lat i porażony ośrodek mowy po udarze. Co chwilę składa ręce jak do modlitwy, łzy wzruszenia płyną ciurkiem, bo wiadomo już, że będzie podium. Boże kochany, czy jej serce to wytrzyma?!
Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu.
Jedna właśnie sięga po medal olimpijski w Tokio.
Druga drży z emocji w malutkich Kuklach na Podlasiu, patrząc na swoją wnuczkę.
Nie wiem, na którą patrzeć. Której pilnować.
A potem wszystko przyspiesza. Srebro Majki. Wpadamy sobie w ramiona, łapiemy się za ręce. Mąż wyciera oczy chusteczką - zawsze szybciej się wzrusza. Marysia dzwoni po konkursie. "Będę dalej walczyć, mamo". Nie potrzeba nam wielu słów, przecież wszystko już oczywiste.
Poza tym trudno opowiedzieć miłość przez telefon.
Wiadomości z gratulacjami błyskawicznie zapychają skrzynkę mailową. Nazajutrz będzie mnie zaczepiać cała wieś.
W sklepie spożywczym: "Kibicowaliśmy całą rodziną! Pewnie trochę pomogliśmy?"
W aptece: "Rzuciliśmy wszystko, tak jak staliśmy, pani Małgosiu!".
Na poczcie: "Proszę przekazać Marysi nasze gratulacje!".
Region biedny, ludzie zapracowani, ale tamtego dnia każdy szeroko się uśmiechał. Każdy pękał z dumy, że malutka wioska na Podlasiu ma swój medal olimpijski.
Pierwszy w historii naszej ziemi.
2.
Kukle to najpiękniejsze miejsce na świecie.
Położone malowniczo wśród drzew i dzikiej przyrody, zamknięte z jednej strony skrajem Puszczy Augustowskiej. Mieszkamy bardzo blisko trójstyku granic Polski, Białorusi i Litwy. Przez lata mieszały się tu nazwiska, narodowości i krew. Według źródeł historycznych wieś założyły cztery rody, które dostały ziemię nad jeziorem Pomorze. W tym nasz ród, Karłowiczów. Według legendy pewnego dnia oficer rosyjski, który tutaj stacjonował, spojrzał na okolicę i powiedział, że jest piękna "kak kukla". Jak lalka.
Stąd nazwa wsi.
Kukle zamieszkuje ok. 90 osób. Wydawałoby się, że jeśli pochodzisz z takiego miejsca, nie możesz osiągnąć sukcesu na skalę światową.
Marysia pokazała, że jednak się da.
Od małego miała charakterek.
Pamiętam, jak uczyła się jeździć na rowerze. Kiedy w pewnym momencie upadła i zrobiła wkurzoną minę, uśmiechnęliśmy się z mężem. Otrzepała się, chwyciła za kierownicę i wyszła z domu. Ćwiczyła na polnej dróżce kilka godzin, aż przyjechała samodzielnie na podwórze. Podrażniliśmy jej ambicję, więc udowodniła nam, że potrafi. Patrzyłam, jak pedałuje i myślałam: "oj, kochana, ciebie nie złamią żadne przeciwności!".
W czwartej klasie szkoły podstawowej przyniosła z dnia sportu cztery medale. "Mamo, wygrałam we wszystkich konkurencjach". Rzuciła je na biurko i poszła spać. To był pierwszy moment, gdy zaświtało mi, że sport będzie jej drogą. Niedługo później, gdy ćwiczyła już rzut oszczepem, zakwalifikowała się do konkursu wojewódzkiego, ale ona i kilku innych dzieciaków nie mieli jak dotrzeć do Białegostoku. Spojrzeliśmy z mężem na siebie.
Wynajmujemy bus i jedziemy!
Pamiętam tamten rzut Majki jak dziś. Trzydzieści trzy metry, wicemistrzostwo województwa.
- Wiesz co, Tomek, nasza córka chyba ma talent.
Nie jechaliśmy wtedy po medal, tylko żeby spełnić jej marzenie. Jeśli rodzic widzi w oku dziecka błysk, musi pomóc mu rozwinąć pasję. Więc potem były kolejne wyjazdy i zawody.
Od początku była twarda, a jednocześnie bardzo wrażliwa. I potrafiła nas zaskoczyć. Przed I komunią świętą poprosiła o klacz. No to jej tę klacz sprezentowaliśmy.
Rosa jest z nami do dzisiaj.
3.
Po medalu Marysi w Tokio zaczęło się wielkie świętowanie.
Pojechaliśmy z rodziną i przyjaciółmi autobusem do Warszawy. Uściskałam córkę na lotnisku, zorganizowaliśmy przyjęcie u znajomych. Na Podlasiu Majkę witało tysiące ludzi. Białystok, Suwałki, Sejny, Kukle... Samorządowcy, znajomi, sąsiedzi. Ale najmilej wspominam chwilę, gdy wreszcie usiedliśmy przy rodzinnym stole w kameralnym gronie.
Usmażyłam Marysi jej ulubione naleśniki z serem i przygotowałam nasz słynny krem pomidorowy.
Specjalność Andrejczyków, przepis przekazywany z pokolenia na pokolenie.
Najważniejszy składnik: pomidory z naszego ogrodu!
