- Powoli zaczynam być dojrzałą zawodniczką. Trzeba kiedyś wydorośleć - mówiła już w 2018 roku. Kilka lat czekaliśmy, ale możemy z całą pewnością przyznać, że Ewa Swoboda dojrzała.
W sobotni wieczór polska sprinterka osiągnęła wielki sukces i zdobyła srebrny medal Halowych Mistrzostw Świata w Glasgow. Sukces jest świetnym potwierdzeniem, że wreszcie trafiła na właściwą drogę i idzie w dobrym kierunku.
A przecież naprawdę trochę trwało, gdy pojawiały się wątpliwości, czy to się uda i czy Swoboda spełni wielkie oczekiwania. Nie tylko kibiców, ale też swoje. Bo ambicji nigdy jej nie brakowało.
Sama jednak przyznawała, że nie zawsze treningi i sport stały na pierwszym miejscu. Że dieta nie zawsze była przestrzegana, a ćwiczenia wykonywane z takim samym zaangażowaniem. I na jakiś czas wszystko jakby stanęło w miejscu.
A w sporcie już tak jest - nie posuwasz się naprzód, upadasz, nikt na ciebie nie czeka.
Na szczęście do żadnego upadku nie doszło, a sprinterka z Żor rozpoczęła piękny bieg po marzenia. Choć miała już medale Halowych Mistrzostw Europy (brąz i złoto), to chciała więcej. W pełni zaufała trenerce Iwonie Krupie, osiągnęła spokój i komfort w życiu prywatnym, postawiła na sport i jest już w innym miejscu.
Wprawdzie jeszcze dwa lata temu w Belgradzie na HMŚ była czwarta, ale już ubiegły rok pokazał jej przemianę i jaki zrobiła ogromny postęp. Najpierw srebro HME w Stambule, potem znakomity sezon letni, w którym doszło być może to kluczowego wydarzenia i awansu do finału na mistrzostwach świata w Budapeszcie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ kontra! Wystarczyło tylko jedno podanie
Być może szóste miejsce w finale udowodniło jej, że naprawdę stać ją na wielkie rzeczy biegając z największymi sprinterkami globu. Nie tylko na Starym Kontynencie. I jest już pewną siebie i swojej sportowej wartości sprinterką. Pełnią wiary w siebie i świadomą swojej siły.
Do Glasgow przyjechała jak po swoje. Była faworytką do medalu i medal zdobyła. Bez łaski sędziów i dyskwalifikacji rywalek. Sama przyznaje, że jest zupełnie inną osobą niż jeszcze dwa lata temu.
- Proszę się nie obrazić za bezpośredni zwrot, ale nie pierd**ę się w tańcu. Chcę w tym roku awansować do finału igrzysk olimpijskich! Niech reszta się boi - zapowiadała już kilka tygodni temu, ujawniając swoje ambitne plany na ten rok. I już wtedy zapowiadała, że pod dachem też z jej formą będzie dobrze. I sprawdziło się.
Oczywiście, jest tylko człowiekiem i wciąż targają ją emocje, ale całkowicie naturalne. To widzieliśmy nawet po finale, gdy przed kamerą TVP Sport wyznała, że czuje lekki niedosyt, a z jej oczu poleciały łzy. Po chwili zapewniała jednak, że jest szczęśliwa, a to tylko łzy szczęścia.
Najważniejsze jednak, że cały czas robi sportowe postępy. Tak jak przed rokiem miejsce w finale na MŚ na otwartym stadionie, tak teraz medal HMŚ powinien ją tylko upewnić, że obrała właściwą drogę.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty