MŚ Londyn 2017: organizatorzy nie popisali się w finale skoku o tyczce. Zawodnicy narzekają

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Opóźniona rozgrzewka, a potem awaria systemu, który podnosi poprzeczkę. Takie sytuacje nie powinny się zdarzać podczas mistrzostw świata.

Polska wskoczyła na czwarte miejsce w klasyfikacji medalowej mistrzostw świata w lekkiej atletyce. Stało się tak po srebrnych medalach Adama Kszczota i Piotra Liska. Ten drugi stracił wiele nerwów, bo początkowo nie skakał na miarę oczekiwań.

Możliwe, że wpływ na to miała postawa organizatorów, którzy nie popisali się podczas finału skoku o tyczce. O problemach Polacy opowiedzieli w "Przeglądzie Sportowym", gdzie można przeczytać, że uczestniczy zawodów "byli obsługiwani jak na szkolnych zawodach".

Pierwszy problem pojawił się na rozgrzewce. Uczestnicy finału przystąpili do niej z opóźnieniem. Okazało się, że spóźniła się firma, która jest odpowiedzialna za ustalanie wysokości.

Potem pojawił się kolejny problem. Awarii uległ system, który podnosi poprzeczkę na określoną wysokość. Sędziowie musieli używać ręcznej korbki. Nie szło im to najlepiej, przez co zawodnicy często czekali ze swoimi skokami, aż poprzeczka zostanie wyrównana.

ZOBACZ WIDEO Malwina Kopron: Nasz sekret zdradzę, jak rzucę 78 metrów (WIDEO)

- O ile normalnie w zawodach tej rangi poprzeczka wjeżdża na wysokość automatycznie, tutaj sędziowie musieli używać awaryjnej korbki. Nie wiem, czy to była awaria sprzętu, ale chyba tak, bo w mojej grupie eliminacyjnej wszystko było jeszcze w porządku. A teraz wyglądało to, jak wyglądało - opowiada w "PS" Paweł Wojciechowski, który zajął piąte miejsce.

Przez takie detale tyczkarze często byli wybijani z rytmu. Opóźnienie rozgrzewki mogło zdekoncentrować mniej doświadczonych zawodników. Z kolei oczekiwanie na dobre ustawienie poprzeczki przy niezbyt wysokiej temperaturze jeszcze bardziej mogło odbijać się na skokach.

Źródło artykułu: