W trakcie swojej krótkiej kariery Krzysztof Różnicki zdołał zostać mistrzem Polski seniorów w biegu na 800 metrów, a także młodzieżowym mistrzem Europy. Jego rekord życiowy 1:44.51 jest zaledwie nieco ponad sekundę gorszy od rekordu Polski Pawła Czapiewskiego. Nie ma się więc co dziwić, że zawodnik urodzony w 2003 roku szybko został okrzyknięty spadkobiercą polskich legend biegów średniodystansowych.
Przez kłopoty ze ścięgnem Achillesa ostatnie trzy lata praktycznie nie biegał, a problemy sprawiało mu nawet zwykłe chodzenie. Zawodnik aby myśleć o powrocie do sprawności, musiał przejść aż trzy operacje, a tylko w ostatnim roku rehabilitacja i zabieg kosztowały go 140 tysięcy złotych. Od sierpnia wrócił jednak do treningów, a obecnie przebywa na pierwszym zgrupowaniu od 2021 roku. Ten rok znów ma należeć do niego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Ależ to zrobili. Stracili gola, a po 10 sekundach był już remis
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Masz 21 lata, ale przez kontuzje ostatnie trzy lata były dla ciebie wyjątkowo trudne. Jak wyglądało twoje życie na co dzień?
Krzysztof Różnicki, młodzieżowy mistrz Europy na 800 metrów z 2021 roku: To było ciągłe życie z bólem. Pojawiał się praktycznie od razu po przebudzeniu i przeszkadzał aż do zaśnięcia. Miałem problemy z chodzeniem. Kłopotem był zresztą każdy nawet pozornie niewinny ruch. Nie mogłem swobodnie jeździć na rowerze, czy pływać. Ostatecznie ucieczką od ciągłych myśli o bólu okazały się studia. To one były dla mnie odskocznią od codziennych zmartwień.
Jak doszło do tak poważnego urazu?
Problemy zaczęły się ponad trzy lata temu i błyskawicznie zaczęły się pogłębiać. Zdołałem zdobyć mistrzostwo Europy juniorów, ale po finale kontuzja była na tyle poważna, że nie byłem w stanie chodzić. Dyskomfort w pięcie był trudny do wytrzymania, ale przez kilka miesięcy nikt nie potrafił zdiagnozować przyczyny.
Co było później?
Ostatecznie podjęto decyzję, że musi być to choroba Heglunda. Chwilę później podjęto decyzję o operacji. Okazało się jednak, że prawdziwe problemy zaczęły się właśnie wtedy. W ścięgnie pojawiły się duże, niekontrolowane zrosty. Ścięgna się posklejały, mi było trudno ruszać stopą, a każdy ruch drażnił mięśnie. Z każdym miesiącem zamiast być lepiej, moja sytuacja stawała się coraz poważniejsza. Było tak źle, że po ośmiu miesiącach konieczna była kolejna operacja.
Ta przyniosła ukojenie?
Przez moment wydawało się nawet, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Fizjoterapeuta i lekarze po pewnym czasie dali nawet zgodę na treningi. Udało się zrobić kilka marszobiegów, ale ból znów się pojawił. To był dla mnie gigantyczny cios, bo przez wiele miesięcy żyłem w przeświadczeniu, że ten zabieg rozwiąże moje problemy. Gdy zdałem sobie sprawę, że straciłem mnóstwo czasu, byłem podłamany.
Wtedy myślałeś o zakończeniu kariery?
Takie pomysły od czasu do czasu podrzucali mi rodzice i inni członkowie rodziny, ale chyba dlatego, że po prostu widzieli, jak bardzo się męczę. Sam nigdy jednak na poważnie nie brałem pod uwagę zakończenia marzeń o powrocie na bieżnię. To był mój cel, więc dość szybko wziąłem się w garść i zacząłem szukać pomocy zagranicą.
Gorszy był ból fizyczny, czy poradzenie sobie z całą sytuacją psychicznie?
Ból był straszny, ale dużo gorzej było opanować złe myśli. Przez ten okres byłem pod stałą opieką trzech psychologów. Najgorsze były momenty, gdy wydawało się, że wszystko wraca do normy, a po chwili ból znów się pojawiał. Takich zwrotów akcji przeżyłem przynajmniej kilka. Tylko ja wiem, ile miałem nieprzespanych nocy.
Szybko trafiłeś do odpowiedniego specjalisty?
