Marcin Lewandowski: Nie boję się używać mocnych słów w walce o sport wolny od dopingu

Kto sięga po doping, jest oszustem i popełnia przestępstwo. Marcin Lewandowski nie gryzie się w język, gdy mówi o tych, którzy okradają z marzeń uczciwych sportowców. Halowy mistrz Europy został ambasadorem kampanii GRAMY FAIR #NIEdladopingu.

Michał Fabian
Michał Fabian
Marcin Lewandowski po zdobyciu złotego medalu w Halowych Mistrzostwach Europy w Glasgow w 2019 rorku Newspix / Radosław Jóźwiak/Cyfrasport / Na zdjęciu: Marcin Lewandowski po zdobyciu złotego medalu w Halowych Mistrzostwach Europy w Glasgow w 2019 rorku
Kampania Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) ma na celu dążenie do sportu wolnego od dopingu, podnoszenie świadomości o zagadnieniach związanych z dopingiem, promowanie idei uczciwej rywalizacji sportowej opartej o ideę Fair Play oraz promowanie zdrowej aktywności fizycznej.

Gdy Marcin Lewandowski - jeden z najbardziej utytułowanych polskich lekkoatletów ostatniej dekady, specjalizujący się w biegach na 800 i 1500 m - usłyszał o kampanii GRAMY FAIR #NIEdladopingu, natychmiast do niej dołączył.

- Zgłosiłem się na ochotnika, gdy tylko dowiedziałem się o tej inicjatywie. Zależało mi na tym, bo zawsze podkreślałem, że chcę stać na pierwszej linii barykady w walce z dopingiem. Często nie przebieram w słowach, gdy wypowiadam na temat sportowców sięgających po doping, ale chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli.

ZOBACZ WIDEO: Fajdek o mały włos nie zabił trenera. "Gdyby nie wstał, skończyłoby się zgonem"

Michał Fabian, WP Sportowe Fakty: Można powiedzieć, że jest pan symbolem polskiego sportu w walce z dopingiem?

Marcin Lewandowski (lekkoatleta, mistrz Europy, trzykrotny halowy mistrz Europy oraz halowy wicemistrz świata): To może za dużo powiedziane, ale jeśli kiedyś będę postrzegany jako symbol, to bardzo by mi się taka łatka podobała. Walka z niedozwolonym dopingiem - nie tylko w Polsce, ale i na świecie - to coś, na czym bardzo mi zależy. Podobnie jak naszemu ministrowi sportu Witoldowi Bańce. Gdy dowiedziałem się, że będzie kandydować na szefa Światowej Agencji Antydopingowej (WADA - przyp. red.), to się ucieszyłem. Zażartowałem nawet, że będę jego prawą ręką w kwestii walki z dopingiem.

Co pan czuje, gdy pojawia się informacja o kolejnej wpadce dopingowej sportowca? Złość, irytację, czy może satysfakcję?

Być może dziwnie to zabrzmi, ale generalnie cieszę się, że kogoś łapią. Teoretycznie powinienem być zdenerwowany całą sytuacją, ale po prostu wiem, że tak naprawdę sport jest teraz bardzo brudny. Sam nadal jestem czynnym sportowcem, a świat lekkoatletyki jest bardzo mały. Można powiedzieć, że to taka jedna mała rodzina. Niestety wiem, że rywalizuję w niej z ludźmi, którzy oszukują, a nie o to w tym wszystkim chodzi. Bardzo mnie to boli. Zdaję sobie jednak sprawę, że sam nie jestem w stanie z tym walczyć i nie zmienię tego systemu. Dlatego cieszę się, jak łapią kolejnego dopingowicza. Wiem, że zawsze będzie jednego mniej z tej grupy, która niestety nadal jest.

Wspomniał pan, że nie gryzie się w język, gdy słyszy o kolejnym zawodniku na dopingu. "Oszust", "złodziej", "frajer" - tak ich pan nazywa.

I spotykam się głównie z wyrazami wsparcia. 95 proc. ludzi popiera mnie w tym. Często mówią mi: "Fajnie, że nie boisz się używać mocnych słów, twardych określeń". Oczywiście znalazły się także osoby, które próbowały mi zwrócić uwagę. Nie ze złością, bardziej na zasadzie: "Ej, Lewy, chyba z tym frajerem to przesadziłeś. Może za grubo?". A dla mnie nie jest za grubo! Dla mnie dopingowicze nie istnieją. Nie szanuję ich, nie chcę mieć z nimi kontaktu, chcę za to, żeby oni wiedzieli, co o nich myślę. Dlatego mówię o tym publicznie i używam tak mocnych słów.

Przeczytaj także: "Frajer dostał dyskwalifikację na 4 lata". Marcin Lewandowski ostro nt. dopingowicza

A zdarzyło się panu powiedzieć to komuś prosto w oczy?

Nie miałem takiej okazji. Generalnie jest tak, że zdecydowana większość tych ludzi, którzy wpadają na dopingu, później nie pokazuje się na scenie. Nie mam więc nawet możliwości ich zobaczyć. Dopingowicz chowa się, stoi całkowicie w cieniu, bo zdaje sobie sprawę, że nie tylko ja, ale wielu ludzi tak samo o nim myśli.

Mówi pan, że lekkoatletyczne środowisko jest małe i sami zawodnicy są w stanie rozpoznać, który z rywali stosuje doping. Dopóki jednak ten ktoś nie zostanie złapany, nic nie mogą zrobić.

Tak właśnie jest. Nazwiskami nie mogę rzucać, dopóki ktoś oficjalnie nie wpadnie. Ale świat lekkoatletyki jest naprawdę bardzo mały. To się widzi, wielu ludzi to wie, a nic się z tym nie robi. Podam przykład - bez nazwisk. Jest jeden menedżer pewnej grupy sportowej, ma w niej m.in. rekordzistę świata. Zatrzymała go hiszpańska policja we współpracy z agencją antydopingową. Miał przy sobie torbę z EPO. Wiadomo, że nie używa tego trener, ani fizjoterapeuta, tylko było to dla zawodników. Łapie go policja, ale całą winę bierze na siebie fizjoterapeuta, opłacany z bogatych federacji, np. z Kataru. I koniec. Nie ma konsekwencji, bo zeznał, że należało to do niego, a nie do zawodników. Bzdura totalna. W świecie lekkoatletyki są przypuszczenia, kto bierze. A nawet więcej: nie przypuszczamy, tylko jesteśmy pewni, kto stosuje niedozwolone środki.

Przedstawił pan pomysł karania tych, którzy oszukują - więzienie oraz zwrot nieuczciwie zarobionych pieniędzy. Rozwiązanie radykalne, ale czy realne?

Myślę, że mimo wszystko nie. W Europie pomału zmierza to w dobrą stronę, są próby wyciągnięcia konsekwencji wobec zawodników stosujących doping. Żeby jednak coś takiego było możliwe na szerszą skalę, musiałaby istnieć jakaś międzynarodowa instytucja wyposażona w odpowiednie prawa. Niestety pochłonęłoby to miliardy, a w sporcie nie ma na to pieniędzy. O ile w Europie powoli są już egzekwowane pewne rzeczy, tak w Afryce nie ma takiej możliwości. Wyobraźmy sobie, że ktoś łapie gościa w Dżibuti, stawia go przed sądem i każe zwrócić wszystkie zarobione nieuczciwie pieniądze. To się nie uda.

W zeszłym roku został pan wybrany do Komisji Zawodniczej European Athletics (europejskiej federacji), z największą liczbą głosów. Koledzy-sportowcy docenili pana zaangażowania w walkę z dopingiem?

Moim głównym hasłem w wyborach było "Vote for clean sport" ("Głosuj za czystym sportem" - przyp. red.). Myślę, że także z tego powodu otrzymałem taką liczbę głosów. Nie tylko ja potrzebuję czystego sportu, ale także inni zawodnicy. Jeśli chodzi o naszą komisję, kontaktujemy się głównie za pośrednictwem czatów i maili, zaś zjazdy organizowane są dwa-trzy razy w roku. Póki jesteśmy czynnymi sportowcami, nie ma innej opcji. Takie spotkania trwają zwykle dwa dni - od rana do wieczora. Komisja obraduje razem z działaczami European Athletics. Omawiamy różne sprawy, nie tylko kwestie walki z dopingiem. Ostatnio rozmawialiśmy na temat nowych zasad kwalifikacji na igrzyska olimpijskie czy mistrzostwa świata. Miał być wprowadzony ranking, ale zostało to odwleczone w czasie. Między innymi po tym, jak nasza komisja przedstawiła swój głos w tej sprawie. Jak widać, też mamy coś do powiedzenia.

Przeczytaj także: Kenijczycy seryjnie wpadają na dopingu. Marcin Lewandowski: Dla mnie są nikim, ręki im nie podam

W kampanii GRAMY FAIR #NIEdladopingu pojawia się także kwestia walki z dopingiem wśród amatorów. Ostatnio zdarzały się przypadki stosowania niedozwolonych środków przez kolarzy. Co pana zdaniem popycha amatorów do sięgania po doping?

Nie mam pojęcia. Dla mnie to jest przedziwna sytuacja, gdy amator ucieka się do takich rzeczy. Myślę, że można spróbować to wytłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze, amatorzy biorą doping, bo chcą zobaczyć, na ile mogą być mocni w tym sporcie, sprawdzić, gdzie jest 100 procent ich możliwości. Ale tak naprawdę to nie jest 100 procent, tylko coś ponad to. Oszukują, więc idą jeszcze dalej. Po drugie, być może stosując doping, chcą zostać profesjonalistami, a - co za tym idzie - popycha ich do tego chęć zdobycia sławy i zarobienia pieniędzy. Dla mnie to jest komiczna sprawa. Więcej w tym temacie dodawać nie trzeba.

