Nie boję się marzeń - rozmowa z Marcinem Lewandowskim, mistrzem Europy w biegu na 800 metrów

Marcin Lewandowski zakończył kolejny udany sezon. Za kilka dni jedzie, jak mówi, na wakacje, ale zanim wyruszy na ciepłe egipskie plaże, zgodził się porozmawiać z portalem SportoweFakty.pl o planach na olimpijski sezon. - Celem jest medal – stwierdził mistrz Europy, a przy okazji zdradził, że w wojsku jest… strzelcem i zawsze trafia do… celu. Lewandowski powiedział nam również o swoich doświadczeniach reklamowych, planowanych treningach w Kenii i… piłkarskich dokonaniach.

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki
Wojciech Potocki; Sezon już się dla pana skończył? Marcin Lewandowski: Tak, jestem właśnie w trakcie odnowy biologicznej. Nie chodzi o to, że złapałem kontuzję, ale po tak intensywnym sezonie trzeba zlikwidować te wszystkie mikrourazy, a poza tym, jest to też pewnego rodzaju profilaktyka. Podobno nie bardzo pan to lubi? - Nie, jedyne, czego naprawdę nie znoszę to kriokomora i bardzo niskie temperatury. Bardzo tego nie lubię i niełatwo mi w niej wytrzymać, chociaż wiem, że to bardzo mi pomaga. Trudno, znoszę i to, bo nikt nie powiedział, że ma być przyjemnie. To musi skutecznie wpływać na mój organizm i właśnie tak działa. Ile czasu spędza pan w tej "lodowni"? - Wchodzę tam na trzy minuty… W czapce i nausznikach, czy w samych spodenkach? - To jest specjalny strój (śmiech). Majtki, specjalna opaska, rękawiczki i maska na nos i do tego stoimy na specjalnej wykładzinie.
Kiedy zatem urlop? - Już niedługo. Za kilka dni skończy się odnowa biologiczna i wtedy razem z dziewczyną uciekam na wakacje. Prawdopodobnie pojedziemy do Egiptu, bo to sprawdzone miejsce, a trochę słonka i morze na pewno najlepiej na mnie podziała. No proszę, nawet po tych słynnych kenijskich treningach nie ma pan dość upałów? - To było dawno i, jak to się mówi, nieprawda (śmiech). Wakacje, to najlepszy moment by podsumować zakończony niedawno sezon. Jedni mówią, że był dla pana świetny, a inni wręcz odwrotnie, narzekają, że Lewandowski nie przywiózł z Daegu medali mistrzostw świata. - Ja nie jechałem do Korei jako faworyt, a mimo to byłem w finale i zabrakło mi do brązu naprawdę niewiele. A poza tym zdobyłem przecież mistrzostwo Polski, srebrny medal na halowych mistrzostwach Europy, pobiłem dwa rekordy kraju, no i przywiozłem złoto z V Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych, które odbywały się w Rio de Janeiro. Jak z tej wyliczanki wynika, sezon był bardzo bogaty w starty i uważam, że również udany pod względem osiągniętych wyników. A propos wojska. Jest pan szeregowym ze specjalnością – strzelec. To prawda? - Tak, reprezentuję bydgoskiego Zawiszę i rzeczywiście mam stopień szeregowego i jestem strzelcem. Od czasu do czasu muszę brać udział w obowiązkowych szkoleniach i wtedy zazwyczaj trafiam do celu i w sporcie z reguły też staram się trafić i realizować cele, które sobie stawiam No właśnie. Jaki cel sportowy wyznaczył pan sobie w roku Igrzysk Olimpijskich? Medal, bo chyba inaczej nie może być? - Oczywiście, chociaż to tylko sport i wszystko może się zdarzyć. Jestem sportowcem i jak każdy zawodnik marzę o tym, by wygrywać i przywozić medale. Nie boję się marzeń, bo wiem, że bez tego nie można sięgać po najwyższe laury. A poza tym, wiem, że marzenia o medalu da się zrealizować. Ostatnie lata potwierdziły, że można wygrywać z najlepszymi biegaczami świata, a podium jest w zasięgu ręki. Skoro na mistrzostwach świata byłem o włos od medalu, to dlaczego miałbym go teraz nie przywieźć? Pracuję z tą samą ekipą i naprawdę wierzę, że z Londynu wrócę z medalem. A kolor tak naprawdę nie ma znaczenia. Żeby stanąć na podium w Londynie trzeba jednak pobiec trzy razy w bardzo szybkim tempie. To nie jest takie proste. - To prawda. Sprawa nie jest prosta, ale już w tym roku moje założenia startowe były takie, aby w trzech kolejnych dniach osiągnąć wyniki w granicach 1:44 min. Dlatego nie pobiłem rekordu życiowego, ale cel osiągnąłem. Myślę, że nawet powtórzenie tych czasów w Londynie może dać medal. Na razie, w Korei, na mistrzostwach świata, zabrakło mi trochę doświadczenia właśnie w takich startach dzień po dniu. Teraz już je mam.
