Z Paryża - Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Wszyscy spodziewali się raczej, że ambitna reprezentantka Polski, podobnie jak w przypadku podobnych sytuacji z przeszłości, i tym razem nie będzie gryzła się w język i wykorzysta okazję do mocnego ataku na PZLA, które przecież odebrało jej finansowanie na czas ciąży.
- W ogóle nie mam żalu do działaczy, bo to zupełnie zrozumiałe, że tak musieli zrobić. Gdy tylko wróciłam do treningów, to od razu zgłosiłam się do treningów i finansowanie zostało przywrócone. Naprawdę nie wiem, dlaczego media rozdmuchały tę sprawę - mówiła tuż po zakończeniu rywalizacji w Paryżu Adrianna Sułek-Szubert.
Zawodniczka wyglądała na bardzo rozprężoną i chętnie odpowiadała na pytania dziennikarzy. - W kategorii mamusiek, to był rekord świata. Ostatnie pół roku przepracowałam bardzo mocno i nie mam sobie nic do zarzucenia. Chcę jednak jak najszybciej zapomnieć o tym okresie i być może wyrzucę nawet swój zeszyt treningowy. W tym czasie wolałabym cieszyć się obecnością mojego syna, a nie walczyć o setne sekundy i wylewać poty na treningach. To był najtrudniejszy okres mojego życia, nie było to przyjemne i jeśli miałabym cofnąć czas, to drugi raz nie zdecydowałabym się na tak szybki powrót do treningów - dodała.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Jakie nagrody dla polskich medalistów? Jasne słowa ekspertów
Choć wydaje się to niewiarygodne, to w dniu konkursu olimpijskiego mijało dokładnie sześć miesięcy i jeden dzień, od kiedy Sułek-Szubert leżała na sali porodowej i rodziła swojego syna Leona. Od początku zawodniczka była pewna, że zamierza natychmiast wrócić do treningów na najwyższym poziomie i powalczyć w Paryżu o medal.
- Każdy, kto przeżyłby tyle co ja przez ostatnie pół roku nigdy więcej by się na to nie zdecydował. Miałam różne problemy, jak choćby z niegojącą się po wypadku samochodowym kontuzją, który wydarzył się w dniu wyjścia z synem ze szpitala po wszelkie dolegliwości bólowe i problemy ze zgubieniem dodatkowych kilogramów. Byłam na bardzo restrykcyjnej diecie, czego bardzo nie lubię, trenowałam dwa razy dziennie po 4-5 godzin, a waga stała w miejscu. Do tego chciałam być mamą na sto procent - przyznała Sułek.
Rywalki Sułek doskonale zdawały sobie sprawę, z jakimi trudnościami mierzyła się w ostatnim czasie. Większość z nich była zaskoczona, jak dobrze Polka poradziła sobie z przeciwnościami. - Nic mnie tak nie denerwuje, jak nazywanie mnie "mummy". Nie wiem, czy rywalki o tym wiedziały, ale często mnie tak nazywały. Nie zawieram przyjaźni na bieżni, ale naprawdę spotkałam się z sympatycznym przyjęciem. Nie zapomnę jednak ich min, gdy wygrałam rywalizację na 100 metrów przez płotki. Dopiero wtedy zdały sobie sprawę, że ja wróciłam naprawdę - przyznała.
Choć ostatnie miesiące były najtrudniejsze w życiu Adrianny Sułek-Szubert, to lekkoatletka nie zamierza robić sobie przerwy i niedługo znów rozpocznie walkę o pobicie rekordu świata.
Czytaj więcej:
Oto wielki plan Grbicia na kontuzje
Świetny występ polskiego kajakarza