Igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro (2016), igrzyska olimpijskie w Pjongczangu (2018), lekkoatletyczne mistrzostwach świata w Londynie (2017) i lekkoatletyczne mistrzostwa Europy w Berlinie (2018) - w tych imprezach Rosjanie mogli startować tylko pod flagą olimpijską. To konsekwencja zawieszenia rosyjskiej federacji za aferę dopingową.
W latach 2011-2015 w Rosji miał działać "państwowy system dopingowy", fałszujący wyniki testów dopingowych. W cały proceder zaangażowani byli lekarze, urzędnicy, a także przedstawiciele służb specjalnych. Miało z niego korzystać tysiące zawodników. W efekcie kilkudziesięciu sportowców zostało zawieszonych, a Sbornej odebrano 24 medale olimpijskie (z IO 2008, 2012 i 2014).
- Rosjanie słusznie zostali wyrzuceni z międzynarodowych salonów. Regularnie dostają szansę powrotu, ale nie mają ochoty z niej skorzystać. Oni mają jakiś wewnętrzny problem. A to pojawia się informacja, że 40 sportowców uciekało przed kontrolą antydopingową, potem działacze rosyjscy nie dopuszczają zagranicznych ekspertów do swojego laboratorium. Nikt za Rosją nie płacze w lekkoatletyce. Początkowo pojawiały się głosy: "co to będzie, jak taka mocna ekipa zniknie". I co? Świat się nie zawalił - komentuje Tomasz Majewski w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Na dopingowym problemie rosyjskich sportowców korzystają m.in. Polacy. 12 medali Biało-Czerwonych (siedem złotych, cztery srebrne, jeden brązowy) na ubiegłorocznych mistrzostwach w Berlinie to efekt głównie ciężkiej pracy wykonanej przez polskich lekkoatletów, ale i mniejszej konkurencji, spowodowanej brakiem wielu nieuczciwych Rosjan.
- To była taka "górka", ale na pewno wszystko to nam się należało. Żaden nasz medal nie był szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Każdy medalista stanął na wysokości zadania, a świadczą o tym uzyskane przez nich wyniki. Nikt nie dostał nic za darmo. Pojawiły się za to sprzyjające nam okoliczności. Zdecydowanie poprawiła się walka z dopingiem, a my na tym wygrywamy. Mamy czystych zawodników. Wpadają na oszustwach nasi rywale. My się rozwijamy, a w innych krajach bywa z tym różnie - zaznacza wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, który nie będzie zdziwiony, gdy na kontach polskich sportowców po kolejnych dyskwalifikacjach Rosjan pojawią się kolejne medale z międzynarodowych imprez.
W rozmowie z "PS" Majewski zdradził też, że PZLA myśli o organizacji Diamentowej Ligi (cykl najbardziej prestiżowych mityngów lekkoatletycznych), która z powodzeniem mogłaby odbyć się na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Póki co, ze względu na związane z tym koszty, to jednak melodia przyszłości. - By dostać się do tej elitarnej grupy, trzeba dysponować budżetem na poziomie 2 milionów dolarów. Na razie nas na to nie stać, ale kto wie, co może być za cztery czy pięć lat. Trzeba przy tym pamiętać, że nasze mityngi to zupełnie nowa marka na rynku i aby się przebić, trzeba pokonać wiele uznanych firm - tłumaczy Majewski.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Przygoński ma wielki talent. "Wygląda przyjaźnie, a to kawał twardziela"