Z Londynu Tomasz Skrzypczyński
W wielkim stylu Piotr Lisek przebrnął przez eliminacje skoku o tyczce. Nasz rekordzista Polski (6,03) zaliczył wszystkie swoje wysokości w pierwszych próbach i zameldował się we wtorkowym finale.
24-latek zaskoczył jednak wyznaniem, że jego skoki w eliminacjach wcale nie były dobre. - Technicznie były nawet bardzo złe, dlatego jestem zadowolony, że z takiego słabego skakania udało mi się zaliczać w pierwszej próbie każdą wysokość. To chyba dobrze wróży przed finałem - powiedział Lisek.
Zawodnik klubu OSOT Szczecin zdradził jednak, że prawdopodobnie jest to spowodowane mocną pracą, jaką wykonał na ostatnim treningu już z myślą o finale mistrzostw świata.
- Być może moja gorsza dyspozycja jest spowodowana mocnym treningiem, który zrobiłem dwa dni temu i mój organizm jeszcze go odczuwa. Trochę tym zaryzykowałem, ale chyba opłaciło się, skoro jestem w finale - ocenił.
ZOBACZ WIDEO Ewa Swoboda: Chcę zbliżyć się do rekordu życiowego (WIDEO)
Lisek odniósł się także do sobotniego zamieszania z tyczkami, które zgubiły się między Polską a Wielką Brytanią. - To jest paranoja, że zgubiły się na tak krótkim odcinku. Ja chociaż się ubezpieczyłem na tyle, że miałem od jakiegoś czasu w Londynie swoje zapasowe, więc bym sobie poradził.
Nie chciał za to mówić o celach na finał i jakiego koloru medal wywalczy. - Spuszczę zasłonę milczenia - powiedział tylko uśmiechnięty zawodnik.
Finał skoku o tyczce odbędzie się w poniedziałkowy wieczór. Obok Liska wystąpi w nim także Paweł Wojciechowski.