Weronika Nowakowska: Byłam w potrzasku. Hejterzy kopali leżącego

- Byłam na igrzyskach trzy razy i widzę, jak rośnie skala nienawiści, granica się przesuwa. Często mylimy wolność słowa z chamstwem. A do wolności trzeba dojrzeć. Wielu z nas jeszcze do niej nie dorosło - mówi nam biathlonistka Weronika Nowakowska.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Weronika Nowakowska Newspix / Na zdjęciu: Weronika Nowakowska

Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Jest pani pyskata?

Weronika Nowakowska, polska biathlonistka: Potrafię się bronić. Gdybym była cichą, nieśmiałą dziewczyną, to pewnie nie znalazłabym się tu, gdzie jestem. Na co dzień jestem życzliwie nastawiona do ludzi i świata. Nie pyskuję bez powodu, ale jeśli ktoś mnie atakuje, umiem odpowiedzieć. Czasem po fakcie myślę, że mogłam zamknąć buzię na kłódkę. To jednak wychodzi z człowieka, zwłaszcza w sytuacjach stresowych. Ostatni raz zdarzyło się chyba na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu.

"A wszystkim tym, którzy twierdzą, że przyjechaliśmy na wycieczkę tutaj, to wam powiem, że w d**** byliście i g**** widzieliście, sorry" skierowane do internetowych krytyków odbiło się szerokim echem. Dziś zachowałaby się pani inaczej?

Dziś bym tego w ogóle nie powiedziała, ale nie zmieniam zdania. Jak inaczej miałam dotrzeć do ludzi, którzy kierują do drugiego człowieka słowa po stokroć gorsze? Raczej nie wypowiedzią długą i elokwentną. Te słowa to kwintesencja mojej historii i tego, jak zostałam przez niektórych oceniona. Żaden olimpijczyk nie zasłużył sobie na takie traktowanie. ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 101. Adam Małysz dał popis na Dakarze. Były pilot Rafał Marton: Wrażenia były niesamowite!

Popełniła pani błąd, zaglądając do internetu.

Sportowiec ma obowiązek chronienia siebie. Faktycznie popełniłam błąd. Przed igrzyskami odcięłam się od mediów społecznościowych, ale między ostatnim biegiem indywidualnym a sztafetą był tydzień przerwy. Włączyłam internet. To, co zobaczyłam, ta skala hejtu, przerosło mnie, zatrwożyło. Sama zadałam sobie cios. Dostałam setki wiadomości. Pytałam siebie, gdzie są ci normalni ludzie.

To był najgorszy tydzień w pani karierze?

Było mi cholernie ciężko. Jechałam na swoje ostatnie igrzyska, czułam olbrzymią presję. Niestety, popełniliśmy błędy podczas przygotowań i w Pjongczangu nie byłam w dobrej formie. Znalazłam się w potrzasku. Nie mogłam wiele zrobić, byłam daleko od domu, dzieci, załamana wynikami. A nagle zaczęli kopać leżącego. Nie mogłam zrozumieć, za co spotkała mnie ta nienawiść. Za to, że nie przygotowałam formy, o jakiej marzyłam, i nie zdobyłam medalu, na który pracowałam całe życie? Sam wynik był przecież dla mnie największą karą.

Łatwo się u nas pluje na innych ludzi?

Bardzo łatwo. Byłam na igrzyskach trzy razy i widzę, jak skala nienawiści w internecie rośnie, granica się przesuwa. Ludzie pozwalają sobie na coraz więcej, internet daje im pozory anoninowości. A przecież nikt nie jest anonimowy, mnie też namawiali, żebym zaczęła hejterów ścigać. Może nie takich, którzy piszą "Jesteś słaba jak barszcz". To jest krytyka. Jeśli jednak ktoś pisze: "J***** szmato, po co tam jechałaś, przynosisz Polsce wstyd" albo każe mi "wy********* do garów", to nadaje się do prokuratury. Gdybym miała po igrzyskach więcej sił, może bym to zrobiła. Odpuściłam, postanowiłam zadbać o siebie. Niestety, prawda jest taka, że często mylimy wolność słowa z chamstwem.

Jakbyśmy zachłysnęli się wolnością, której kiedyś nie mieliśmy.

