Na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro Małachowski jechał po złoto. W tamtym czasie rzadko przegrywał, rzucał najdalej i najrówniej. Robert Harting, jego wielki rywal, wtedy walczący jednak raczej z kontuzjami, niż z rywalami, typował go do zwycięstwa i mówił, że na nie zasługuje.
Do ostatniej kolejki olimpijskiego konkursu wszystko przebiegało zgodnie z planem. Wynik 67,55 dawał naszemu dyskobolowi pierwsze miejsce. Wtedy do koła wszedł Christoph Harting, młodszy, mniej utytułowany brat Roberta. Rudowłosy Niemiec dynamicznie zakręcił się w kole, wypuścił dysk z ręki w idealnym momencie. Z trybun stadionu od razu było widać, że ważący 2 kilogramy płaski przedmiot leci bardzo daleko. Niemal widoczny był też podmuch wiatru, który podniósł dysk odrobinę wyżej i pomógł mu wylądować dalej. Tam, gdzie leżało olimpijskie złoto. 68,37 było rezultatem, na który Małachowski nie był już w stanie odpowiedzieć.
Każdy ma swojego Hartinga
Neurotyczny olbrzym z Chociebuża przez chwilę szalał z radości, ale przed ostatnią próbą Polaka stanął jeszcze przy kole i wydzierał się, próbując go zmobilizować do walki. - Dalej, walcz! Możesz to zrobić - krzyczał. Choć pewnie tak naprawdę nie chciał, żeby "Machałkowi" się udało. A kiedy ten go nie przerzucił, mógł już świętować przedłużenie dynastii Hartingów na olimpijskim tronie.
ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek o rekordzie świata: Zaatakuję, ale to będzie bardzo trudne (WIDEO)
W tamtych chwilach trudno było nie wrócić pamięcią do 2009 roku i do mistrzostw świata w Berlinie. Wtedy Małachowski też stracił złoty medal w ostatniej kolejce na rzecz Hartinga. Wówczas starszy z braci przerzucił o 28 centymetrów jego rekord Polski 69,15, rozdarł na sobie koszulkę i swoją euforią zaraził cały stadion.
- Każdy ma swojego Hartinga. Starszego albo młodszego - mówił w Rio Małachowski. Zapewniał, że ze srebra bardzo się cieszy, choć wtedy szczęście od niego nie biło. Co ciekawe, z niemieckimi braćmi ma chyba lepsze stosunki, niż oni ze sobą. O Robercie po Berlinie mówił, że jest "zarąbisty". - Wyluzowany, ma wszystko gdzieś. Jak Tomek Majewski - opisał wtedy rywala, który w kolejnych latach rzadko wpuszczał go na pierwszy stopień podium. Z kolei Christopha nazwał w Brazylii dziwnym, ale fajnym facetem.
Za sprawą Hartingów Małachowski nie ma w swojej kolekcji złotego medalu Igrzysk Olimpijskich, a tytuł mistrza świata wywalczył tylko raz - w 2015 roku w Pekinie. Wtedy Robert dużo czasu spędzał w gabinetach lekarzy, a Polak przejął od niego rolę dyskobola numer 1 na świecie. Aż do Rio de Janeiro.
Zmiażdżony rekord
Obaj Niemcy mają jednak czego zazdrościć 34-letniemu obecnie miotaczowi z małego Żuromina. Pierwsza rzecz to najlepszy wynik w karierze. 8 czerwca 2013 roku w holenderskim Hengelo "Machałek" oddał rzut życia. Wynikiem 71,84 zmiażdżył swój dotychczasowy rekord Polski. To piąty najlepszy wynik w historii tej konkurencji. Rekord, któremu urośnie długa broda. Taka jak wynikowi Dariusza Juzyszyna z 1985 roku - 65,98 - który dopiero 21 lat później na 66,21 poprawił Małachowski. A w ciągu kolejnych siedmiu lat dołożył do tego jeszcze ponad pięć metrów.
Wtedy, w Hengelo, Polak załatwił przy okazji jeszcze jedną sprawę. Przerwał serię 35 kolejnych zwycięstw Roberta Hartinga. Obiecał Litwinowi Virgilijusowi Aleknie, że nie pozwoli Niemcowi poprawić jego wyniku (37 wygranych konkursów z rzędu) i słowa dotrzymał.
Srebrne medale, szczerozłote serce
Hartingowie mają worek złotych medali wielkich imprez, Małachowski ma za to szczerozłote serce. Od kilku lat swoje najcenniejsze trofea przekazuje na licytacje, z których dochód wspomaga ludzi w potrzebie.
W 2014 roku czterokaratowy diament za wygraną klasyfikację generalną Diamentowej Ligi pomógł choremu na stwardnienie rozsiane i nowotwór szermierzowi Jackowi Gaworskiemu. Gaworski, później paraolimpijczyk z Rio, postawę dyskobola nazwał "rzutem we wszechświat". Rok później taką samą nagrodę zlicytowano, by wyleczyć chore serce małego Tymka. A srebrny medal olimpijski z Brazylii okazał się znacznie cenniejszy, niż złoto - on miał za zadanie pomóc zmagającemu się z nowotworem gałki ocznej Olkowi.
Gdy w styczniu tego roku Małachowski odbierał nagrodę za zajęcie trzeciego miejsca w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na sportowca roku, wręczyli mu ją chłopcy, którym pomógł, jak powiedział ojciec jednego z nich, podarował im życie. Potężny facet, twardy i niezłomny na rzutni lekkoatleta, nie potrafił wtedy ukryć wzruszenia. Z miejsca też zapowiedział, że statuetka, którą dopiero co odebrał, też komuś pomoże.
Z Bieżunia przez Pekin i Rio do Londynu
- Naprzeciwko swojego domu Piotrek miał boisko. Było tam koło i kawałek trawy, na którym rzucał dyskiem. W pobliżu jakiś mężczyzna miał szkołę jazdy. Piotrek rzucił tak niefortunnie, że dysk wleciał do malucha, w którym akurat odbywała się lekcja jazdy. Na szczęście nikomu nic się nie stało - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Bernard Jabłoński, nauczyciel wychowania fizycznego w szkole podstawowej, do której chodził Małachowski, i jego pierwszy trener. To on zabrał go na wojewódzkie igrzyska młodzieży szkolnej i skierował go w ten sposób na drogę po medale ratujące życie i zdrowie.
Na tych igrzyskach, prawie 20 lat temu, na małego, chudego trębacza z orkiestry dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Bieżuniu zwrócił uwagę doświadczony szkoleniowiec Witold Suski. Ściągnął go do Ciechanowa, zaczął trenować i trenuje do dziś. Z kapitalnymi efektami. Droga Małachowskiego po Bieżuniu i Ciechanowie dalej prowadziła m.in. przez Wrocław, tamtejszy klub Śląsk i 2 Batalion Dowodzenia Śląskiego Okręgu Wojskowego (dyskobol służy w nim w stopniu plutonowego), Erfurt - miejsce jednego z pierwszych starć z Robertem Hartingiem (przegrana z Niemcem na młodzieżowych ME), a dalej już przez Pekin i olimpijskie srebro w 2008 roku, wspomniane wcześniej Berlin i Hengelo, znów przez Pekin, tym razem już dla Polaka złoty, i Rio, gdzie złoto było tak blisko.
Kolejny przystanek to druga wizyta w Londynie. Pierwsza nie była udana - na igrzyskach w 2012 roku zmagający się z kontuzjami Małachowski zajął w olimpijskim konkursie piąte miejsce. Wygrał starszy z Hartingów. Tym razem Polak jedzie tam z czwartym najlepszym wynikiem sezonu. Długo rzucał bardzo przeciętnie i nie był w stanie przekroczyć 66. metra, ale tuż przed mistrzostwami świata uzyskał w Cetniewie 67,68. Z takim rezultatem można już myśleć o medalu, zwłaszcza niemieckie nemesis 34-letniego dyskobola nie powinno dać o sobie znać. Christoph Harting nie znalazł się nawet w kadrze na mistrzostwa, Robert w niej jest, ale w tym roku nie przekroczył jeszcze 67 metrów.
Sądząc po tabelach, najgroźniejszy w Londynie będzie Daniel Stahl. Szwed często uzyskuje ostatnio ponad 68 metrów, a 29 czerwca w Sollentunie wyszedł mu taki rzut, jak Małachowskiemu cztery lata temu w Hengelo. Wynik 71,29 robi ogromne wrażenie.
Polak o swoim szwedzkim rywalu mówi, że to równiacha, super gość. Podobnie wypowiadał się o Hartingu siedem lat temu, po utraconym w dramatycznych okolicznościach złocie mistrzostw świata w Berlinie. W porządku, niech Stahl będzie nawet najfajniejszym facetem na świecie. Ale w sobotę, 5 sierpnia, niech rzuca trochę bliżej od Piotra Małachowskiego.
Dodajmy, że "Machałek" wciąż nie porzucił marzenia o olimpijskim złocie. Już po Rio zapowiadał, że będziemy się z nim "męczyć" aż do Tokio. Jest przekonany, że w 2020 roku, w wieku 37 lat, wciąż będzie w stanie sięgnąć po tytuł, który w Brazylii w ostatniej chwili wymknął mu się z rąk.