Witold Bańka: Szansa, jakiej żaden Polak jeszcze nie miał

Minister sportu Witold Bańka ma szansę stać się jednym z najpotężniejszych ludzi w światowym sporcie - szefem WADA, światowej organizacji antydopingowej (wtedy będzie musiał zrezygnować ze swojej posady i zostanie wybrany nowy minister).

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Witold Bańka Getty Images / Adam Nurkiewicz / Na zdjęciu: Witold Bańka

W wywiadzie z nami zdradza szczegóły kampanii wyborczej oraz podsumowuje 3 lata swojej pracy.

Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Kampania wyborcza została już rozpoczęta?

Witold Bańka: Nie ukrywam, że prowadzę rozmowy na terenie Europy, ale dyplomacja lubi ciszę. 30 stycznia Komitet Rady Europy ds. WADA (CAHAMA) odpowiedzialny za sprawy antydopingowe wybierze swojego kandydata.

Jakie ma pan szanse?

- Rozmawiamy i zobaczymy, głosowanie jest tajne. Odzew jest dobry, ale przede mną długa i niełatwa droga oraz silni kontrkandydaci. Jeśli ministrowie z Europy postawią na mnie, zacznę oficjalnie kandydować jako przedstawiciel Starego Kontynentu. Jeśli nie, solidarnie poprę zwycięzcę. W podobnym trybie, przez aklamację, byłem wybierany z ramienia Europy na członka komitetu wykonawczego WADA. Dziś już wiadomo, że będzie co najmniej trzech kandydatów, oprócz mnie pani minister z Norwegii i minister z Belgii. Oficjalny wybór nastąpi w listopadzie 2019 r. podczas Światowej Konferencji Antydopingowej w Katowicach, ale już w maju, rządy zadecydują, kto będzie wspólnym kandydatem wszystkich kontynentów.

I jaki jest pański program?

- Na pewno zwiększenie liczby antydopingowych laboratoriów akredytowanych na świecie. W tej chwili mamy ich tylko 30. Koncentrujemy się wyłącznie na wielkich skandalach, a zapominamy o tym, że w wielu miejscach na świecie system antydopingowy w ogóle nie istnieje. W trakcie igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku około 10 procent medalistów pochodziło z krajów, w którym albo w ogóle nie istniał system antydopingowy, albo w ramach krajowego programu kontroli antydopingowej pobierano mniej niż 100 próbek rocznie. Co więcej, blisko połowa państw, których reprezentacje wystąpiły w Rio, nie posiadała w tym czasie na swoim terenie narodowej organizacji antydopingowej, realizującej odpowiedni program kontroli. To jest wyzwanie, które stoi przed WADA - stworzenie solidarnościowego funduszu, który pomoże stworzyć w ubogich krajach politykę antydopingową. Kolejna ważna kwestia to poprawienie komunikacji ze sportowcami.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 98. Włodzimierz Zientarski: Powrót Kubicy to w pewnym sensie medyczny cud

Czyli?

- Jednym z moich założeń jest powołanie rzecznika zawodników działającego przy Światowej Agencji Antydopingowej. Przykład RUSADA pokazał, że wielu sportowców nie rozumiało tego, co się w tej sprawie działo i wyrażało swoje niezadowolenie co do konkretnych decyzji WADA. System antydopingowy jest bardzo skomplikowany i zdominowany przez biurokrację. Zawodnikowi nie jest łatwo się w nim odnaleźć. Trzeba te procesy wyjaśniać i umiejętnie komunikować. Wszystkie działania muszą być transparentne, a dokumenty publiczne powinny być łatwo dostępne. To są te najważniejsze kwestie. Poza tym należy sukcesywnie zwiększać budżet WADA, co dzięki moim staraniom już udało się rozpocząć. Po prowadzonych przeze mnie negocjacjach budżetowych zwiększyliśmy go o osiem procent rok do roku w najbliższych latach. Ważną kwestią mojego programu jest również intensyfikacja działalności naukowej i śledczej.

Mocnym atutem pańskiej kandydatury jest zwiększenie budżetu WADA o 8 procent.

- Tak. Zaproponowałem, by inwestować więcej środków w działalność WADA. Przedstawiciele kontynentów i Ruch Olimpijski to zaakceptowały.

Fascynacja tym rynkiem "dopingowym" ma jakieś korzenie w pańskiej karierze?