Do wolności trzeba dojrzeć. Wielu z nas jeszcze do niej nie dorosło. Może jestem naiwna, ale zawsze zakładam, że ludzie z natury są dobrzy, tylko nie potrafią stawiać granic, dla wielu wolność to po prostu brak ograniczeń. Przykład idzie z góry, posłuchajmy języka polityków. Dwadzieścia lat temu taki poziom debaty publicznej, jaki mamy, byłby nie do pomyślenia. Sejm staje się cyrkiem. Czasami wręcz się wstydzę.

Kibice w Polsce znają się na sporcie?

Bardzo wielu z nich myśli, że się zna. Dyscypliny zimowe to często dla kibica egzotyka. Media powinny pełnić rolę edukacyjną, a mnie poziom "eksperctwa" czasem wręcz poraża. Kiedy dziennikarz z Warszawy zaczyna wyśmiewać to, że sportowcy w Pjongczangu narzekają na zimno, coś jest nie tak. Potem kibic z kanapy myśli sobie, że skoro pan z telewizji tak może krytykować, to może i on!

Młody Kamil Bury spełnia marzenie, zdobywa prawo startu w igrzyskach. Tam zajmuje 30. miejsce, robi wynik na 200 procent możliwości, a eksperci w studiu z niego żartują. To brak szacunku, szopka. Często kibice poklepują po plecach, mówią: "Bez medalu nie wracaj". A z medalami wraca przecież do domu tylko garstka zawodników! Startuje stu, krążki są trzy. Kamil robi życiowy wynik, a później jego rodzina słyszy w telewizorze melodię z piosenki o burym kundlu. Coś tu jest nie tak.

Nie chodzi o głaskanie. Kiedy ktoś jest źle przygotowany, trzeba o tym mówić. Ja w Pjongczangu byłam cieniem siebie. Tylko jak mam potem wytłumaczyć kibicowi, że w biegu sztafetowym walczyłam do upadłego i po prostu nie byłam w stanie pobiec nawet o sekundę szybciej? Mam do siebie pretensje, że tego nie udźwignęłam, że nie dowiozłam medalowego miejsca do mety. Po prostu nie byłam w stanie dać z siebie więcej.

Sztafeta kończyła igrzyska. Bała się pani?

Nie chciałam biec na ostatniej zmianie. Wiem, co się wówczas dzieje, z jakimi zawodniczkami trzeba się mierzyć. Rozmawiałam o tym z trenerem. Tłumaczyłam, że nie jestem w formie. On uznał jednak, że nie widzi w tej roli nikogo innego. Jest szefem. Zrobiłam, co mogłam. Przejęłam pałeczkę na pierwszym miejscu, nie miałam rundy karnej. Trochę za długo strzelałam w pozycji leżącej, lepiej było w "stójce". Niestety, fizycznie nie byłam gotowa do walki. Do trenera nie mam żalu.

A do koleżanek ze sztafety? Nikt nie wziął pani w obronę.

Mam żal, że nie wyszły do dziennikarzy. Byłam na mecie totalnie załamana, roztrzęsiona. Stałam i nie miałam pojęcia, co powiedzieć ludziom. Nawet teraz na samo wspomnienie łamie mi się głos. Wie pan, to są takie chwile... Walczysz całe życie, aby przeżyć ten jeden moment chwały, zwycięstwo. Nie udaje się i cała odpowiedzialność spada na twoje barki. Nie sądzę, żeby koleżanki chciały zrobić mi na złość. Raczej nie miały świadomości, co się dzieje.

Zabrakło odwagi?

Może też odwagi. Byłam ostatnią osobą, która powinna tam wyjść i długo się tłumaczyć. Dziewczyny pojechały do hotelu. Słabo to wyglądało. Niektórzy myśleli, że są na mnie wściekłe, że się obraziły. Było mi przykro, że żadna nie miała odwagi wyjść, powiedzieć kilku zdań. Były w lepszym stanie niż ja. I tak zostałam, otoczona przez dziennikarzy, zupełnie sama. Sama wracałam też do olimpijskiej wioski.

Częściej płakała pani podczas kariery ze szczęścia czy z bezsilności?

Chyba z bezsilności. Ten płacz ze szczęścia jest jednak wart tysięcy łez wylanych ze smutku.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×