W 1980 roku podczas igrzysk w Moskwie został mistrzem olimpijskim w skoku o tyczce. Słynny gest w kierunku prowokujących go kibiców jest tematem, który wraca praktycznie przy każdej rozmowie.
Władysław Kozakiewicz miał jednak trudne życie po tamtym wydarzeniu w stolicy Rosji. Był szykanowany, a Polacy nie byli mu przychylni. Kiedy pojechał na zawody do Hanoweru, zgłosił się do niego trener Edward Kowalczuk i pomógł załatwić starty w zawodach z tamtejszego klubu. - Ominąłem kary i dyskwalifikacje i po roku - przy pomocy niemieckiej rodziny mojej żony - dostaliśmy niemieckie obywatelstwo. Powiem z przekąsem, że jak pani w urzędzie wręczała mi paszport, mówiła: "U Pana widzę czysta nordycka rasa". A ja jej na to: "Tak, spod Wilna" - wspominał w rozmowie z Przemysławem Iwańczykiem z Polsatu Sport.
Od tamtej pory było mu znacznie łatwiej, jego sukcesy zostały uznane. Pozostał w Niemczech, najpierw jako zawodnik, trener i aktualnie jako nauczyciel. - Moje życie było skomplikowane na początku, nie było łatwo w domu, nawet też w szkole, bo zawsze byłem "ruskiem", który przyjechał spod Wilna. Trzeba było się ścierać z różnymi przeciwnościami. Później to się oczywiście zmieniło, im więcej było sportu w moim życiu, tym bardziej byłem szczęśliwy. Pokazywałem swoją wartość poprzez sport - tłumaczył.
Nie liczyły się jego tytuły i sukcesy, ale to, co potrafił przekazać młodzieży. W szkole za sukces uznał to, że dzieci same do niego podchodziły, pytając, kiedy będzie je uczył.
ZOBACZ WIDEO: Paweł Fajdek znalazł się na ustach całego świata. "Ta historia nie zniknie już nigdy" [1/2]
Do miejsca pracy dojeżdża 50 kilometrów, bo razem z rodziną osiedlił się pod Hanowerem. - Żyje nam się spokojniej, czas inaczej leci, wszystko jest ułożone i nie ma chaosu, że coś jest niezrobione. Tu wreszcie mam całkowity spokój, pełen luz i muszę powiedzieć, że na to czekałem bardzo długo. Chciałem dociągnąć do takiego momentu, gdzie będę całkowicie szczęśliwy i jest to właśnie teraz, mając w życiu wszystko, czego chciałem. Nie muszę się o nic martwić, jesteśmy z żoną razem od 42 lat, dzieci rosną, mam dwie wnuczki, wszyscy mają dobre prace i możliwości. Mam wszystko - podsumował Kozakiewicz.
Jedynym powodem do narzekań są... sąsiedzi. - W ostatnim miejscu zamieszkania mieliśmy słabego sąsiada, niemiecka rodzina. To jest przypadkowe, ale robili wszystko, co mogli, aby mnie zgnębić. Na policji musiałem się tłumaczyć, że po ogródku chodzę nago, co było nieprawdą. Miałem też sąsiada, któremu liście z mojego drzewa spadały na działkę, ale z drugiej strony był już fajny sąsiad. To nie jest tak, że wszędzie było przyjemnie, bo byłem mistrzem olimpijskim. Dla nich było wszystko jedno, kim byłem - tłumaczył. Teraz jednak nie może na nic narzekać.
Niezrozumiany jest dlamnie fakt, ze pan Wladyslaw do dnia dzisiejszego dalej zamieszkuje w tym samym domu i na swojej wlasnosci. Czyzby nowy przekret?
Oto jak polski sportowiec wyniesiony na piedestal mistrza olimpijskiego a teraz niemiecki obywatel z duma twierdzi-"mam w zyciu wszystko czego chcialem i nie musze sie o nic martwic " Czytaj całość