Sprzeciwiał się karierze sportowej swojej córki. Dziś żyje nie tylko z trenowania

Bał się, że kariera sportowa odbije się na nauce. Gdy zaczął być trenerem swojej córki, postawił warunek - średnia 80 proc. na maturze. Pia Skrzyszowska spełniła go, a ostatnio została brązową medalistką halowych mistrzostw świata.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Jarosław Skrzyszowski Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / Na zdjęciu: Jarosław Skrzyszowski

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Może pochwalić się pan rzadkim wyczynem, jak na trenera. Poprowadził pan do medali na międzynarodowych imprezach zarówno swoją późniejszą żonę Jolantę Bartczak, jak i waszą córkę, Pię Skrzyszowską. Zawsze marzył pan o tym, by pana córka była lekkoatletką?

Jarosław Skrzyszowski, trener, a prywatnie tata Pii Skrzyszowskiej: Było zupełnie odwrotnie, a Pia często mi to wypomina. To mama Pii, a moja była żona, jako pierwsza zauważyła u niej predyspozycje do skoku w dal i chciała, by spróbowała swoich sił w tym sporcie. Ja wtedy uważałem, że szkoda na to czasu. Twierdziłem, że szanse na przebicie się do czołówki nie są wielkie, a zajmie jej to mnóstwo czasu, a przede wszystkim odbije się to na nauce. Wolałem, żeby córka skupiła się na szkole i miała później normalną pracę.

Przyznał się pan do błędu?

Okazało się, że się myliłem, bo Pia rzeczywiście jest utalentowana sportowo, a nie wydaje mi się, żeby jej kariera stanowiła jakiś uszczerbek na rozwoju intelektualnym. Mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie. Jest osobą znacznie mocniejszą mentalnie, niż gdyby tego sportu w jej życiu nie było.

Kiedy zdał sobie pan sprawę, że Pia jest jednak skazana na karierę sportową i nie uda się jej odwieść od tej drogi?

Już jako 16-latka zaczęła ustanawiać rekordy Polski. Była bardzo dobra na 60 metrów płaskie i przez płotki, o czym najlepiej świadczy fakt, że z tego okresu ma nawet lepszy wynik niż Ewa Swoboda. W skoku w dal zdobyła wtedy nawet medal na mistrzostwach Polski seniorów. Te wszystkie sukcesy udało się jej osiągnąć, mimo iż tak naprawdę trenowała po prostu lekkoatletykę, a nie konkretną konkurencję. To pokazało nam, że potencjał jest w niej niesamowity.

ZOBACZ WIDEO: Koniec kariery, spokój czy nowy impuls. Czego potrzebuje Tai Woffinden?

Wtedy postanowił pan, że przejmie kontrolę nad karierą córki i zostanie jej trenerem?

Mama Pii doszła do wniosku, że to jest ten moment, w którym trzeba pomyśleć poważniej o sporcie i zaczęła się rozglądać za odpowiednim trenerem. Nikt nie przyszedł jej do głowy, a że ja w przeszłości byłem jej trenerem, to ostatecznie zaproponowała mi, bym na okres przejściowy zaopiekował się córką. Miało to jednak trwać tylko do momentu, w którym nie znajdziemy jej nowego trenera.

Nie miał pan wątpliwości czy to dobry pomysł?

Wahałem się dość długo. Ostatecznie podjąłem wyzwanie, a okres przejściowy trwa już szósty rok. Gdy Pia skończyła 17 lat, zaczęliśmy trenować 4-5 razy w tygodniu. Wtedy jeszcze myśleliśmy o startach w skoku w dal i płotkach. Ostatecznie jednak okazało się, że delikatna dolegliwość stopy nie pozwoliła się jej odpowiednio odbijać, a w ten sposób skok w dal poszedł w zapomnienie.

To prawda, że przed rozpoczęciem współpracy postawił pan córce warunek?

Nie chciałem, by zaniedbała naukę, dlatego postawiłem wymóg, by średnia na maturze ze wszystkich przedmiotów wyniosła przynajmniej 80 proc. Udało jej się to zrealizować.

W momencie, gdy przejmował pan obowiązki związane z trenowaniem córki, miał pan grupę treningową?

Po zakończeniu kariery przez mamę Pii, ja również odszedłem od sportu i zajmowałem się czymś zupełnie innym. Szczerze mówiąc nigdy nie sądziłem, że wrócę do pracy trenera.

Co dokładnie pan robił przez 20 lat przerwy od sportu?

Pracowałem w dużych korporacjach zagranicznych na stanowiskach menedżerskich, do dziś prowadzę też własną firmę. Wspólnie z obecną żoną jesteśmy dystrybutorem jednej z amerykańskich marek kosmetycznych na polski rynek. Robię to, by mieć z czego żyć. Trenowaniem Pii zajmuję się - nazwijmy to - po godzinach.

Jak się prowadzi treningi własnej córki? Nie ma pan problemu z oddzieleniem roli ojca i trenera?

Oczywiście Pia czasami robi sobie ze mnie żarty, ale kiedy ma wykonywać ćwiczenia, to robi to już na poważnie. Wystarczy, że skończy dane powtórzenie i znów wraca do żartów. To nie jest tak, że wchodząc na stadion, nagle się zmieniamy. Jesteśmy takimi samymi ludźmi zarówno w domu, jak i na treningach.

Da się to rozdzielić?

Ale właśnie my tego nie rozdzielamy. Przy wejściu na stadion nie zakładam maski trenera. Rozmawiam z nią tak samo podczas treningu, jak w domu. Skupiamy się po prostu na innych elementach.

Trening lekkoatletyczny jest bardzo wymagający. Nie ma pan problemów, że jednak często "męczy" swoją córkę?

Nie myślę o tym w ten sposób. Jeśli przyjmiemy taki sposób rozumowania, to każdy rodzic "męczy" dzieci, bo przecież każe im odrabiać lekcje czy chodzić do szkoły. Ja widzę, że Pia uwielbia sport. Oczywiście, on wiąże się z wysiłkiem i wyrzeczeniami, ale on wciąż jest jej wielką pasją.

Nie zdarza się panu dodatkowo motywować córkę czy krzyknąć, że nie przykłada się do zajęć?

Ona ma zupełnie inny charakter. Jeśli zaczęłaby lekko podchodzić do kolejnych zadań, albo nawet minimalnie spóźniać się na treningi, to znaczyłoby, że właśnie rzuciła sport. Od kiedy współpracujemy ani razu nie zdarzyło jej się opuścić treningu, czy choćby spóźnić na zajęcia. Ona nawet nie dopuszcza myśli, by kiedyś zrobić trening zastępczy. Jest ultraprofesjonalna we wszystkim, co robi. To też wymusza na mnie jeszcze większe zaangażowanie. Gdy zaczynałem ją trenować, zwróciłem się po pomoc do naprawdę wielu autorytetów w tej dziedzinie. Staram się być możliwie jak najlepszym trenerem, by pomóc mojej córce w osiągnięciu największych sukcesów.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Skrzyszowska: Nie widzę u siebie limitów
Ujawnił, ile pieniędzy dostał za złoto

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×