To był najlepszy sezon w jej karierze. Justyna Święty-Ersetic wyrosła na czołową gwiazdę polskiego sportu. Ze sztafetą 4x400 zdobyła mistrzostwo Europy, a na tej samej imprezie zgarnęła złoto w indywidualnym biegu na 400 m. Sukcesy tylko rozbudziły jej apetyt.
Najpierw jednak trzeba się przygotować do nowego sezonu. 26-latka wraz z dwoma koleżankami wyjechała na obóz do RPA. Na miejscu trener od razu zagonił je do ciężkiej pracy.
- To dla mnie najgorszy obóz w ciągu roku, bo nagle jest przeskoczenie z treningu bardzo wytrzymałościowego, spokojniejszego, do takiego, gdy trzeba wrzucić szybsze przełożenie i biega się na pełnych obrotach. Czasami taki trening kończy się dla mnie bardzo źle, dla pozostałych dziewczyn również - przyznaje Święty-Ersetic.
Mistrzyni Europy niezbyt obszernie relacjonuje afrykańskie zgrupowanie w portalach społecznościowych. Święty-Ersetic tłumaczy, że po morderczych treningach nie ma na to siły. Nie chce też pokazywać, jak wygląda po takich zajęciach.
- Musiałby z nami jeździć jakiś fotograf, bo gdy doprowadzamy się do stanu agonalnego, to ostatnią rzeczą, o której myślimy, jest zrobienie zdjęcia. Dlatego takich fotografii nie mamy. A ja chciałabym pokazać ludziom, jak to naprawdę wygląda, bo sporo osób myśli, że w RPA mamy bardzo fajnie, bo trenujemy raz dziennie, potem są wycieczki. Żyć nie umierać. Wiadomo, że tak nie jest - tłumaczy.
W tym sezonie jej głównym celem są mistrzostwa świata w Katarze. Priorytetem jest jednak przygotowanie życiowej formy na przyszły rok, gdy odbędą się igrzyska olimpijskie.
- Rok 2018 pokazał, że wszystko jest możliwe, że trzeba stawiać sobie cele wysoko, by spełniać marzenia. Nie spocznę na laurach, a najwyższą formę chciałabym mieć w trakcie igrzysk olimpijskich w Tokio, by przywieźć ten jedyny medal, którego mi jeszcze brakuje do kolekcji. Ten najbardziej upragniony - dodaje.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Przygoński ma wielki talent. "Wygląda przyjaźnie, a to kawał twardziela"