Ten sportowiec nie miał tyle szczęścia co Kozakiewicz. Sowieci oszukali go na oczach całego świata
Pierwszy skok był jedynie przygrywką do większego skandalu. W trzeciej próbie Campbell wylądował za flagą, która wskazywała rekord olimpijski (17,39 m). Dawało mu to prowadzenie w zawodach i pewny złoty medal (ostatecznie zwycięzca Uudmae zaliczył zaledwie 17,35 m). Australijczyk oszalał z radości, podniósł ręce w geście triumfu. - Kątem oka widziałem, że wylądowałem daleko za rekordem, poczułem się mistrzem olimpijskim - przyznał.
Radość trwała zaledwie kilka sekund. Campbell spojrzał na sędziego i zobaczył czerwoną flagę.
Zobacz tę sytuację.
***
- Panie sędzio, co pan w ogóle pokazuje? - w oczach Campbella było widać nie tylko łzy, ale i bezradność.
- Skok spalony - odpowiedział arbiter, którego zadaniem była ocena, czy zawodnik wybił się prawidłowo, przed belką.
- Jak spalony? Proszę mi pokazać ślad na plastelinie - Australijczyk błagalnym tonem próbował coś ugrać.
Sędzia nic nie odpowiedział. Patrzył tępo przed siebie. Campbell podbiegł do belki, chciał obejrzeć plastelinę i... Jeden z pracowników technicznych właśnie zakończył procedurę czyszczenia. Belka była już przygotowana dla kolejnego zawodnika.
- Skandal! - wołał Campbell podbiegając do stolika sędziowskiego. - Zgłaszam protest.
Sędziowie patrzyli na zawodnika jak na kosmitę. Jeden z nich znacząco spojrzał za siebie. Prawie dwumetrowy osiłek ubrany w garnitur podszedł do Campbella, żelaznym uściskiem chwycił go za rękę i odprowadził kilkanaście metrów na bok. Tam patrząc mu głęboko w oczy stanowczo powiedział:
- Nie fikaj człowieku. Bo nie wyjedziesz żywy z Moskwy.
Po czym, jak gdyby nigdy nic wrócił na swoje miejsce. Zamroczony Campbell próbował sobie przypomnieć skąd zna ten głos, ten akcent. Skąd zna człowieka mówiącego łamaną angielszczyzną. No tak. Hotel, nocny telefon...***
Po 35 latach specjaliści z uniwersytetu w Melbourne - na podstawie nagrania z Moskwy - stwierdzili, że skok Campbella nie był spalony i jednocześnie obliczyli, że Australijczyk uzyskał odległość 17,51 m. - Z dokładnością do czterech centymetrów - napisano w specjalnym liście skierowanym do IAAF. - Tak czy siak, nasz zawodnik na pewno uzyskał o wiele lepszy rezultat niż ówczesny triumfator. Dlatego żądamy rozpoczęcia śledztwa, które powinno doprowadzić do zmiany w tabelach olimpijskich oraz przekazaniu złotego medalu Campbellowi.
To nie jedyny taki dowód. BBC przekazała nagranie, z którego wynika, że Campbell wylądował nawet jeszcze dalej. Uzyskał 17,60 m. - Australijczyk został ofiarą jednego z największych oszustw w historii sportu - napisali dziennikarze tej stacji telewizyjnej.
Poszło o buty?
Ostatecznie zawody wygrał Uudmae (17,35) przed Saniejewem (17,24) oraz de Oliveirą (17,22). Campbell, który zaliczył zaledwie jeden (z sześciu) skok, zajął piątą lokatę z wynikiem 16,72 m.
Australijski dziennikarz Roy Masters - w swojej książce "Higher, Richer, Sleazier" - wysnuł tezę, że Campbell został ofiarą międzynarodowego konfliktu, do którego doszło po ceremonii otwarcia igrzysk. - Międzynarodowy Komitet Olimpijski dogadał się z japońską firmą Mizuno, że członkowie sztafety olimpijskiej, którzy zapalali znicz, będą mieli na nogach obuwie właśnie tego producenta - napisał Masters. - Okazało się jednak, że w ostatniej chwili przedstawiciele ZSRR zmienili decyzję i kazali sztafecie założyć obuwie marki Adidas.
Przewodniczący MKOl - Michael Killanin - chcąc zapobiec międzynarodowej aferze zażądał od radzieckich działaczy, aby w ramach przeprosin, to właśnie w butach Mizuno ich lekkoatleci zdobywali złote medale. Sowieci zgodzili się na takie rozwiązanie, ale tylko pod warunkiem, że ze stadionu zostaną wyproszenie wszyscy sędziowie spoza ZSRR. - Porozumienie zostało zawarte i w efekcie podczas zawodów lekkoatletycznych dochodziło do tak skandalicznych wydarzeń, jak choćby nieuznanie skoku Campbella - napisał Masters.
Campbell po zakończonych zawodach nie próbował dochodzić swoich praw. - Jak to miałem zrobić? - komentował. - Australijska federacja nie wstawiła się za mną, nie otrzymałem żadnego wsparcia. Mogę tylko przypuszczać, że gdybym był Amerykaninem, to sprawa znalazłaby swój finał w sądzie, a cały świat dowiedziałby się o tym skandalu.Półtora roku po igrzyskach w Moskwie Campbell doznał kontuzji stawu skokowego, która doprowadziła do przedwczesnego zakończenia kariery sportowej.
***
Czekał na samolot. Sala odlotów była zapełniona sportowcami z całego świata. Panował ogromny zgiełk. Do Campbella nic jednak nie docierało. Siedział i patrzył w nieistniejący punkt, gdzieś w oddali. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, co wydarzyło się na Łużnikach.
Nagle. Tak! To on. Ten człowiek, który najpierw do niego dzwonił nocą, do hotelu. A potem już na stadionie stanowczo odradził jakiekolwiek protesty. - Muszę go zapytać, o co tutaj chodzi - pomyślał australijski sportowiec.
Pomyślał i pobiegł za tajemniczym typem. Wbiegł do pustego i długiego korytarza. Wydawało mu się, że właśnie tutaj wszedł ten facet. Hm... Pusto. Może zdążył już przejść do drzwi, który były na końcu?
Campbell pobiegł z całych sił. W połowie drogi poczuł na twarzy cios. Przewrócił się, nie mógł złapać oddechu. Ujrzał nad sobą twarz "znajomego" osiłka. Znów był ubrany w nienaganny garnitur, którego nie powstydziłby się prezydent Australii. - Chłopcze, nie zadzieraj z KGB, wracaj do siebie i nie przyjeżdżaj więcej do Moskwy - znów ten specyficzny akcent.
Campbell ciężko podnosząc się z podłogi widział kątem oka, jak jego oprawca spokojnym krokiem wraca w kierunku hali odlotów.
***
Marek Bobakowski
Obserwuj @MarekBobakowski
Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>