Adam Kszczot. Tam gdzie zegarek chodzi inaczej

- Człowiek z wiekiem traci zdolność do podejmowania ryzyka. My ciągle musimy sobie udowadniać, że ją mamy. Dociskać, wychodzić poza strefę komfortu, czasem nawet się porzygać - mówi wicemistrz świata w biegu na 800 metrów, Adam Kszczot.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Adam Kszczot PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Adam Kszczot

Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Dobry biegacz musi być masochistą?

Adam Kszczot: Zdecydowanie tak, bo trening lubi bariery. Aby je pokonywać i stawać się coraz lepszym, trzeba wychodzić poza strefę komfortu. Ci, którzy potrafią to robić, są w stanie rozwijać się i osiągać wysoki poziom. Pozostali muszą zrezygnować ze sportu.

To wszystko oczywiście jest trudne, z czasem coraz bardziej. Każdy człowiek z wiekiem traci przecież skłonność do podejmowania ryzyka, porzuca ją na rzecz stabilizacji. A my - sportowcy - musimy sobie ciągle udowadniać, że ją mamy. Dociskać, czasem się nawet po treningu porzygać.

Długo pan do tego dojrzewał? Uczył się zdolności poświęcenia?

Nie, bo pochodzę z małej wsi. A na wsi szybko uczysz się tego, że musisz zasiać wiosną, aby zebrać plony pod koniec lata. To naturalna kolej rzeczy. Takie podejście wyssałem z mlekiem matki.

Kult pracy wyniesiony z domu, często ze wsi, to w polskim sporcie typowa historia.

Trudno się dziwić, chodzi o sposób życia. To, co jest na ogół dostępne w dużych aglomeracjach, tego nie ma na wsiach czy w małych miastach. Ta różnica rodzi dysproporcję w liczbie obowiązków domowych, okołodomowych. I uczy pewnego podejścia co codzienności, do pracy.

Pana dzieciństwo to była harówka?

Nie, tak bym nie powiedział. Każda praca - dopóki się jej nie zacznie - jest łatwa. Kiedy już człowiek przystąpi do jej wykonania, musi być wytrwały. I wówczas okazuje się, że stojące przed nami zadania faktycznie są łatwe, tylko mniej lub bardziej pracochłonne.

Na wsi zajęć jest sporo. Zwłaszcza tych mozolnych, wymagających czasu. Łatwo jest się jednak przyzwyczaić do takiego trybu dnia, trybu życia.

Rytm, mozolność, powtarzalność. Jak w sporcie.

Można to porównać.

Kto pana pchnął do sportu?

Nauczyciele. Zwłaszcza Rafał Marszałek, który później skierował mnie do Łodzi, do Stasia Jaszczaka. Tam moja przygoda z bieganiem zaczęła się na dobre.

Mam z tego okresu świetne wspomnienia, choć na początku szybko chciałem wracać na wieś, do domowych pieleszy. Tam, gdzie nikt nie pędzi, gdzie zegarek działa inaczej. W wielkim mieście trzeba było iść do szkoły, później pędzić na trening, wreszcie zdążyć na kolację. Nowy tryb życia zszokował mnie, chciałem uciekać. Rodzice namówili mnie jednak, żebym został i niedługo później zdobyłem medal mistrzostw Europy juniorów. To mnie przekonało.

Wróci pan na wieś?

Tak, prędzej czy później. Miasto jest w porządku, człowiek ma wszystko pod ręką, ale ja lubię spokój. Wolę żyć w miejscu, gdzie mogę wieczorem usiąść i słyszeć, jak pędzi wiatr.

Miał pan w młodości plan: "Co, jeśli nie sport?"

Nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Studiowałem zarządzanie inżynierskie na Politechnice Łódzkiej, prawdopodobnie pracowałbym więc w zawodzie.

Wykształcenie pomaga na bieżni? Mówi się, że ma pan kalkulator w głowie, każdy element biegu rozkłada na czynniki pierwsze.

Wszystko, co przeżyłem, ma ogromny wpływ na to, jakim sportowcem jestem dziś. Moje bieganie to zespół cech wypracowanych i wrodzonych. Na pewno ma na nie wpływ podejście analityczne, bliskie umysłom ścisłym. Ważna jest też umiejętność koncentracji, skupienia się.

Bieg to przede wszystkim zadanie. A każde zadanie, które na pierwszy rzut oka wydaje się trudne, staje się prostsze po rozłożeniu go na czynniki pierwsze. Trzeba wyznaczać sobie swego rodzaju punkty kontrolne do podejmowania decyzji.

Jak to wygląda w praktyce?

Bieg można podzielić w bardzo prosty sposób na odcinki: 100-, 200-, 300-, 400-metrowe. Dzięki temu, mając świadomość tempa oraz tego, co się dzieje na trasie, można łatwo przedsięwziąć pewne kroki i podjąć pewne decyzje. Zostać na miejscu, zwolnić, przyspieszyć? Z jednej strony to całkiem proste, a z drugiej bardzo trudne.

Umiejętność wyczucia własnego tempa oraz rytmu definiuje kolejne kroki i to, czy punkty kontrolne mają sens. Plan czasem może nie wypalić i trzeba mieć gotowe inne rozwiązania. Na każdy bieg mam takich kilka. Planowanie jest ważne, później następuje już tylko wykonanie założeń. W trakcie biegu nie ma czasu na myślenie, są tylko decyzje. Podjęcie tej kluczowej, dzielącej miejsce pierwsze od szóstego, to często jedna setna sekundy.

ZOBACZ WIDEO Lekkoatletyczne ME Berlin 2018: Adam Kszczot strofuje dziennikarza: Nie "udało się", tylko wywalczyli

Analizuje pan konkretnych rywali? Jakie mają nawyki, jak biegają?

Tak, ta wiedza jest niezbędna. Podczas biegów turniejowych, na wielkich imprezach, ma ogromne znaczenie.

Sukces wymaga obsesji doskonałości?

I tak, i nie. W pewnych aspektach perfekcjonizm jest wymagany, ale są też momenty, w których trzeba od niego odejść, narysować grubą kreskę. Zapomnieć o tym, że coś nie wychodzi, coś biegnie nie po mojej myśli. Przeanalizować sytuację, przemyśleć i się rozwijać. To skomplikowane.

Nie da się stworzyć planu treningowego gwarantującego konkretny wynik. Na tym polega największa trudność sportu. Każdego roku jesteśmy inni, startujemy z innego poziomu i w innych okolicznościach. Nawet pogoda podczas treningów wpływa na to, na co nas stać i jakie możemy osiągać rezultaty.

Czy Adam Kszczot zostanie latem w Berlinie mistrzem Europy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×