Justyna Święty-Ersetic. Zaprzyjaźnić się z bólem

- Biegacz musi się zaprzyjaźnić z bólem. Tego nie da się uniknąć. Zdarza się, że ze zmęczenia człowiek po treningu ląduje w toalecie, z głową nad muszlą - mówi nam podwójna mistrzyni Europy Justyna Święty-Ersetic.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Justyna Święty-Ersetic Getty Images / Michael Steele / Na zdjęciu: Justyna Święty-Ersetic
Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: 11 sierpnia to w Raciborzu dzień święty?

Justyna Święty-Ersetic: Po powrocie z Berlina nazwano mnie "królową sprintu". Racibórz to małe miasto, a ja jestem pierwszą mieszkanką, która zdobyła dwa medale na międzynarodowej imprezie. Miałam wielkie powitanie.

Jak wyglądało?

Mąż Dawid przyjechał po mnie do Katowic. Wysiadł z czarnego samochodu. Zapytałam go, gdzie są nasze, a on na to: "Aaa, mój jest zepsuty, a twój pożyczył Mariusz". Myślę sobie: "Tak, na bank!". Okazało się, że to był samochód prezydenta miasta. Szofer zawiózł nas na boisko szkoły podstawowej, gdzie czekały tłumy ludzi.

ZOBACZ WIDEO Już nie "aniołki" a "Grażynki" Matusińskiego. Iga Baumgart-Witan: Pobiegłam dzięki euforii

Byłam w szoku, popłakałam się. Wszędzie na płotach wisiały plakaty, bannery, wymalowane prześcieradła. Moje zdjęcie pojawiło się na budynku szkoły. To było niesamowicie miłe.

Bogu dzięki, że z kariery piłkarskiej nic nie wyszło.

Tak, nie żałuję tego. Mam dwóch młodszych braci, mój chłopak z podstawówki też kopał piłkę. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo w Raciborzu mamy drużynę kobiet. Spotkaliśmy się czasem na boisku, brałam udział w zawodach międzyszkolnych, myślałam nawet o kupieniu korków.

Pozycja?

Można powiedzieć, że grałam w ataku, bo biegałam za piłką po całym boisku. Nigdy nie stałam na bramce, zawsze się bałam. Pewnego dnia pojechałam jednak na zawody lekkoatletyczne i ostatecznie poszłam w tym kierunku. Jestem typem indywidualistki. Trudno byłoby mi się odnaleźć w grze zespołowej.

Była pani łobuzem?

Zdarzało mi się trochę napsocić. Nie byłam ideałem, czasem dostałam klapsa w tyłek. Nie sprawiałam jednak większych problemów. Byłam raczej pilną uczennicą, długo przynosiłam do domu świadectwa z czerwonym paskiem. Pogorszyło się, kiedy zaczęłam trenować. Nie zawsze chciało mi się uczyć. Dostałam więc od rodziców ultimatum: "Podciągniesz się albo koniec z bieganiem". Sama też to w pewnym momencie zrozumiałam.

Dbała pani o braci?

Jeden jest młodszy o dwa lata, a drugi o cztery i faktycznie czasami się nimi opiekowałam. Kiedy ktoś coś w domu przeskrobał, zawsze winna była ta najstarsza. A ja oczywiście próbowałam "umyć rączki" i zwalić winę na Mariusza albo Piotrka. Czasami pojawiały się spięcia, były bijatyki. Rodzice musieli nas rozdzielać, zdarzyło mi się od braci dostać w nos. Jak to w normalnym rodzeństwie.

Była pani "córeczką tatusia"?

Wielu do tej pory się ze mnie śmieje, ale to chyba normalne. Córeczka jest tatusia, a synkowie mamusi.

Mama w dzieciństwie była z nami cały czas. Nie pracowała zawodowo, zajmowała się domem i dziećmi. Tata jest budowlańcem, z wykształcenia posadzkarzem. Pracuje za granicą. Wyjeżdża w niedzielę, wraca do domu na weekend. Kiedy byliśmy mali, zawsze w dniu wyjazdu zabierał nas na zakupy. I za pomoc dostawaliśmy od niego jajka-niespodzianki albo małe paczki chipsów. Zbieraliśmy kapsle z Pokemonami, mieliśmy tego pełne pudła. Później pykało się nimi na podwórku.

Kiedy uznała pani, że bieganie to jest to, co chce robić w życiu?

Przełomowe były mistrzostwa Polski w 2012 roku, kiedy poprawiłam rekord życiowy i zakwalifikowałam się na igrzyska olimpijskie. To było ogromne zaskoczenie. Uwierzyłam, że mogę. Dokonałam tego rok po rozpoczęciu współpracy z Aleksandrem Matusińskim. Niedawno zdałam sobie sprawę, jak długo pracujemy razem. Ile my ze sobą wytrzymaliśmy!

Niesamowitą drogę pokonała pani w ciągu sześciu lat. Były momenty zwątpienia?

W 2014 roku miałam sezon przestoju. Ciężki trening nie przekładał się na wyniki. Zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens. Na szczęście sobie poradziłam.

Generalnie kryzysy pojawiają się co jakiś czas, średnio raz do roku. Najgorszy jest przełom kwietnia i maja, kiedy treningi są najbardziej wyczerpujące. Dopiero takie momenty, jak podium w Berlinie pokazują mi, że praca nie poszła na nic, że było warto.

Pamięta pani pierwszą nagrodę?

Na pewno była to jakaś rzecz za bieg uliczny. Może toster albo śpiwór. Pierwsze stypendium dostałam za młodzika, było około stu złotych. Ale miałam frajdę! Wydałam te pieniądze na dres Adidasa, mam go w szafie do dziś. Sporo kosztował, ale jaki był szpan na dzielnicy!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×