Niedziela była dla nas. To, co ostatniego dnia halowych mistrzostw świata w Birmingham zrobili polscy lekkoatleci przejdzie do historii.
Najpierw Marcin Lewandowski, który po profesorsku wywalczył srebro na 1500 metrów. Następnie Aniołki Matusińskiego, czyli żeńska sztafeta 4x400 metrów, która dobiegła w finale na trzeciej pozycji, ale z powodu dyskwalifikacji Jamajek stanęła ostatecznie na drugim stopniu podium. Nie zawiódł też Piotr Lisek, brązowy medalista konkursu skoku o tyczce.
Ale cały show skradli oni.
Brakuje słów na to, czego dokonała drużyna Józefa Lisowskiego w finale sztafety mężczyzn. Gdy po półfinale Jakub Krzewina mówił, że Polacy są tak mocni aby pobić i tak wyśrubowany już rekord Polski (3:02,97), nie wierzyłem mu. Cieszyłem się z jego pewności siebie, ale w duchu myślałem, że charakterny sprinter z Kruszwicy trochę gra z kibicami.
Nie, to nie była gra. To, czego dokonał właśnie on na ostatniej zmianie, zapisze się w historii polskiego sportu. Przez lata telewizja karmiła nas scenami z 2001 roku, gdy na ostatniej prostej Robert Maćkowiak wyprzedził reprezentanta USA i doprowadził sztafetę do złota HMŚ w Lizbonie. Wydawało się, że coś takiego już się nie powtórzy.
Już nie trzeba wracać do historii. Pięknej, ale historii. Nową napisał wraz z kolegami Krzewina, który wyprzedził na ostatnich metrach Vernona Norwooda i wbiegł na metę jako pierwszy, sprawiając sensację w skali światowej. Taką samą sensacją był ich wynik - 3.01:77 to nowy halowy rekord świata, w co trudno było uwierzyć i tak do końca nie wierzymy nadal.
Dokonała tego DRUŻYNA, w każdym znaczeniu tego słowa. Karol Zalewski, Rafał Omelko i Krzewina dali z siebie wszystko, a Łukasz Krawczuk jeszcze więcej. Jak ujawnił będący na miejscu Marek Plawgo, po swojej zmianie Krawczuk zwymiotował ze zmęczenia. Brutalność konkurencji, ale tylko tak zdobywa się złote medale.
Kilka miesięcy temu wspomniany już Robert Maćkowiak mówił w jednym z wywiadów, że mimo szacunku do obecnej ekipy, on i jego koledzy pewnie łyknęliby nowych Lisowczyków na śniadanie, z czym w sumie trudno było się spierać. Ekipa z przełomu wieków dla wielu była niedościgniona.
Po wielu latach posuchy i w czasach gdy na liczenie medalowych szans wystarczyła jedna dłoń, oni potrafili nawiązać walkę z największymi. Mimo kolejnych pokoleń i medali trudno było oczekiwać, że będziemy w stanie jeszcze walczyć z USA. A jednak.
Niemożliwe nie istnieje.
ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot mógł nie lecieć na mistrzostwa. Do startu przekonała go żona