- To jest kwestia mojego podejścia. Po prostu zawsze brzydziłem się dopingiem. Oczywiście w czasach mojej kariery było trochę bulwersujących przypadków, nie mam jednak żadnych "traumatycznych" i osobistych przeżyć w tym obszarze, które by sprawiły, iż rozpocznę teraz "krucjatę". Nieuczciwa rywalizacja niszczy sport i należy z nią bezwzględnie walczyć.

Jednak te stare czasy to był doping na masową skalę.

- Zacznijmy od tego, że nie lubię takiej generalizacji, że np. "większość bierze". Obecnie mamy w Polsce silny system antydopingowy. Rocznie pobieramy około 4 tysięcy próbek i mamy kilkadziesiąt przypadków dopingu, a więc niespełna 2 procent. W porównaniu z innymi krajami jest to średni odsetek tzw. "koksiarzy". Jednocześnie jesteśmy w czołówce 14 państw świata jeśli chodzi o liczbę pobieranych próbek.

To jest doceniane?

- Tak. Przypomnijmy, że w 2015 roku, gdy obejmowałem urząd, czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka. Mieliśmy prawo niedostosowane do przepisów Światowej Agencji Antydopingowej. WADA dała nam kilka miesięcy na dostosowanie się do standardów i jednocześnie zagroziła, że jeśli tego nie zrobimy, to odbierze naszemu laboratorium akredytację. Oznaczałoby to dla nas bardzo trudną sytuację.

Na czym polegało to niedostosowane prawo?

- Między innymi na tym, że to związki sportowe orzekały o winie i karze dla nieuczciwych zawodników. Teraz robi to niezależny panel. Zmieniliśmy to, szybką ścieżką parlamentarną, w trzy miesiące, a więc na tydzień przed terminem wyznaczonym przez WADA. Mimo że zostaliśmy postawieni w bardzo trudnej sytuacji, wyszliśmy z niej obronną ręką. Jednocześnie na mocy nowej ustawy o zwalczaniu dopingu w sporcie, powołaliśmy POLADA, nowoczesną Agencję Antydopingową, posiadającą m.in. pion śledczy. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Zostało to bardzo mocno docenione. Gdyby nie nasze sprawne i szybkie działanie, gdybyśmy nie zdążyli z procesem legislacyjnym, odebrano by nam akredytację i oznaczałoby to szereg bardzo negatywnych konsekwencji także wizerunkowych. Raczej nie działałbym dziś w strukturach WADA, mimo że złe przepisy prawne odziedziczyłem po przednikach.

Czyli jest pan dobrej myśli.

- W życiu staram się być optymistą. Czas pokaże jak będzie.

Szansa jedyna w życiu?

- Trudno powiedzieć, na pewno jest to szansa, jakiej w świecie sportu Polak jeszcze nie miał. Myślę, że to szansa nie tylko dla mnie, ale również dla naszego kraju. Nas, Polaków, jest za mało w międzynarodowych federacjach, organizacjach sportowych.

To wielkie wydarzenie międzynarodowej sprawy, ale wróćmy na chwilę na naszą polską ziemię. Podobno chce pan powołać Instytut Finansowania Sportu. To może wywrócić do góry nogami działalność związków sportowych.

- W ubiegłym roku uruchomiliśmy program indywidualnego, bezpośredniego wsparcia utalentowanych sportowców w wieku 18-23 lat, czyli Team 100. Dziś po ponad roku funkcjonowania tego projektu widzimy, że ten model finansowania zawodników bardzo dobrze się sprawdza i przynosi wymierne korzyści. Sportowcy Team 100 zdobyli już ponad 200 medali międzynarodowych imprez.

Środki, które trafiają do nich bez pośredników są wydatkowane efektywnie i mam wrażenie dużo bardziej transparentnie niż przez związki sportowe, w których permanentnie wybuchają skandale, brakuje transparentności i profesjonalizmu. To olbrzymi problem, nie tylko polskiego, sportu. Stworzyliśmy i wprowadziliśmy Kodeks Dobrego Zarządzania dla Polskich Związków Sportowych, organizujemy szereg szkoleń w ramach nowopowstałej Akademii Zarządzania Sportem. Ściągamy ekspertów z Polski i z zagranicy. Staramy się edukować i pokazywać działaczom, że można zarządzać inaczej. Niestety w wielu związkach wciąż spotykamy się z dużym oporem materii w obszarze rozwijania kompetencji i pogłębiania wiedzy. Stąd pomysł, a w zasadzie konieczność zmian.

Instytut Finansowania Sportu służyłby właśnie temu, by środki wreszcie były wydatkowane efektywnie i przejrzyście. Dla wielu związków będzie to bardzo pomocne, bo często nie radzą sobie z administracją czy księgowością i nierzadko są zarządzane przez skonfliktowanych działaczy bez managerskiego przygotowania. Tym samym niszczony jest potencjał polskiego sportu. Byłaby to wielka reforma, której przeprowadzenie wymaga rzecz jasna czasu. Mogłaby wejść w życie najwcześniej w styczniu 2021 roku, a więc zaraz po igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Dlaczego wtedy?

- By nie zaburzać cyklu olimpijskiego.

Na czym ta reforma miałaby dokładnie polegać?

- Około 10 procent wszystkich dotacji, które płyną z MSiT, jest przeznaczanych na utrzymanie procesu administracyjno-zarządczego w polskich związkach sportowych, czyli tzw. koszty pośrednie. Chcemy część tych środków przekierować na funkcjonowanie nowego instytutu, który podlegałby bezpośrednio ministerstwu oraz bardzo ściśle współpracował ze sportowcami i ich szkoleniowcami, ale także związkami sportowymi. Dotacje trafiałyby do zawodników i sztabów w sposób bardziej bezpośredni. Nie możemy pozwolić na dalsze marnotrawienie środków publicznych przez nieprzygotowanych działaczy. W sporcie najważniejszy jest zawodnik i sztab szkoleniowy. Polskie związki sportowe muszą to wreszcie zrozumieć.

Czy to nie doprowadzi do upadku związków sportowych?

- Absolutnie nie. Nie chodzi o żadną likwidację związków, które dalej odpowiadać będą za kluczowe kwestie, jak np. powoływanie kadr, zgłaszanie zawodników do imprez międzynarodowych itp. Instytut będzie współpracował również z nimi - to jest nieuniknione, ale będziemy chcieli ograniczyć rolę finansową związków, tak by środki były wydatkowane transparentnie, pod bezpośrednim nadzorem MSiT. Dzięki temu mielibyśmy pewność, że korzystają z tego przede wszystkim zawodnicy i trenerzy, a nie działacze. I tak np. finansowanie zgrupowań sportowych odbywałoby się na linii trener - instytut. Proces uruchomienia instytutu będzie poddany szerokim konsultacjom, z całym środowiskiem, byśmy mieli pewność, że powstanie wyspecjalizowana jednostka, która zatrudnia profesjonalnych managerów sportu, odpowiedzialnych za poszczególne dyscypliny. Będą oni ściśle współpracować ze sportowcami i szkoleniowcami, rozliczając środki finansowe. To na zatrudnionych w instytucie managerach będzie spoczywała większa odpowiedzialność za ich optymalne wydatkowanie. Naszym nadrzędnym celem jest to, żeby polscy sportowcy mieli poczucie, że ich dobro jest najważniejsze, dotacje nie są marnotrawione a przeznaczane bezpośrednio na rozwój ich karier.

Dużo środków się rozpływa?

- Mamy spore wątpliwości co do efektywności wydatkowania środków w wielu związkach. Polski Związek Hokeja na Lodzie, Polski Związek Kolarski, łuczniczy, curlingu i wiele innych... Skala stwierdzanych nieprawidłowości pokazuje, że powołanie instytutu to uzasadniony krok.

Zostawi pan następcy ołowianą kulę.

- Na dzisiaj to ja jestem ministrem sportu i turystyki. Chcę przygotować projekt i kompleksową mapę drogową wdrożenia go. Mamy na to dwa lata. To nie jest łatwe zadanie, wymaga fundamentalnych zmian i ciężkiej pracy osób odpowiedzialnych za te kwestie w resorcie oraz współpracy całego środowiska sportowego i szerokich konsultacji, ale jesteśmy gotowi na to, żeby ten proces przeprowadzić.

Czyli wszedłby po igrzyskach, które już będą pierwszym dużym sprawdzianem dla pańskich reform.

- Poniekąd tak, choć np. Team 100 to program zaprojektowany nie tylko z myślą o najbliższych igrzyskach, ale zdecydowanie bardziej długofalowy, bo to młodzi sportowcy. Nie zapominajmy, że za sukcesy odpowiadają dyrektorzy sportowi, trenerzy i sami zawodnicy. Rolą ministra jest tworzenie odpowiednich warunków do treningu, a nie strategii szkolenia. Stąd właśnie m.in. programy dodatkowego i bezpośredniego wsparcia sportowców. Obecnie, w ramach Team 100 oraz indywidualnych kontraktów sponsorskich jest nim objętych około 300 zawodników a będzie jeszcze więcej. Już mamy pozytywne sygnały. Na przykład nasza mistrzyni świata w karate Dorota Banaszczyk mówi, że bez Teamu 100 nie byłaby w stanie przetrwać.

