Maria Andrejczyk: Mam twardy tyłek

- Bark bolał, więc rzucałam na mocnych lekach. Było ciężko. Nie umiałam sobie poradzić z emocjami, miałam stany depresyjne. Teraz wiem, że najgorsze za mną i jestem na dobrej ścieżce - mówi czwarta oszczepniczka igrzysk olimpijskich Maria Andrejczyk.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Maria Andrejczyk Newspix / Radosław Jóźwiak / Na zdjęciu: Maria Andrejczyk
Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Po dwóch i pół roku przerwy, po raz pierwszy od występu w Rio de Janeiro, założyła pani biało-czerwoną koszulkę.

Maria Andrejczyk (polska oszczepniczka): I poleciały łzy. Wiem, że jeszcze na nią nie zasłużyłam, bo nie zrobiłam żadnego minimum. Puchar Europy w rzutach to zmagania, w których występują zawodnicy potrzebujący startów. Orzełek na piersi jest jednak dla mnie bardzo ważny, więc wrzuciłam do sieci zdjęcie, które zrobił mój menadżer. Nieważne, że jestem na nim zapłakana i wyglądam, jak wyglądam. Takimi momentami warto się dzielić.

Wreszcie rzuciła pani poza granicę sześćdziesiątego metra.

To moja druga "sześćdziesiątka" po kontuzji, wcześniej udało mi się pokonać wspomnianą granicę na treningu. Nie będę opowiadać, że się wzruszyłam i zapamiętam ten dzień do końca życia. Wiedziałam, że taki wynik w końcu musi paść. Fajnie, że przyszedł tak szybko. To nie był rzut idealny, z powodu zimna nie czułam końcówek palców. Są rezerwy. Najważniejsze, że mam teraz psychiczny spokój. Do startów letnich zostały trzy miesiące, przede mną jeszcze trochę pracy.

Kontuzja barku sprawiła, że nie startowała pani przez blisko dwa lata. Od igrzysk aż do czerwca ubiegłego roku. 

Niczego nie przyspieszałam. Chciałam poczekać i mieć pewność, że wszystko się dobrze zrośnie, zagoi. Na początku, przy mocniejszych rzutach treningowych, bark bardzo bolał. Musiałam po każdej próbie przez kilka minut odpoczywać. Byli tacy, którzy straszyli wówczas mojego trenera, że pewnie operacja się nie udała. Miałam jednak rezonans, nie pokazał nic niepokojącego. Dziś jest zdecydowanie lepiej. Cieszę się, że nikogo nie słuchałam i poszłam swoją drogą. Przerwa trwała tyle, ile miała trwać.

ZOBACZ WIDEO Odmieniona Ewa Swoboda. "Odkułam się i pokazałam, że potrafię szybko biegać!"

Często myślała pani: "Mam dość, nie dam rady"?

Pierwszy rok po operacji był w porządku. Wszystko szło po mojej myśli, miałam pozytywne nastawienie. Sprawy skomplikowały się podczas przygotowań do ubiegłorocznego sezonu. Widziałam, że coś jest nie tak. Zaczęła się spina. Bark bolał, więc rzucałam na mocnych lekach. Było ciężko. Nie umiałam sobie poradzić z emocjami. Po startach bolał mnie brzuch, głowa. Wymiotowałam. Miałam stany depresyjne. Teraz wiem, że najgorsze za mną i jestem na dobrej ścieżce.

Poradziła sobie pani też z nowotworem kości.

Męczył mnie przewlekły katar, nie pomagały leki. Przed poprzednim sezonem całą zimę przetrenowałam na niedotlenieniu, codziennie budziłam się zmęczona. Cierpiałam na chroniczne bóle głowy. Specjaliści nie wiedzieli, jak mi pomóc. Wreszcie trafiłam na właściwego lekarza, polecił mi RTG zatok. Okazało się, że mam kostniaka. Po wakacjach przeszłam zabieg. Udał się. Głowa nie boli, wróciła wydolność. Dziś czuję się tak dobrze, jak kiedyś.

Wyniki z poprzedniego sezonu mogły zdołować.

Na początku trochę się z nich śmiałam: "52 metry? Co to jest, przecież tyle to rzucałam z miejsca". Wiedziałam jednak, że muszę przez to przejść, nie ma innej drogi. Dużo mnie tamten sezon nauczył. W przygotowaniach popełniliśmy z trenerem trochę błędów. Zabrakło rzutów, bark nie był gotowy. Skupiałam się na ćwiczeniach stabilizacyjnych, a nie mobilności. Nie rozciągałam go. Dziś jestem już zadowolona z tego, jak pracuje.

Co z bólem?

Kiedy rzut jest zły technicznie, nadal czuję ból. Nie jest on jednak taki, jak w ubiegłym roku. I, to najważniejsze, nie przeszkadza w dalekim rzucaniu.

Często słyszała pani, że Andrejczyk się skończyła?

Pojawiło się parę komentarzy, ale nie było ich zbyt dużo. Ostatnio nawet ktoś napisał: "Jedyne, co jej wyszło, to naga sesja". Miło słyszeć, że sesja się udała. Nie przejmuję się hejterami, mam twardy tyłek. Dużo dała mi współpraca z doktorem Janem Blecharzem. Pokonałam od igrzysk daleką drogę. Byłam na szczycie i spadłam na sam dół. Najpierw słuchałam wszędzie: "Marysia, Marysia". A z miesiąca na miesiąc osób, które mnie wspierają, ubywało. Pocieszające, że są tacy, którz zostali ze mną do dziś. Wierzą, trzymają kciuki. To wzrusza i motywuje do dalszej pracy.

Kiedyś deklarowała pani, że nie weźmie udziału w rozbieranej sesji. Co się zmieniło?

Udział w projekcie "(not) ordinary girl" zaproponowała mi Ola Szmigiel, której bardzo ufam. Chciała pokazać nasze kobiece ciała jako maszyny, świątynie. Jej pomysł do mnie trafił. Uważam, ze choć jest to sesja rozbierana, to jednak zrobiona ze smakiem. Nie ma w niej podtekstów erotycznych. Daleko jej do wyuzdanych sesji z pism dla panów.

Długa przerwa w startach, kiepskie wyniki, i nagle sesja. Wystawiła się pani na łatwą krytykę.

Trochę się tego bałam. Nie było jednak hejtu, wręcz przeciwnie. Dostałam dużo pozytywnych komentarzy. Ola wykonała niesamowitą pracę, zdjęcia są rewelacyjne.

Trudno kobiecie-sportowcowi zaakceptować swoje ciało? Anna Jagaciak-Michalska powiedziała kiedyś wprost, że ma kompleksy.

Cóż, mam szerokie barki, biceps większy niż narzeczony... Generalnie szybko nabieram masy mięśniowej. Mogę wyglądać potężniej niż inne oszczepniczki, będąc od nich słabsza. Dążę do tego, żeby zaakceptować siebie w całości. Chcę się ze sobą dobrze czuć. Myślę, że to przychodzi z wiekiem. W młodości, kiedy miałam większe plecy niż niektórzy koledzy, to mogło być demotywujące. No bo zaraz, zaraz! Trenuję, więc powinnam być fit, a nie rozrośnięta. Zrozumiałam jednak, że inaczej się nie da. Nie chcę być modelką, tylko sportowcem. Kimś, kto przekracza granice.

Udało się pani wykorzystać przerwę i skończyć studia?

Jestem na finiszu. Studiuję filologię rosyjsko-angielską, została mi już tylko praca licencjacka. Temat: "Anglicyzmy w języku sportu". To tylko brzmi przyjaźnie. Muszę się nią niedługo zająć, żeby przygotowania do igrzysk rozpocząć ze spokojną głową.

Ma pani 23 lata i za rok drugie igrzyska, w Tokio. A później może trzecie, czwarte.

Chciałabym rzucać jak najdłużej, na razie jednak nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Skupiam się na treningu, chcę wrócić na najwyższy poziom. Spokojnie, bez pośpiechu. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. Muszę ciężko pracować, przykręcić sobie śrubę. Nikt inny za mnie tego nie zrobi. W innym wypadku moja kariera skończy się szybciej, niż się zaczęła. A tego nie chcę.

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×