HME Glasgow 2019: Anna Kiełbasińska, nowa broń sztafety

PAP/EPA / Adam Warżawa / Anna Kiełbasińska
PAP/EPA / Adam Warżawa / Anna Kiełbasińska

- Chcę wreszcie coś zdobyć, chcę mieć o czym opowiadać dzieciom - mówi Anna Kiełbasińska. 29-latka jest w życiowej formie. Polska sztafeta 4x400 ma nową broń.

Kamil Kołsut z Glasgow

Nie ma dziś w Polsce bardziej wszechstronnej biegaczki niż Kiełbasińska. Zawodniczka SKL-u Sopot zdobywała w kraju medale na wszystkich sprinterskich dystansach: od 60 metrów przez płotki w hali do 400 metrów na stadionie. Nie ma też chyba biegaczki, która tak bardzo zasługuje na podium międzynarodowej imprezy, a wciąż go nie ma.

- Pracuję z pasją. Na każdym treningu, każdego kolejnego dnia chcę sobie coś udowodnić. Jestem podjarana tym, co robię. Chciałabym, żeby wreszcie z tej podjarki był jakiś owoc - mówi. - Chcę być z siebie zadowolona, chcę mieć o czym opowiadać dzieciom. I chcę mieć wreszcie poczucie spełnienia.

ZOBACZ WIDEO: HME Glasgow 2019. Michał Haratyk słuchał hymnu i odbierał medal... w korytarzu. "Było dość kameralnie"

Nowy Aniołek

Rozmowa z Kiełbasińską to jak zastrzyk entuzjazmu, bliskie spotkanie z czystą radością. 29-latka do Glasgow przyleciała naładowana dobrą energią. Trudno się dziwić, skoro niedawno w Toruniu rozgromiła rekord życiowy na 400 m (52.32 z 53.14). MP zakończyła z brązem, na ostatniej prostej lepsze były Iga Baumgart-Witan i Justyna Święty-Ersetic. - Jestem podekscytowana, że mogłam być częścią tego show! Ciągle przypominam sobie obrazki z biegu i myślę: "Chcę jeszcze raz!". To mnie nakręca - mówi.

Nad wydłużeniem dystansu pracuje od 2 lat. Latem pobiła rekord życiowy na stadionie (52.14), teraz błysnęła w hali. Najlepsze polskie 400-metrówki pierwszą połowę dystansu biegają wolniej, rywalizację rozstrzygają "na końcówce". Kiełbasińska ze startu rusza jak rakieta. Dzięki temu może być asem w talii prowadzącego sztafetę Aleksandra Matusińskiego. - Bardzo w nią wierzę - mówi doświadczony szkoleniowiec. - Wreszcie będziemy mieli taki argument, jak sztafeta męska z szybkim Karolem Zalewskim.

- Trener chce mnie widzieć w szkoleniu aż do igrzysk w Tokio, będę jeździła razem ze sztafetą na zgrupowania - potwierdza biegaczka. Pracować będzie w tym samym czasie, co koleżanki, ale po swojemu. Zgodnie z planem nakreślonym przez Michała Modelskiego, byłego wieloboistę. Doda sztafecie barw, bo od pozostałych kadrowiczek różni się nie tylko kolorem włosów, ale i charakterem. - Są we mnie obawa, ciekawość oraz ekscytacja. Wszystkiego po trochu - mówi ze śmiechem.

Ratunek z wojska

Kariery Kiełbasińska nie miała usłanej różami. Miała trudne momenty, chciała kończyć ze sportem. Najgorszej było po igrzyskach olimpijskich w Londynie. - Czułam się fatalnie, byłam zmęczona psychicznie. Zostałam bez środków do życia, musiałam wrócić na utrzymanie mamy - wspomina.

Przetrwała kilka miesięcy, z pomocą przyszło wojsko. Nie malowane, dla sportowców, tylko prawdziwe. Przeniosła się do innego świata. Na jednostce w Toruniu spędziła 4 miesiące, mieszkała na izbie z 11 dziewczynami. Miały inny tryb życia, więc nauczyła się spędzać czas wolny sama. Odetchnęła, odpoczęła od sportu. Dużo się też nauczyła.

- Zaprawy, meldunki, poligon, strzelanie, zasadzki. To była niezła szkoła - opowiada. - Dziś umiem się okopać i zamaskować, wiem też jak strzelać z kałasznikowa. Mam specjalizację celowniczy moździerza. Obecnie moje obowiązki to przede wszystkim dbanie o formę fizyczną. Raz w miesiącu mam służbę w Poznaniu, czasami zdarza mi się też obstawić jakieś szkolenie rezerwy.

Pokonać wstyd

Wojsko uratowało ją dla sportu. Kolejny przełom nastąpił przed igrzyskami w Rio. Kiełbasińska ujawniła wówczas, że cierpi na chorobę autoimmunologiczną, której efektem są obniżona odporność i wypadanie włosów. Między innymi dlatego kibice często mogli ją oglądać z charakterystyczną chustą na głowie.

- To było dla mnie bardzo trudne, o chorobie wiedziało tylko kilka osób - przyznaje Kiełbasińska. -  Taka się urodziłam, choruję od dziecka. I co, mam zamknąć się w domu, płakać i nie korzystać z życia? Napisałam post. Kolejne tygodnie były trudne, bałam się wchodzić na Facebooka. Odzew był jednak pozytywny. Kilka razy myślałem nawet, żeby napisać o moim problemie więcej. Wiem, że jest wiele osób, które sobie z tym nie radzą. Zamykają dom, płaczą. Rozumiem je, miała podobnie.

Choroba nauczyła ją cierpliwości. - Tylko ja wiem, ile się nacierpiałam, trzymając wszystko w sobie. I tylko ja wiem, jak dużo dało mi, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam - podkreśla. - Czekanie na efekty leczenia to miesiące, nawet rok. Nauczyłam się dzięki temu wiary w proces. To w sporcie pomaga.

Z widokiem na igrzyska

- Chcę skończyć karierę z przytupem - podkreśla Kiełbasińska. - Przez ostatnie lata biegałam z niedosytem. Miałam też w głowie lekką blokadę przed ciężkim treningiem. Powstrzymywał mnie mój stan zdrowia, nie chciałam przedobrzyć. Teraz stawiam wszystko na jedną kartę. Nie mam nic do stracenia.

Jej cel na dziś to Glasgow, na jutro: Tokio. Dopiero dalej na horyzoncie rysuje się koniec kariery. - Jestem kobietą, chciałabym pomyśleć wreszcie o rodzinie - mówi. Od dwóch lat spotyka się z panczenistą Arturem Wasiem. Świetnie się dogadują, sportowiec zawsze sportowca zrozumie. Artur zaszczepił w niej miłość do fotografii, a to - jak sama mówi - "pasja jak studnia bez dna".

Dziś ma życie rozpięte między zgrupowaniami, rodzinną Warszawą, a Sopotem. Jeszcze nie wie, gdzie osiądzie na stałe, ale stołeczny pęd życia ją odstrasza. - Widzę ludzi, którzy się wykańczają pracą i choć dużo zarabiają, to nie mają jak tego wydać. Ja wolę mieć życie bogate we wspomnienia niż pieniądze - mówi. W Glasgow może je wzbogacić medalem. Finałowy bieg sztafety 4x400 metrów o godz. 21:40.

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: