Adam Kszczot. Od biegu wzdłuż kukurydzy po mistrzostwo świata

Getty Images / Stephen Pond / Na zdjęciu: Adam Kszczot
Getty Images / Stephen Pond / Na zdjęciu: Adam Kszczot

Adam Kszczot wygrał bieg na 800 metrów podczas halowych mistrzostw świata w Birmingham, zdobywając upragnione złoto. Pomyśleć, że jeszcze niedawno biegał... wzdłuż kukurydzy.

W tym artykule dowiesz się o:

28-latek miał już w swoim dorobku brązowy (2010) i srebrny (2014) medal halowych mistrzostw świata, jednak brakowało kropki nad "i". Tę w końcu postawił w sobotni wieczór w Birmingham, przebiegając 800 metrów w czasie 1:47.47. W kolekcji posiada też krążki z otwartego stadionu, m.in. srebro z zeszłego roku.

Ogromnego sukcesu Adamowi Kszczotowi zasłużenie gratuluje cała Polska. Witold Bańka, minister sportu i turystyki, nazwał go nawet profesorem.

Adam Kszczot. Za kukurydzą w prawo

W 1997 roku w rodzinie Kszczotów doszło do tragedii. Kombajn ciągnikowy, z którego korzystał najstarszy z rodzeństwa, 17-letni Jacek, rozładował się. Akumulator trzeba było podłączyć do prądu. Zadanie z pozoru proste: wystarczyło użyć przedłużacza i włożyć w niego wtyczkę. Tyle że Jacek skorzystał z tego gorszego, który z nowością miał już niewiele wspólnego, a z plastikowych zabezpieczeń wychodziły po bokach druty. Nawet taka perspektywa nie musiała zapowiadać wypadku, ale Jacek zamiast wsadzić urządzenie w specjalną rurę zabezpieczającą, położył przedłużacz na jej wierzchu.

Pech chciał, że przedłużacz długo na powierzchni się nie utrzymał, spadł i doszło do zwarcia.

Ośmioletni Adam, który chodził za bratem krok w krok, miał go za swojego bohatera, brał z niego przykład, wymieniał jego imię w każdej opowiadanej historii, stał obok. Krzyczał o pomoc, wołał ojca. Gdy pan Stanisław dobiegł do maszyny, nie mógł już nic zrobić. Reanimował chłopaka do momentu przyjazdu lekarza, ale było za późno. Porażony prądem Jacek natychmiast zmarł. Szczęściem Adama było, że nie ruszył się z miejsca.

Ten jeden raz.

Błogie Rządowe obok Konstantynowa. Tutaj do szkoły podstawowej chodził Adam Kszczot
Błogie Rządowe obok Konstantynowa. Tutaj do szkoły podstawowej chodził Adam Kszczot

Po tej tragedii ojciec nie pozwalał dzieciom zbliżać się do maszyn. U rodziców zapał minął, uprawa gospodarstwa przestała być pasją, stała się kolejnym obowiązkiem. - Był Jacek i Agatka, Adam i Ewa, dalej to chyba nazwalibyśmy nasze dzieci Jaś i Małgosia - pani Anna, mama Adama Kszczota, mimo że ze łzami w oczach, to jednak z uśmiechem stara się mówić o swoim życiu. Pierwsze cztery imiona należą do jej dzieci: synów (jeden zmarł) i córek.

Trzymają się blisko. Ewa mieszka z dwójką dzieci u rodziców, ci udostępnili jej pierwsze piętro, sami urządzili się na dole. Agata też jest w zasięgu. Wystarczy przejechać osiemset metrów, skręcić za kościołem w prawo i tam z mężem oraz dziećmi prowadzą swój dom.

ZOBACZ WIDEO Angelika Cichocka: Chciałam odpalić rakietę, mogłam wygrać. Nigeryjka wybiła mnie z rytmu (WIDEO)

Mama, od dziesięciu lat emerytowana nauczycielka matematyki z 26-letnim stażem, nazywa się "kwoką". To ona od zawsze trzyma wszystko w ryzach. Na jej głowie było gospodarstwo, ona też przeprowadzała rozmowy wychowawcze czy pomagała w lekcjach. Ojciec, który w młodości zaniedbał edukację, przyjął zasadę, że "chodzić do szkoły z dziećmi nie będzie". Miał inne zadania. To człowiek stonowany, nieco zamknięty, ale szybko okazuje się, że jest facetem o dużym sercu. Aż dziwnie słucha się, gdy po kilkudziesięciu latach pracy w polu ciągle nie może się przemóc, by królika przerobić na pasztet. Pan Stanisław to złota rączka. Stolarz "samouk", cieśla. Adama nauczył majsterkowania. Na działce Kszczotów znajduje się zakład, w którym obaj nierówne kawałki drewna zamieniali w pięknie wyszlifowane dzieła sztuki.

Bo to głównie prace na podwórku wspomina z dzieciństwa Adam. Srebrny medalista z Londynu kształtował charakter w Konstantynowie. To wieś tuż obok Błogich Rządowych, gdzie jako młody chłopak chodził do szkoły podstawowej. Do Tomaszowa Mazowieckiego, większego miasta w okolicy, jedzie się około pół godziny samochodem.

Konstantynów trudno określić nawet małą wsią, bo skupia w sobie... 38 domów. Tutaj młody Adaś zbierał koniczynę i suszył ją na paszę dla bydła. Tam też zagrabiał siano i siał owies. Do liceum były to obowiązki ważniejsze, niż bieganie.

- Raz opuścił zajęcia, trener zapytał go o powód. Adaś odparł: "zbierałem koniczynę". Nigdy nie kazałam mu kłamać, ale czasem był aż zbyt szczery - uśmiecha się pani Anna nawiązując do niedawnej rozmowy telewizyjnej syna z dziennikarzem TVP. Aleksander Dzięciołowski przytoczył w wywiadzie słowa trenera, który stwierdził, że zawodnik nie będzie już nigdy tak szybki jak podczas zawodów w Rio. Kszczot długo się nie zastanawiał. - Nie powinieneś mi takich rzeczy mówić. Dzięki, pa! - odwrócił się i poszedł.

- Mnie ta reakcja nie dziwi. On właśnie taki jest, bezpośredni - mówi jego mama.

Bezpośredni, szczery i niesłychanie sumienny. Nauczył się tego w polu. Nie było zmiłuj, kiedy szybko trzeba było zebrać siano, zanim spadnie deszcz. - Niczego nie odkładał na później, robił to tu i teraz - opowiada pani Anna. Wyprowadzał i zaganiał z pola krowy lub pomagał przy ich dojeniu. Dorastał w towarzystwie kóz, gęsi, koni, owiec.

A bieżnię robił z ojcem. Pan Stanisław odmierzał samochodem konkretne odległości, znaczył odcinki, a syn trenował. Wybiegał z tyłu domu, przez czerwoną bramę. Biegł wzdłuż pola kukurydzy, za nim skręcał w prawo, później trochę w stronę lasu i asfaltem trasą na Tomaszów. Zdarza się, że ćwiczy na starym szlaku, podczas świąt lub dłuższych wizyt w rodzinnych stronach.

Dziś trenuje siedem razy w tygodniu. Miesięcznie przebiega około 450 kilometrów.

Trasa, którą Adam Kszczot biega. "Skręca w prawo, za kukurydzą..."
Trasa, którą Adam Kszczot biega. "Skręca w prawo, za kukurydzą..."

Mama zadbała, by oprócz zdolności manualnych i drygu do sportu potrafił również ruszyć głową. Do matury szedł jak burza, kończył szkoły z wyróżnieniem, mimo że miał trudniej od pozostałych uczniów.

W szkole podstawowej pani Anna była jego wychowawczynią, w klasach 4-6.

- Nie wiedział, kiedy zrobię kartkówkę, a sprawdziany pisałam, jak wszyscy spali - wspomina. - W szkole byłam dla niego surowa - puszcza oko. To pomogło. Jej syn ma dyplom inżyniera Politechniki Łódzkiej. - A "Pana Tadeusza" przeczytał trzy raz - dopowiada pani Anna.

Adam nie był problematycznym dzieckiem. Choć raz, w gimnazjum, zrobił na złość trenerowi i pobiegł wolniej. Co jednak z tego, skoro na zawodach wyższej rangi, wojewódzkich, z łatwością wywalczył pierwsze miejsce...

W swojej karierze zdobył już dziesięć medali, w tym pięć złotych, ale gdyby kilka lat temu przypadkowy mieszkaniec Łodzi spotkał go na osiedlu, na pewno nie wiedziałby, z kim ma do czynienia. Warunki, w jakich mieszkał z ówczesną dziewczyną, dziś żoną, pozostawiały wiele do życzenia. Od miasta otrzymał kawalerkę, pokój z kuchnią, 30-metrową klitkę w bloku. Starał się ją nawet wykupić, by mieć coś swojego, ale w urzędzie usłyszał, że "za dużo zarabia" i "nie ma takiej możliwości".

Od dwóch lat mieszka w nowym miejscu razem z Renatą, kosmetyczką z Bełchatowa, którą poznał jako nastolatek w Łodzi, w bursie. Jak to określiła pani Anna: żyją dziś w mieszkaniu "ładniejszym i większym".

Anna i Stanisław - rodzice Adama Kszczota
Anna i Stanisław - rodzice Adama Kszczota

Dzień po wicemistrzostwie w Londynie, na działce państwa Kszczotów, słychać było piłowanie. Pan Stanisław robił budę dla psa. 3-miesięcznej suczki, owczarka niemieckiego. Gdy usłyszał, że przyjechałem porozmawiać o sukcesie syna, delikatnie przesunął deskę tworzącą konstrukcję dachu, wbił gwóźdź, uderzył młotkiem i z dumą powiedział: to był dobry bieg.

Źródło artykułu: