Medale polsko-niepolskie. Biało-czerwone skoki w Birmingham

Getty Images / Richard Heathcote / Mateusz Przybyłko
Getty Images / Richard Heathcote / Mateusz Przybyłko

Pierwszego Polska nie chciała, drugi popłynął za granicę na fali transformacji. Dziś walczą pod obcą banderą. Mutazz Isa Barshim został wicemistrzem świata. Brąz zdobył Mateusz Przybyłko. Prawa do nich roszczą sobie nawet... niemieccy dziennikarze.

Pierwszy dzień rywalizacji w Birmingham niby biało-czerwonych barw nie miał (Sylwester Bednarek w konkursie skoku wzwyż zajął piąte miejsce, choć przed konkursem miał wśród uczestników trzeci wynik na świecie), a jednak powody do radości mieliśmy. O medale wzbogacili się bowiem Stanisław oraz Mateusz - trener Katarczyka i Polak skaczący dla Niemców.

Polak u Niemców

Historia Przybyłki to klisze polskiej emigracji. Ojciec, Mariusz, był piłkarzem; mama, Wioletta, skakała w dal. Wyjechali za chlebem, dzieci - obok Mateusza także bracia-futboliści Kacper oraz Jakub - urodzili się już na emigracji. O ile jednak bliźniacy (rocznik 1993) grają w biało-czerwonych barwach, to najstarszy z rodzeństwie (1992) podczas zawodów sportowych ma na piersi czarnego orła.

Nie, to nie jest tak, że od razu wybrał Niemcy. Po prostu w naszej kadrze nie było dla niego miejsca. - Miałem piętnaście lat i chciałem skakać dla Polski. Nie byłem jednak wystarczająco dobry - wyjaśnia. Przyjęli go na Zachodzie i to dla naszych sąsiadów zdobył w Birmingham medal.

ZOBACZ WIDEO Mateusz Przybyłko popłakał się ze szczęścia. "Cieszę się jak dziecko"

W strefie wywiadów było po nim widać, że jest w szoku. Miał łzy w oczach, cieszył się jak dziecko. Kiedy prosiliśmy go o rozmowę, zaczepił nas jeden z niemieckich dziennikarzy. Opryskliwy, nieprzyjemny. - To Niemiec i niemieccy dziennikarze czekają na niego tam! - krzyknął i pokazał ręką. Całe szczęście, że Mateusz się nie przejął. Chyba nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje.

Polak w Katarze

To był jeden "polski" medalista. Krążek przypadł też trenerowi, bo srebro zdobył Barshim. Szczyrba prowadzi go od dziewięciu lat. To człowiek-historia, w czasach transformacji ustrojowej wyemigrował do Szwecji. Najpierw pracował fizycznie, siedział na maszynie ziemniaczanej. Później zabrał się za szkolenie tamtejszych tyczkarzy.

Linus Thoernblad zdobywał dzięki niemu medale mistrzostw świata, Islandka Vala Flosadottir na igrzyskach olimpijskich w Sydney wyrwała brąz. Największy sukces w życiu osiągnął jednak z Katarczykiem, który rok temu na mistrzostwach świata w Londynie był złoty. Oczy szkliły się wówczas i zawodnikowi, i trenerowi. Ten ostatni na swojego mistrza czekał przecież kilkadziesiąt lat.

A wcale nie chciał pracować w Katarze. Wahał się, krygował, ale kasa była imponująca. Tam życie jest proste. Kiedy mówisz "nie wiem", a komuś na tobie zależy, to dorzuca ci do kontraktu dom.

Praca z Barshimem to perła w koronie trenerskiej kariery Szczerby, ma 71 lat. Cele zostały dwa: złoto olimpijskie i rekord świata Javiera Sotomayora (2,45 m). Podobno podczas treningów Katarczykowi zdarzało się osiągąć taką wysokość, na zawodach skakał troszeczkę niżej. Wszystko jednak przed nim. Świetne warunki, talent i topowego trenera.

Kiedy go pytam o Szczyrbę, odpowiada wprost: - To geniusz!

Kamil Kołsut z Birmingham

Autor na Twitterze:

Komentarze (1)
avatar
yes
2.03.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nie trzeba podczepiać się do obcych medali. Wielu zagranicznych trenerów pracuje w Polsce, obywatelstwa polskie mają ludzie z niepolskimimi nazwiskami (rodzicami). Taki jest świat.
Nie trzeba
Czytaj całość