Francuz we wtorek wygrał na Stadionie Narodowym Memoriał Kamili Skolimowskiej. Lavillenie oddał najlepszy skok w sezonie (5,91 m) i pokonał gospodarzy: Liska (5,61 m) i Wojciechowskiego (5,61 m).
- Już w przeszłości miałem okazję rywalizować z mocnymi zawodnikami pochodzącymi z Polski i wiem, że wasi skoczkowie zawsze są groźni - mówi nam rekordzista świata. - Lisek w tym roku po raz pierwszy pokonał granicę sześciu metrów, wysoko latał też Wojciechowski. To bardzo interesujący zawodnicy. Wciąż są młodzi, więc przez lata powinni być na szczycie i skakać na najwyższym poziomie.
Sam Lavillenie ma za sobą trudny okres. Francuz na początku roku walczył z problemami zdrowotnymi. Długo gonił formę, budował zdrowie. I na mistrzostwach świata w Londynie zdobył brązowy medal.
- Jeszcze miesiąc wcześniej nie wiedziałem, czy w ogóle będę w stanie walczyć o podium. Miałem dużo problemów, kontuzji. Cieszę się więc z brązu. Zdążyłem przygotować szczyt formy na najważniejszą imprezę sezonu i zdobyłem piąty medal z rzędu. Trudno narzekać - wyjaśnia Francuz.
ZOBACZ WIDEO Justyna Święty: To mnie sparaliżowało. Łzy poleciały z oczu
Tydzień po sukcesie w Londynie rekordzista świata odwiedził Warszawę. - Wynik nie był dla mnie najistotniejszy, chciałem się po prostu cieszyć skakaniem - wyjaśnia. I chwali: - Memoriał był świetnie zorganizowany, z trybun dopingowało nas mnóstwo ludzi. To jedne z najlepszych zawodów, na jakich startowałem. Mówię to szczerze.
W tym sezonie Francuza oraz pozostałe gwiazdy światowej tyczki czeka jeszcze jedno wyzwanie: finał Diamentowej Ligi. Zdecydowanym faworytem będzie mistrz świata Sam Kendricks, ale Lavillenie podkreśla: - Nikt nie jest nie do pokonania. Jestem pewien, że czeka nas naprawdę dobra walka.