Przy okazji, jeśli już mowa o karate, to w tej dyscyplinie mamy kolejny przykład nieudolności działaczy i ich patrzenia tylko na własny interes. Aktualnie mamy trzy skłócone podmioty: Polski Związek Karate, Polską Unię Karate i Polski Związek Karate Tradycyjnego… Ostatnio Światowa Federacja wyrzuciła ze swoich struktur Polski Związek Karate, jednocześnie uznając Polską Unię Karate. PZK powinien tę sytuację zaakceptować, ale od postanowienia World Karate Federation oraz będącej jego konsekwencją decyzji ministerstwa pozbawiającej go statusu polskiego związku sportowego, zgodnie z prawem krajowym i międzynarodowym, miała prawo się odwołać i z niego skorzystała. Tym samym sportowcy, co najmniej przez kilkanaście miesięcy, będą ofiarą wojny działaczy o to, kto w Polsce jest uprawniony do wyłącznego reprezentowania sportu karate.

Jest rzeczą skandaliczną, że ich wewnętrzne "wojenki" i konflikty uderzają w sportowców. Tę patową sytuację mogliby rozwiązać poprzez jedno wspólne działanie, podpisując zaproponowane przez MSiT i zgodne z obowiązującymi przepisami prawa trójstronne porozumienie o współpracy, obowiązujące do momentu sądowego rozstrzygnięcia ich wewnętrznego sporu. Tego rodzaju tymczasowy kompromis umożliwiłby powołanie kadry narodowej, pełne finansowanie sportowców i możliwość przyznania stypendiów. Niestety poprzez brak woli podpisania jednego dokumentu działacze uniemożliwiają wsparcie zawodników i trenerów z budżetu ministerstwa. W naszym przekonaniu działacze wymienionych podmiotów nie mają na celu dobra i rozwoju dyscypliny, a wyłącznie własne ambicje, przysłaniające im cel nadrzędny, którym jest progres sportowy i sukcesy zawodników. Przykre. Liczę na ich opamiętanie i podpisanie porozumienia. Jeżeli nie, będzie to dla mnie wyraźny sygnał, że nie ma co z tymi działaczami współpracować.

Walczą o życie.

- Spór gorszy niż w polityce.

A co z Dorotą Banaszczyk?

- Ona, jako jedyna z Teamu 100, w związku z tą skandaliczną sytuacją i "wojną działaczy, zostanie objęta dodatkowym wsparciem w ramach indywidualnego kontraktu sponsorskiego z jedną ze Spółek Skarbu Państwa. Musi mieć absolutny komfort przygotowań do Tokio.

Ten program Team 100 jest zorganizowany na wzór angielski. W Atlancie Anglicy mieli 15 medali, mniej niż my. W Rio już 67, są potęgą. My w Atlancie 17, potem mniej i mniej i stanęliśmy na magicznej granicy 11, od trzech igrzysk. W 20 lat z 11. miejsca w klasyfikacji medalowej na 33. Źle to wygląda.

- Chciałbym, żebyśmy już w Tokio zdobyli od 15 do 20 medali, to jest moim zdaniem realne, choć musimy cały czas brać pod uwagę, że to sport i niczego nie można być pewnym. Na pewno sporo w tym kierunku zrobiliśmy. Przede wszystkim zawodnicy mają kontakt z ministerialnym wsparciem na każdym etapie sportowego rozwoju. Jeszcze do niedawna finansowanie kadr wojewódzkich odbywało się tylko w kategorii młodzika, a już np. junior młodszy wsparcia nie otrzymywał, bo z kuriozalnych powodów z tego zrezygnowano. Nie tylko przywróciliśmy finansowanie kadr wojewódzkich juniora młodszego i juniora, ale też poszliśmy o krok dalej, wprowadzając finansowanie kadr wojewódzkich młodzieżowca.

Wprowadziliśmy również ważne zmiany w systemie wynagradzania szkoleniowców. Przez lata ministerstwo finansowało tzw. zdobycze punktowe trenerów. Im więcej punktów zdobył trener, tym większą dostawał nagrodę. Jako zawodnik zastanawiałem się, dlaczego moi koledzy w ciągu jednego dnia startują na 100, 200, 400 metrów, w sztafetach 4x100, 4x400. Jeden dzień zawodów i chłopak jest zmaltretowany. Organizm 15, 16-latka nie wytrzymuje takich obciążeń. Widziałem młodych sportowców, którzy przez tego typu praktyki musieli przedwcześnie kończyć obiecujące kariery. Mam wielu takich kolegów, wydawało się, że będą podbijać świat, ale zostali wyeksploatowani i nie dotarli nawet do wieku seniora. Znam zawodnika, który był dużo lepiej rozwinięty niż rówieśnicy, jako 15-latek wygrywał z najlepszymi na świecie, a w wieku seniorskim nie zaistniał.

I co z tym zrobić?

- Podnieśliśmy stawki trenerom za pracę i tzw. osobodzień na zgrupowaniu, nie za wynik. My nie potrzebujmy wspaniałych utalentowanych juniorów, którzy znikają w momencie przejścia do wieku seniorskiego. Trenerzy muszą być lepiej wynagradzani nie za wyniki młodzika czy juniora, ale za medal seniora. Kolejna inicjatywa, która ma zapobiegać utracie talentów, to wspomniane dodatkowe wsparcie finansowe w ramach Team 100. Wielu perspektywicznych zawodników kończy kariery z uwagi na brak środków. Proszę zapytać trenerów: "Ilu pan miał zawodników, którzy mieli potencjał olimpijski, a którzy przestali trenować".

To prawda, sam znam takich zawodników. Mówimy o 15 medalach w Tokio, ale rozumiem, że Polska jako kraj 38-milionowy ma większe możliwości.

- Tak, wspomniani Brytyjczycy w Sydney mieli kilkanaście medali więcej niż w Atlancie, to były systematyczne skoki. W Rio byli już drudzy w klasyfikacji medalowej. Nie powiem panu ile medali zdobędziemy, ale możliwości mamy zdecydowanie większe.

A co do masowości? Sport to nie tylko medale na igrzyskach. Niedawno Zbigniew Boniek napisał, że 35 milionów Polaków nie uprawia sportu.

- Właśnie dlatego zwiększyliśmy nakłady na sport powszechny choćby w 2018 roku w stosunku do 2015 o 93 proc. Po to też uruchomiliśmy systemowe, ogólnopolskie programy służące aktywizacji dzieci i młodzieży na niespotykaną dotąd skalę, jak np. Program KLUB czy SKS. W tym roku, według badania przeprowadzonego przez Kantar, po raz pierwszy od lat wzrósł odsetek osób w wieku 15-69 lat spełniających zalecenia WHO dot. aktywności w czasie wolnym. 22 procent Polaków zadeklarowało aktywność fizyczną. Jest to skok z 16 procent w minionym roku. Nie jest to powód do świętowania, ale optymistyczny sygnał. Nasze ociężałe społeczeństwo trochę drgnęło. Obserwujemy to na ulicach, jest dużo osób biegających, jeżdżących na rowerach, uprawiających sport amatorsko. Przełożyło się to wreszcie na wyniki badania. Jestem pewien, że aktywność wśród dorosłych przełoży się na poprawę statystyk u dzieci. Poprawia się też nasza sytuacja ekonomiczna. Rozmawiałem z minister Elżbietą Rafalską, która mówi, że znaczną część środków 500+ rodziny przeznaczają na zajęcia dodatkowe, w tym sportowe.

Teraz jeszcze ten ewentualny wzrost powinien się przełożyć na to, by najlepsi trafiali do klubów.

- Stąd nasz nowy program, z którym ruszamy w przyszłym roku - SKAUT. Chcemy z tą inicjatywą dotrzeć do każdej gminy. W Polsce wciąż mamy wiele nieodkrytych talentów, dzięki temu projektowi będziemy się starali je odnaleźć. Chcemy, by stanowił uzupełnienie już istniejących inicjatyw: Programu KLUB, SKS i Narodowej Bazy Talentów. Będziemy wspierać finansowo trenerów zaangażowanych w poszukiwanie uzdolnionych sportowo dzieci. Ich zadaniem będzie ich wyłapywanie i kierowanie do klubów. Polski nie stać na utratę talentów, liczy się każdy medal. Mój świętej pamięci trener, Jan Dera, opowiadał mi historię bardzo znanego szkoleniowca 400-metrowców, Gerarda Macha. Pan Gerard przyjeżdżał na mistrzostwa Polski juniorów, ale uważnie obserwował tylko eliminacje. Nie interesowały go medale juniora, tylko predyspozycje. Nie to, co wygrałeś, ale to, co możesz wygrać. I do takiego perspektywicznego podejścia zachęcam.

Czy Witold Bańka zostanie szefem WADA?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×