Były mistrz świata coraz częściej myśli o końcu kariery. Zdradził, co chciałby robić za rok

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Paweł Wojciechowski
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Paweł Wojciechowski

Ostatnie sezony nie są udane dla Pawła Wojciechowskiego. Rok temu zawodnik zmienił trenera i liczył na powrót do światowej czołówki. Postępu nie widać, a obecnie 35-latek praktycznie co konkurs musi godzić się z porażką.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Niedawny Orlen Cup w Łodzi zakończył pan z wynikiem zaledwie 5,42. Domyślam się, że wyjątkowo trudno jest się panu pogodzić z takimi rezultatami. Zwłaszcza że to nie pierwszy tak słaby konkursu w ostatnich latach.[/b]

Paweł Wojciechowski, mistrz świata w skoku o tyczce z 2011 roku: Oczywiście, że takie wyniki jak ten w Łodzi bardzo bolą. Kilka lat temu 5,70 to była normalna wysokość, od której tak naprawdę zaczynałem praktycznie każdy konkurs. Wcześniej praktycznie w ogóle nie myślałem o skakaniu takich wysokości jak teraz. Dzisiaj 5,70 to mój cel na cały sezon. Po trzech latach łatwiej się jednak z tym pogodzić.

No właśnie, trzy poprzednie sezony były bardzo słabe w pana wykonaniu. Najlepszy wynik to 5,62, co przy pana rekordzie życiowym 5,92 raczej wrażenia nie robi. Czy tak utytułowany zawodnik jak pan ma jeszcze motywację do kolejnych treningów?

W pewnym wieku sport zaczyna być trudny i ja się o tym przekonuję. Nie zakładam, że będę skakał sześć metrów, bo wiem, że jest to po prostu niemożliwe. Chciałbym spokojnie dotrwać do igrzysk i zrobię wszystko, by tam pojechać. To będzie wisienka na torcie i potem będę mógł zakończyć karierę.

Czy może pan powiedzieć, że trenuje z takim samym zaangażowaniem, jak kilka lat temu, gdy walczył pan o czołowe miejsce na najważniejszym imprezach na świecie?

Nawet jeśli wyniki nie są na najwyższym poziomie, to od początku zależało mi na tym, żeby na takim poziomie było moje zaangażowanie. Nie chce niczego żałować. Skupiam się na sporcie w stu procentach. Gdy za kilka lat będę wspominać swoją karierę, chcę wiedzieć, że wycisnąłem z siebie wszystko.

ZOBACZ WIDEO: Wrzosek vs. Szpilka? Kibice tego chcą. Co na to KSW? "To jedna z
opcji"

Czy w obecnej pana sytuacji można w ogóle mówić o tym, że kolejne treningi i zawody sprawiają przyjemność?

Chce mi się skakać, na treningi chodzę z przyjemnością. Wiem, że mam potencjał, by znów osiągać dobre wyniki, ale jakoś nie potrafię tego pokazać podczas zawodów. Świadomość, że to mój ostatni rok, pomaga w odpowiednim przygotowaniu, a igrzyska są dobrą motywacją. Nie załamuję się i po prostu robię swoje.

Ponad rok temu ogłosił pan, że karierę zakończy po igrzyskach w Paryżu. Czy przez ten czas były pomysły, by rzucić jednak sport nieco wcześniej?

Jestem skoncentrowany na igrzyskach, dlatego nie przejmuję się małymi niepowodzeniami. Oczywiście czasami zastanawiam się, co ja będę robił o tej porze za rok. Zdaję sobie sprawę, że wtedy nie będę już zawodowym sportowcem, bo trenowanie kolejny sezon tylko po to, by walczyć o przeskoczenie 4,20 mija się z celem. Mój potencjał jest większy i mam nadzieję, że będzie można wykorzystać go w inny sposób. Oczywiście w sposób związany ze sportem.

Ma pan coś konkretnego na myśli?

Dróg jest wiele. Sport potrzebuje ludzi zaangażowanych, a ja taki właśnie jestem. Bycie trenerem, to jeden z pomysłów. Chciałbym zająć się szkoleniem, ale zdaję sobie sprawę, że nie będzie to łatwe. Zawód trenera ma swoje minusy, a ja przecież muszę się skupić na utrzymaniu rodziny. Mimo wszystko chciałbym jednak pójść taką drogą. To jednak nie jedyny pomysł. W 2026 roku w Toruniu mają się odbyć halowe mistrzostwa świata. Ktoś je musi zorganizować.

Domyślam się, że przygotowań nie ułatwiają kiepskie warunki treningowe w pana rodzinnej Bydgoszczy. Jak sobie pan z tym radzi?

Rzeczywiście to dla mnie trudne przygotowania, bo w Bydgoszczy nie za bardzo da się trenować skok o tyczce, a ze względów prywatnych nie mogę wyjeżdżać na zgrupowania. Hala dopiero ma powstać, a ta obecna ma niski sufit i trudno się tam rozwinąć. Niby skaczę, ale jakościowo jest to zupełnie coś innego. Przy rozbiegu nie można choćby podnosić tyczki, bo można zahaczyć o sufit. Gdy więc biegałem po hali w Łodzi, czułem się zupełnie inaczej. To były zupełnie inne próby i inna technika. Poza tym podczas Orlen Cup byłem zbyt zachowawczy przy zmienianiu tyczek, gdybym był bardziej zdecydowany, to wierzę, że przeskoczyłbym 5,52.

Czytaj więcej:
Dla sukcesu poświęciła zdrowie
Skrzeszowska walczy o kolejne rekordy. "Musiało mi się na nowo zachcieć biegać"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty