Piotr Lisek: Jestem najcięższym zawodnikiem ze światowej czołówki

Najlepszy polski tyczkarz opowiedział nam o nowym rekordzie Polski (5,92 m), o celach na nowy sezon, przygotowaniach w Spale, służbie wojskowej a także współpracy z Anną Lewandowską. Współpracy - jak na razie przynajmniej - nieudanej.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Na początku roku nasz najlepszy tyczkarz zapowiadał atak na rekord Polski. Nikt się jednak nie spodziewał, że cel zrealizuje tak szybko, bo jeszcze w styczniu. Podczas mityngu w Cottbus (25.01.) Piotr Lisek zaliczył wysokość 5,92 m i tym samym przeskoczył o centymetr wynik Pawła Wojciechowskiego z sierpnia 2011 roku (osiągnięty na stadionie). Lisek został również rekordzistą zawodów w Cottbus oraz może pochwalić się najlepszym wynikiem na świecie w 2017 roku. Tyczkarza "złapaliśmy" w drodze na kolejny mityng, już w najbliższą sobotę (28.01.) w Rouen.

WP SportoweFakty: Organizatorzy zawodów w Cottbus przygotowali dla pana specjalną nagrodę za pobicie rekordu?

Piotr Lisek: Nie. Najprawdopodobniej nie spodziewali się, że może dojść do takiej sytuacji. W końcu mamy dopiero początek sezonu. Dostałem kwiaty, jakieś upominki. Raczej standardowy "pakiet".

Rozruszał pan trochę niemiecką widownię.

- Oj tak. Kibice w Cottbus są świetni. Lubię tam startować. Kameralna hala jest zawsze wypełniona do ostatniego miejsca, panuje wyśmienita atmosfera, zawodnicy czują wsparcie trybun.

Zobacz - tak skakał w Cottbus Piotr Lisek.

Próbował pan trzykrotnie przeskoczyć sześć metrów. W oficjalnym komunikacie z Cottbus można przeczytać, że się nie udało, ale to wcale nie znaczy, że ta wysokość nie jest w pana zasięgu. Cytat z głowy, ale mniej więcej oddaje sens tej informacji. Miłe słowa.

- O sześciu metrach na razie nie będę nic mówił. Najważniejsze, że bardzo mocno wszedłem w sezon. Wywalczyłem już minimum na Halowe Mistrzostwa Europy, które w marcu czekają nas w Belgradzie.

W sobotę (28.01.) skacze pan we francuskim Rouen. To będzie podobny mityng do tego z Niemiec?

- Tak. Tam też mam fajny kontakt z publicznością. Rywale będą praktycznie ci sami, forma pewnie też. Więc znów będę walczył o bardzo dobry wynik.

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: medale paraolimpijskie już mam, czas na medal IO zawodowców

Dobrze, że pan wspomniał o rywalach. Trzeba podkreślić, że w Cottbus pokonał pan nie byle kogo, bo medalistów igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata, czy Europy. Z drugim, Raphaelem Holzdeppe, wygrał pan aż o 19 cm. Nokaut!

- Naprawdę mnie to cieszy. Wiedziałem, że forma idzie w górę, miałem dość duże oczekiwania, ale nie wiedziałem, że aż tak wystrzeli. Zwłaszcza iż był przez pewien czas pomysł, aby odpuścić sezon halowy.

Jak to? Dlaczego?

- Od jakiegoś czasu myślę, aby przejść szkolenie wojskowe, wstąpić do armii i skakać dla polskiego wojska. Nie ukrywajmy, że jest to też dla mnie zabezpieczenie na przyszłość. Przecież nie będę skakał do sześćdziesiątki. Po zakończeniu kariery trzeba coś robić. Wojsko jest dla mnie optymalnym rozwiązaniem.

Co to ma wspólnego z sezonem halowym 2017?

- Właśnie zimą miałem przejść szkolenie, spełnić wszelkie formalności. To zajęłoby kilka tygodni i wyłączyło mnie z przygotowań. Ostatecznie z różnych powodów nie udało się, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Wcześniej czy później zostanę żołnierzem.

W 2017 roku przed panem dwa wyzwania: wspomniane zawody w Belgradzie i sierpniowe mistrzostwa świata w Londynie. Oba cele są tak samo ważne?

- I tak, i nie. Wiadomo, że Londyn to najważniejsze zawody sezonu nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich lekkoatletów. Można powiedzieć, że ME w Belgradzie są tylko przystankiem na mojej drodze w tym roku, ale to tak też nie do końca jest. Chcę zdobywać medale na wszystkich wielkich imprezach.

Okres zimowy spędził pan w Polsce, w Spale. Tym razem nie wyjechał do "ciepłych krajów". I jak?

- Pobiłem rekord Polski, a to jest najlepsza odpowiedź, czy przygotowania były optymalne. Rzeczywiście, w tym roku postanowiliśmy popracować w Spale i nie żałuję. Warunki są świetne, można porozmawiać po polsku, w każdej chwili zorganizować spotkanie z rodziną, przyjaciółmi. A to wszystko jest tak samo ważne, jak słońce i ciepło na zewnątrz.

Gdzie spędzi pan okres przygotowawczy przez sezonem letnim?

- Tym razem wyjadę z kraju do Stanów Zjednoczonych. Mamy tam sprawdzony ośrodek, który zapewnia optymalne warunki.

Jak pan oceni warunki pracy, które zapewnia Polski Związek Lekkiej Atletyki i sponsorzy?

- Nigdy nie miałem powodów, aby narzekać na związek. Współpraca układa się naprawdę bardzo dobrze. Wiem, że jesteśmy narodem, który jest znany z narzekania, ale osobiście niczego mi nie brakuje. Mogę ze spokojną głową przygotowywać się do kolejnych zawodów i do kolejnych rekordów. Oczywiście ważną rolę pełnią też moi sponsorzy. Wyniki, które osiągnąłem i przynależność do światowej czołówki ułatwia wiele spraw. Nie jestem oderwany od ziemi i wiem, że lekkoatleci "na dorobku" lub wracający po kontuzjach tak lekko nie mają.

Ile pan waży?

- Ha, ha, ha. Wiem do czego pan dąży. 94 kg.

Sporo jak na tyczkarza.

- Mogę śmiało powiedzieć, że jestem najcięższym zawodnikiem ze światowej czołówki. Rywale są o dziesięć, a nawet i więcej kilogramów lżejsi.

Złoty medalista olimpijski z Rio de Janeiro waży 75 kg...

- Zgadza się, ale też Thiago Braz Da Silva jest niższy ode mnie o około 10 cm. Tak czy siak - jestem ciężki i doskonale o tym wiem. Lubię dobrze zjeść, dobrze się czuję, nie ma więc większych powodów, aby schodzić z wagą.

Swego czasu nawiązał pan jednak współpracę z Anną Lewandowską, żoną najlepszego polskiego piłkarza.

- Wiedziałem, że pan o to zapyta (śmiech). Tak, Ania przygotowała specjalnie dla mnie odpowiednią dietę.

Waga w dół jednak nie poszła. Dlaczego?

- To przeze mnie. Jestem chłopakiem spod poznańskiej wsi i ja lubię po prostu zjeść. Nie udało mi się trzymać zaleceń, więc i efektów nie było. Chcę jednak od razu podkreślić, że w tym przypadku nie było żadnej winy Ani Lewandowskiej. To bardzo miła, ciepła, fajna osoba, z którą aż chce się współpracować. Problem, że psychicznie nie byłem na to przygotowany.

Jeżeli mając 94 kg bije się rekord Polski, powstaje pytanie, czy trzeba w ogóle coś zrzucać?

- Doszedłem dokładnie do takiego wniosku. Na razie nie będę nic zmieniał. Jednak zostawiam furtkę na przyszłość. Jeżeli dojdę do ściany, nie będę mógł przebić konkretnej wysokości i będę czuł, że udałoby się to zrobić mając kilka kilogramów mniej, wtedy z pewnością udam się ponownie do Ani Lewandowskiej. Tym razem już na poważnie zabiorę się za siebie, aby przeskoczyć na kolejny poziom wyżej. To mój taki ukryty as w rękawie. Na przyszłość.

Rozmawiał Marek Bobakowski

Czy Piotr Lisek zostanie Halowym Mistrzem Europy w Belgradzie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×