Z Londynu Tomasz Skrzypczyński
To było ogromne zaskoczenie. Gdy na dwie godziny przed finałem dziennikarze otrzymali dokładne składy kobiecych sztafet 4x400 metrów, trudno było nie udawać zaskoczonego. Otóż trener polskiej drużyny, Aleksander Matusiński, zdecydował się na niezwykle odważny ruch.
Otóż do składu wstawił debiutantkę, 21-letnią Aleksandrę Gaworską, oraz wracającą po kontuzji Justynę Święty. Tę samą Justynę Święty, która kilka dni wcześniej po nieudanym występie w eliminacjach na 400 metrów ze łzami w oczach mówiła, że dla niej impreza się już skończyła.
Decyzja okazała się jednak strzałem w "10". Gaworska i Święty pobiegły na swoich zmianach fantastycznie, a Polki zdobyły historyczny brązowy medal mistrzostw świata, sprawiając kibicom niezwykle przyjemną niespodziankę na koniec londyńskiej imprezy.
- Wymiana dwóch zawodniczek było pokerową zagrywką. Ponadto był zmieniony układ sztafety. Weszła młodość w postaci Oli Gaworskiej, która była w szoku, że w ogóle będzie tu biegać. Myślała, że przyjechała tu tylko po naukę. Sprawdziła się jednak super, podobnie jak wszystkie dziewczyny - ocenił po finale szczęśliwy Aleksander Matusiński.
ZOBACZ WIDEO Kamila Lićwinko: Pierwszy raz w życiu wygrałam sama ze sobą
- Decyzję o zmianach podjąłem pięć minut po biegu eliminacyjnym. Powiedziałem dziewczynom, że załatwimy wszystkich. Miałem już taktykę i pomysł na finał. Przemyślałem to jeszcze przez noc, ale decyzji nie zmieniłem - zdradził.
- Stawiam sobie wysokie cele i dla mnie liczył się tylko medal. Tak nastawiłem też dziewczyny. Uważam, że należy walczyć o marzenia - dodał szkoleniowiec. Ujawnił także, że na ostatnich treningach kontuzjowana do niedawna Święty prezentowała się już coraz lepiej.
- Justyna była przekonana, że nie pobiegnie w sztafecie. O decyzji dowiedziała się w niedzielę rano, postawiłem ją przed faktem dokonanym. Bała się tej odpowiedzialności, była zestresowana bardziej niż kiedykolwiek. Dochodził bowiem element niepewności jeśli chodzi o jej formę. Ja jednak widziałem, że ona rośnie z dnia na dzień - wyznał.
- To dla nas niesamowite wydarzenie, pierwszy medal w historii kobiecej sztafety 4x400 metrów. Wszystko udało się tak, jak sobie wymarzyłem. Coś niesamowitego, po finiszu pokazały mi się łzy w oczach - powiedział szczęśliwy trener.
W eliminacjach cegiełkę do końcowego sukcesu dołożyły Martyna Dąbrowska i Patrycja Wyciszkiewicz. Matusiński wyznał, że był bardzo pozytywnie zaskoczony ich zachowaniem po ogłoszeniu trudnej dla nich decyzji.
- Jestem w szoku, bo dziewczyny zareagowały bardzo pozytywnie. Wiadomo, że każdemu jest przykro, każdy chce biegać, ale nie było widać po nich żalu i rozgoryczenia. Powtarzam od zawsze, że sukces jest zawsze sukcesem całej grupy. One się bardzo do niego przyczyniły, dzięki nim także znaleźliśmy się w finale - powiedział.
Według trenera, przed polską sztafetą 4x400 kobiet kolejne sukcesy. Jego zdaniem jest ogromne zaplecze młodych zawodniczek, które mogą wkrótce wzmocnić rywalizację, a co za tym idzie, także siłę drużyny.
- Bardzo się cieszę, że nie mamy tylko czterech zawodniczek, ale całą grupę. W Polsce pozostało wiele zawodniczek potrafiących biegać na wysokim poziomie i to daje duże nadzieje, że w Tokio także będziemy walczyć o medal.
- Decyzję o zmianach podjąłem pięć minut po biegu eliminacyjnym. Powiedziałem dziewczynom, że "My ich załatwimy, mam taktykę i pomysł na finał". Przemyślałem to jeszcze, ale decyzji nie zmieniłem.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!