Najpierw skierowano mnie do Manchesteru, gdzie podjęto leczenie mniej radykalnymi metodami. Gdy po pięciu miesiącach nie było widać postępu, pomógł mi mój sponsor - firma New Balance, a dzięki niej zostałem skierowany do jednego z najlepszych specjalistów na świecie od ścięgna Achillesa. Profesor z Londynu zajmuje się najlepszymi piłkarzami i szybko oświadczył, że potrzebna będzie kolejna operacja.
Od razu byłeś pewny, że po dwóch nieudanych zabiegach, kolejna próba to dobry pomysł?
Nie miałem wątpliwości, że to jedyny człowiek na świecie, który może mi pomóc. Przystąpiłem do niej, bo bałem się, że w przyszłości marzę o założeniu rodziny, a nie chciałem, by moje dzieci miały niepełnosprawnego ojca, który nie będzie mógł z nimi pójść na rower, czy ruszyć w góry. On znów dał mi nadzieję i zapewnił, że po 10 miesiącach będę mógł wrócić do biegania. Zabieg kosztował 100 tysięcy złotych, ale był warty swojej ceny.
Mimo trzech lat przerwy od treningów biegowych wciąż wierzysz w powrót do najwyższej formy i walki o medale. To jest w ogóle możliwe?
Ostatnio obchodziłem rocznicę mojej trzeciej operacji. Przez cały ten czas śniłem jednak o powrocie do biegania i robiłem wszystko, co było możliwe, by nie wypaść z rytmu. Uważam, że moja kariera wciąż nie jest stracona. Skoro jako 17-latek byłem w stanie zostać mistrzem Polski seniorów, a mój rekord życiowy jest zaledwie o nieco ponad sekundę gorszy od rekordu Polski Pawła Czapiewskiego, to znaczy, że muszę mieć talent.
Skąd czerpiesz motywację?
Tylko ostatni rok leczenia ścięgna Achillesa kosztował ponad 140 tysięcy złotych. Udało mi się uzbierać tę kwotę od kibiców lekkoatletyki, a także ludzi, których po prostu ujęła moja historia. Jestem każdemu z nich niesamowicie wdzięczy za pomoc, a chyba trudno o lepszą motywację. W najgorszych chwilach myślałem o ludziach, którzy przeznaczyli własne pieniądze, bym ja mógł dalej dążyć do spełnienia marzeń. Mam dług wdzięczności wobec tych ludzi, który chciałbym zwrócić w sukcesach sportowych.
To prawda, że na operację dołożył ci twój trener?
Zadeklarował wsparcie, ale ostatecznie udało się zebrać pieniądze bez konieczności nadwyrężania jego budżetu. Trener Krzysztof Król i tak zrobił dla mnie bardzo dużo, a nasze relacje wykraczają poza zwykły układ trener-zawodnik. W najgorszych momentach troszczył się o mnie i cały czas dawał nadzieję.
Jak dzisiaj wygląda twoja sytuacja zdrowotna?
Nic mnie nie boli. Od połowy sierpnia biegam regularnie, a obecnie jestem na pierwszym zgrupowaniu kadry od trzech lat. Odstaję jeszcze od kolegów, ale robię wszystko, by nadrobić stracony czas.
Jesteś w stanie trenować na sto procent?
Na razie biegam raz dziennie, a drugi trening wykonuję na siłowni lub rowerze. Ciągle jestem pod opieką fizjoterapeuty i lekarza. Każdy trening sprawia mi niesamowitą frajdę. Po trzech latach robię to, co kocham najbardziej. Staram się nic nie przyspieszać i spokojnie szykuje się do przyszłorocznych młodzieżowych mistrzostw Europy. Marzę też o wyjeździe na mistrzostwa świata do Tokio.
Nie dość, że przez trzy lata musiałeś zainwestować w swoje zdrowie gigantyczne pieniądze, to nie miałeś szans zarabiać. Jak przetrwałeś to finansowo?
Przez pierwsze dwa lata korzystałem ze wsparcia PZLA i to związek finansował moje operacje oraz wypłacał stypendium. Ostatni rok musiałem sfinansować ze zrzutki, w której zebrano ponad 70 tysięcy złotych. Tak długo jak mogłem, to żyłem z rodzicami, ale rok temu wyprowadziłem się do Gdańska i musiałem zacząć sam się utrzymywać.
Gdzie pracujesz?
Obecnie trenuję lekkoatletykę, studiuję psychologię, a poza tym pracuję w sklepie z obuwiem dla biegaczy. Doradzam amatorom, jakie powinni dobrać obuwie. Nie dość, że w ten sposób jestem blisko środowiska, to dostaję dawkę motywacji. To niesamowite, ile ludzi kontynuuje swoją pasję mimo licznych przeciwności losu. Wiem, że nie jestem jedyny.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty