Iga Baumgart chciała kończyć karierę. Teraz jedzie do Londynu po rekord i medal

PAP / Adam Warżawa
PAP / Adam Warżawa

Rok temu Iga Baumgart miała dość. Chciała odłożyć kolce i uczyć wuefu. Rodzina przekonała ją, że warto biegać dalej. Dziś 28-latka jedzie do Londynu z marzeniem o rekordzie Polski i medalu mistrzostw świata.

Zawsze rozgadana, uśmiechnięta. Papla. Lubi być w centrum uwagi, nikt nie minie jej obojętnie. A jednak ją też dopadł kryzys. Chciała odłożyć kolce i rzucić wszystko w diabły.

- Miałam dość - mówi nam Baumgart.

I wyjaśnia: - Biegam od trzynastu lat. Jestem ciągle w rozjazdach, ponad dwieście dni w roku spędzam poza domem. Wyniki były niezła, ale nie takie, jakbym sobie życzyła. A za chwilę wychodzę za mąż. Uznałam więc, że chyba najwyższy czas zostawić sport i poświęcić się rodzinie.

Uśmiechnięte mordki

Do zmiany decyzji przekonali ją mama i narzeczony. - Wyjaśniali, że przecież lubię bieganie i nie warto kończyć z nim w momencie, kiedy wciąż mogę się rozwijać, iść do przodu - przyznaje. - W październiku pojechałam więc na zgrupowanie. I kiedy zobaczyłam w pokoju uśmiechnięte mordki koleżanek to już wiedziałam, że zostaję.

Opłaciło się, bo wiosnę miała najlepszą w życiu. Ze sztafetą 4x400 metrów zdobyła dwa medale: złoty na drużynowych mistrzostwach Europy i srebrny w nieoficjalnych mistrzostwach świata sztafet. A między innymi dzięki jej występowi w biegu na 400 metrów Polska wywalczyła srebro w Drużynowych Mistrzostwach Europy.

Na naukę nigdy za późno

Występ w Lille był dla niej wyjątkowy, bo choć biega od lat to wygląda na to, że wciąż może się uczyć.

- Miałam okazję powalczyć o indywidualne minimum na mistrzostwa świata. W eliminacjach od samego startu ruszyłam więc mocno, ile fabryka dała. I później mnie ścięło. Biegam od tylu lat, a po raz pierwszy zdarzyło mi się odcięcie prądu. Wcześniej nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle może się zdarzyć! - mówi.

Dzień później, w finale, pobiegła już luźniej. - Pierwszy raz w życiu stanęłam na ósmym torze - opowiada. - Wszyscy powtarzali mi: super, nikogo nie widzisz, biegniesz swoje. I pobiegłam swoje.

Drużyna odniosła w Lille sukces, jej do pełni szczęścia zabrakło dobrego czasu. Baumgart wciąż ściga minimum na MŚ (52:10). - Staram się o tym nie myśleć. Moja pani psycholog powtarza mi, że jeżeli będę widziała wynik już stojąc na starcie, to nigdy go nie osiągnę. Staram się więc nie śnić o 51 sekundach po nocach - wyjaśnia.

Sztafetowa babcia

Mówi o sobie: "sztafetowa babcia". To jednak typ babci-zgrywusa, bo jest w zespole najbardziej przebojowa i podobno zdarza się jej namawiać innych do złego. Jak w Lille, gdzie organizatorzy karmili lekkoatletów tak fatalnie, że po biegu przekonała kilka koleżanek do soczystego hamburgera.

Niezależnie od indywidualnych osiągnięć Baumgart w Londynie powinna być mocnym punktem drużyny. Trzon sztafety to ona, Patrycja Wyciszkiewicz, Małgorzata Hołub i walcząca o powrót do zdrowia po kontuzji Justyna Święty. Blisko "wyjściowego składu" jest Martyna Dąbrowska, a na IAAF World Relays biegała Adrianna Janowicz.

- Podobno z boku wygląda to tak, że trzymamy się razem, przyjaźnimy i nikogo nie chcemy do naszej grupy wpuścić. Ale to nieprawda - śmieje się Baumgart. - Oczywiście, my jesteśmy najbardziej zgrane. Biegamy razem właściwie od pięciu lat; wiemy, jak smakują zwycięstwa i porażki. Młode nas jednak naciskają i tak naprawdę dopiero po mistrzostwach Polski zobaczymy, kto pojedzie do Londynu.

Medal do wyszarpania

Pytanie o cel to banał. Wiadomo, że na mistrzostwa świata każdy jedzie po medal. Polki ku takim marzeniom mają podstawy. Podczas igrzysk olimpijskich zabrakło im sekundy do rekordu kraju (3:25.34), w tym roku na papierze lepsze czasy od nich kręcą tylko Amerykanki. Teoretycznie one i Jamajki są za szybkie. Z innymi można jednak powalczyć, a przy życiowym występie podium może się znaleźć w zasięgu wzroku.

- Postronni nam mówią: złoto hala, srebro na mistrzostwach sztafet, to teraz jak nie przywieziecie medalu, będzie blamaż. I faktycznie ciążą gdzieś takie myśli w głowie - mówi Baumgart. Ale po chwili dodaje: - Ci, którzy mają związek z lekkoatletką wiedzą, na co stać nas i na co stać inne kraje. Medal nie leży przecież na ziemi, trzeba go będzie wyszarpać. Będziemy musiały pójść z rywalkami na noże.

Rekord Polski z mistrzostw świata w Helsinkach (2005) to 3:24,49. Ten rezultat to horyzont myślenia o medalu. Za jego granicą podium jest możliwe. - Na razie musimy patrzeć przede wszystkim na siebie. Nie na czas, nie na wynik - zaznacza Baumgart. - Jeżeli każda z nas się poprawi, zrobi postęp, a nie będzie tego podium, to i tak wrócimy do kraju zadowolone.

Autor na Twitterze:


ZOBACZ WIDEO Iga Baumgart w nowej roli. Piotr Małachowski pod gradobiciem pytań

Komentarze (3)
avatar
Wiesiek Kamiński
21.07.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
z takimi nogami do nieba i długim krokiem powinna zdobyć Mistrza ! trzymamy kciuki... 
avatar
Andrzej Iwanek
21.07.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ileż to już było zalaman i przełamań sportowców. Iga się przełamała jest w dobrej formie i wierzy w sukces którego jej życzę z całego serca ." BABCIU "cały gaz i do przodu. ALELUJA ALLELUJA ... Czytaj całość
avatar
yes
19.07.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
"Mówi o sobie: "sztafetowa babcia"" - normalna zawodniczka. Nie każdy ma medale i możliwość zarabiania na sporcie do oporu....
tylko podobieństwo nazwisk: przypomniałem Baumgartnera, który kie
Czytaj całość