Na pewno ma pan opracowany plan przygotowań do nowego sezonu. - To będzie najważniejszy sezon w moim życiu, a przygotowania do niego, tak naprawdę rozpoczęły się trzy lata temu, po zakończeniu igrzysk w Pekinie. Wtedy mój sztab szkoleniowy opracował czteroletni plan przygotowań. Teraz od listopada będę realizował jego ostatni, kto wie czy nie najważniejszy etap. Miejmy nadzieję, że te trzydzieści setnych sekundy, które zabrakło mi do medalu w Daegu, nadrobię właśnie w Londynie. Po powrocie z Egiptu, naładowany energią (śmiech) zaczynam przygotowania. Najpierw w Polsce, a 20 listopada ruszam do Kenii, skąd wrócę na same święta. W domu spędzę tylko kilka dni, wypiorę rzeczy i znowu uciekam do Kenii, albo do RPA. Tak to na razie wygląda. Co potem? Zbyt wiele czynników wpływa na te plany, by już dokładnie o nich mówić. Wiele zależy od pogody, samopoczucia, efektów pierwszych zgrupowań. Dopiero wtedy podejmiemy decyzję, jak będzie wyglądał mój kalendarz startów i ostatni okres treningowy przed Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie. Nie boi się pan, że nawet najlepiej przygotowany Lewandowski może przegrać, bo tak jak w Daegu, ktoś go popchnie, czy nadepnie mu na stopę? - Cóż, to jest tylko sport. Bieg na 800 metrów to, można powiedzieć konkurencja kontaktowa. Często podczas biegu zdarzają się jakieś przepychanki i trzeba to po prostu zaakceptować. Nie ma sensu tłumaczenie, że nie wygrałem bo ktoś mnie popchnął. W Korei nawet nie myślałem o jakichś protestach. Zacisnąłem zęby i powiedziałem sobie, że następnym razem to ja będę lepszy. Wystąpił pan ostatnio w kampanii reklamowej Powerade. To efekt coraz większej popularności. Niektórzy mówią, że to przeszkadza w spokojnej pracy nad formą. - Czy ja wiem? Ja na pewno nie narzekam. A jeśli chodzi o kampanię reklamową, to było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie i co tu ukrywać, pewna przygoda. Tym bardziej ciekawa, że to była nie tylko reklamówka, ale dość poważny eksperyment, do którego wybrano pięciu znanych sportowców z różnych dyscyplin i badano, jak ważne jest nawodnienie organizmu. Musiałem przez godzinę wykonywać piekielnie ciężkie fitnesowe ćwiczenia. Przed tym eksperymentem bardzo dokładnie nas zważono. Po sesji, podczas której wypiłem prawie dwa i pół litra Powerade okazało się, że moja waga jest identyczna, jak przed wysiłkiem. Dla mnie było to niezwykle ważne doświadczenie, choćby dlatego, że trenuję w wysokich temperaturach w Afryce. Nie zdobył pan medalu na mistrzostwach świata i z tego powodu może wylecieć z elitarnego klubu Londyn 2012. Ministerstwo zakręciło kurek z pieniędzmi na indywidualne przygotowania? - Jeszcze nie wiem, jak to będzie. Jeśli nawet wypadnę z tego klubu, to jakoś sobie poradzę. Dzięki Orlenowi i Powerade mam zapewnione takie warunki do treningów, że dom sobie radę. Na razie nie przejmuję się tym, że może mi zabraknąć wsparcia ministerstwa. Na koniec pytanie o polską rywalizację. Czasami tak jest, że wyścig z bieżni przenosi się na osobiste kontakty, które bywają wręcz nieznośne. Pan ostro ściga się z Adamem Kszczotem. A jak to wygląda poza stadionem? Jesteście kolegami? - Ma pan rację, często zawodnicy przenoszą rywalizację w życie prywatne. My z Adamem nie mamy z tym żadnego problemu. Wręcz odwrotnie, kiedy razem starujemy na jakichś mitingach, to mieszkamy w jednym pokoju. Potem, podczas biegu jesteśmy rywalami, ale wracamy do pokoju, przebieramy się i gratulujemy sobie nawzajem. Czasami on jest górą, czasami ja, ale nie ma to znaczenia w naszych prywatnych układach. Jeśli z nim przegrywam, to mam dodatkową motywację do pracy. Przed startem olimpijskim pewnie wyjedziemy razem na jakiś obóz. Może do RPA? Nasze plany treningowe są jednak trochę inne, bo jesteśmy innymi typami biegaczy. Adam ma predyspozycje szybkościowe, a ja wytrzymałościowe. Kto wie, może w Londynie staniemy obaj na podium? Jeszcze cztery lata temu nikt by w to nie uwierzył. A dziś? Czemu nie, to całkiem realne. Na koniec bardzo prywatne pytanie. Nie żałuje pan, że nie jest tym Lewandowskim, który strzela bramki dla polskiej reprezentacji? - Nie, doskonale realizuję się w mojej dyscyplinie, choć przyznam, że w piłkę grałem na poważnie przez sześć lat. Dostałem nawet kiedyś powołanie do reprezentacji makroregionu, a to by świadczyło o tym, że nieźle się zapowiadałem (śmiech). Mówiąc jednak poważnie, nie żałuję, że jestem lekkoatletą. A poza tym, to pan ma szanse na olimpijski medal, a nie piłkarze. - No i tego się trzymajmy.
Fot. x 3 - www.marcin-lewandowski.pl
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×