Muszą kąpać się w słońcu, a nie siedzieć pod folią. W jednym garnku przygotowujemy koncentrat z dojrzałych pomidorów, w drugim krem warzywny. Potem je łączymy. Odrobina masła (naprawdę maleńko!), zielona pietruszka.
Z takim daniem impreza nie mogła się nie udać.
Bracia Marysi powiedzieli mi nad stołem: mamo, skoro Majka stała się tak rozpoznawalna, musimy się elegancko zachowywać, żeby siostrze wstydu nie przynieść.
Mają rację!
4.
Zawsze chcieliśmy mieć z Tomkiem dużą rodzinę. I udało się.
Szymon jest magistrem fizjoterapii. Prowadzi prywatną praktykę, pracuje w szpitalu oraz ambulatorium. Kamil ukończył Politechnikę Białostocką, jest żołnierzem zawodowym. Paweł studiuje prawo na czwartym roku. Siedzi nad pracą magisterską. Profesor zaproponował mu napisanie monografii. A najmłodszy Adaś - dwadzieścia lat - studiuje budownictwo. Umysł techniczno-matematyczny.
No i Majka - wicemistrzyni olimpijska w rzucie oszczepem, skończyła filologię angielską i rosyjską.
Oj, od początku było z taką gromadką wesoło! Najpierw pędziłam na ósmą rano do pracy jako fizjoterapeutka, potem była runda zielonym busikiem po szkołach, żeby odebrać dzieci. W drodze do domu jeszcze zakupy. Wieczorami dosłownie padałam z nóg, mimo bardzo dużego wsparcia męża. To był cudowny czas. Zawsze mówiłam dzieciom:
"Wiecie, czemu jesteśmy tak dużą rodziną? Kiedy jeden z nas będzie miało kłopot albo upadnie, to zobaczcie, ile par rąk będzie w gotowości, żeby go podnieść".
Cała piątka naprawdę świetnie sobie radzi. Dokonują własnych wyborów, idą przez życie odważnie. I stanowią rewelacyjną drużynę. Mają nawet swoją rodzinną grupę na Messengerze, do której nie wpuścili mnie i męża! I dobrze.
Jeśli rodzeństwo jest ze sobą blisko, musi mieć przed rodzicami swoje małe tajemnice.
5.
To już znane powiedzenie: sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą. A kariera sportowca to nie tylko piękne momenty. Majka wiele razy się o tym przekonała.
Pamiętam, jak po szkole średniej miała wyjechać na stypendium na Florydę. Wszystko było gotowe, od decyzji dzieliło ją jedno kliknięcie. I nagle się rozpłakała. Zawołała mnie do pokoju.
- Mamo, nie wiem, co robić.
Po dłuższym namyśle uznała, że zostaje w Polsce. Całkowicie wsparłam jej decyzję. Stany otworzyłyby nowe możliwości, ale wierzyłyśmy, że w kraju też może się rozwinąć. Zaufałam Majce, bo ma świetną intuicję. Potrafi podejmować trudne decyzje i liczy się z wszelkimi konsekwencjami.
Pamiętam też debiut na mistrzostwach świata juniorów młodszych w Doniecku. Nie weszła do finału, ale to nie było dla nas najważniejsze. Jeśli dziecko ma trudniejszy moment, na chwilę zwątpi, upadnie, podnosimy się i razem idziemy dalej. Kiedy nic nie wychodzi, najbliżsi są najbardziej potrzebni. Jeśli ono przestaje wierzyć, my wierzymy jeszcze mocniej.
- Jesteśmy przy tobie, Marysia, i cokolwiek się stanie, będziemy do końca. Pamiętaj o tym.
Majka naprawdę wiele przeszła.
Oddawała dalekie rzuty i nagle stop: kontuzja barku. Później walczyła z urazami kilka lat.
- Będzie dobrze, mamo?
- Oczywiście.
Odpowiadasz w ten sposób, a jednocześnie nie możesz znieść widoku cierpienia twojego dziecka.
Chce wrócić do tego, co kocha, a tu kolejny zabieg. I jeszcze jeden. Godziny lęku, modlitwy, zmartwień, odpychania od siebie negatywnych emocji. Nauczyłam się jako dziecko, że rodzina powinna dawać w takich momentach siłę. Tym samym się kierowaliśmy, wychowując Majkę.
Jestem z niej niesamowicie dumna.
Podniosła się po każdym upadku, osiągnęła niesamowity sukces. A przy tym została dziewczyną z Podlasia. Nikogo nie udaje. Nie ucieka od swoich korzeni, a wręcz przeciwnie. Jako rodzina jesteśmy dumni, że pochodzimy z Kukli. Tutaj się urodziliśmy i - niezależnie od tego, co osiągniemy i jaką drogę przejdziemy - pewnie tu umrzemy.
6.
Odliczam dni do igrzysk olimpijskich w Paryżu. Mam już nawet upatrzony nocleg!
Zrobię sobie fotkę pod Wieżą Eiffle'a, ale serce najszybciej będzie bić na stadionie.
A gdy wrócimy do domu, zrobię Majce naleśniki z serem i krem pomidorowy według sprawdzonego przepisu Andrejczyków.
W jednym garze pomidory obrane ze skórki, w drugim krem warzywny. Nie dodawać soli.
Gotować na wolnym ogniu.