Zdarzają się czasem tłumaczenia: "Nie wiedziałem, że to zakazana substancja". Jest pan w stanie to zrozumieć?

Jeśli chodzi o sport zawodowy, wyczynowy, to nie ma żadnego tłumaczenia w stylu "Nie wiedziałem". Nie ma takiej możliwości, nawet nie powinno się czegoś takiego słuchać. Jeśli chodzi o amatorów, sprawa dopingu jest nieco bardziej złożona. Z jednej strony inaczej powinno rozpatrywać się przypadek gościa, który stosuje "twardsze" rzeczy, takie jak testosteron czy EPO, a inaczej kogoś, u kogo przypuśćmy wykryto pseudoefedrynę. A znaleźć ją można choćby w takim leku jak Gripex. Z drugiej strony, w świetle przepisów, jeden i drugi jest oszustem. To jest ciężka sprawa i nie uważam siebie za najmądrzejszego. Nie uważam też, że powinienem rozstrzygać wszystkie spory. Na pewno fajnie byłoby uświadamiać amatorów w tej kwestii, bo wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś może być środkiem dopingującym.

Zawodowi sportowcy też muszą czasami wspomóc się lekami. Weźmy taką sytuację: Marcina Lewandowskiego łapie przeziębienie. Jak pan postępuje w tej sytuacji?

Wspomniałem o Gripexie, bo sam także go stosuję, kiedy jestem przeziębiony. Pseudoefedryna nie jest bowiem bezwzględnie zakazana. Różnica jest jednak zasadnicza. Mam świadomość, na ile dni przed startem mogę zastosować ten lek, a kiedy już nie. Jeśli natomiast mam jakieś wątpliwości, to od razu sięgam po telefon i dzwonię do lekarza naszej reprezentacji dra Jarosława Krzywańskiego albo do dra Tomasza Mikulskiego, który w takich przypadkach także jest aktywny, czasami nawet całą dobę. Opisuję sytuację i lekarz mówi mi, co mogę wziąć, a czego nie. Jeśli więc jakiś sportowiec twierdzi, że o czymś nie wiedział, to nie jest to żaden argument. Wystarczy wykonać jeden telefon do osoby, która w danej federacji od tego jest. Trzeba się pytać, a nie głupio tłumaczyć.

Porozmawiajmy o pana przygotowaniach do sezonu letniego. Obecnie przebywa pan w Arizonie.

Nie ma co ukrywać: w Arizonie zaczynam od zera. Byłem w świetnej formie w sezonie halowym (Marcin Lewandowski został halowym mistrzem Europy na 1500 m w Glasgow, poprawił także rekord Polski na tym dystansie - przyp. red.), ale jak ja to mówię: to było dawno i nieprawda. Po hali miałem zresetowanie organizmu, całkowity odpoczynek. Zdecydowałem się na to, bo mistrzostwa świata w Katarze są bardzo późno (28 września - 6 października - przyp. red.). To będzie specyficzny rok dla lekkoatletów. Trzeba będzie długo utrzymać formę. Teraz pomału wdrażam się, ładuję akumulatory. W ostatnim tygodniu przebiegłem 170 km. Jak na zawodnika biegającego 800 m czy 1500 m - naprawdę bardzo duża dawka. Przyjechałem na koniec świata, żeby potrenować w fajnych warunkach. Wszystko się sprawdza. Jestem w górach, pogoda sprzyja.

Co dalej po powrocie z USA?

Po obozie w Arizonie wrócę do domu na chwilę, na osiem dni. Potem wyjeżdżam na kolejne zgrupowanie, do Kenii. To będzie ostatni szlif przed sezonem letnim. Z Kenii wracam pod koniec maja, a później czekają mnie pierwsze starty. Na początku nie ma co spodziewać się fajerwerków. Do formy będę dochodził ze startu na start. Taki jest plan. Tak robiłem w poprzednich latach, to się sprawdzało i bardzo dobrze mi to służy.

Zobaczymy pana na mityngach w Polsce - np. w czerwcowym Memoriale Janusza Kusocińskiego i wrześniowym Memoriale Kamili Skolimowskiej?

Jeśli będzie możliwość występu na naszych stadionach, to oczywiście będę chciał wystartować. Memoriał Kamili Skolimowskiej to ekstra sprawa. W tym roku - 14 września - będzie to ostatnia impreza w Europie przed wyjazdem do Kataru, więc będzie można sprawdzić formę. Jeśli chodzi o Memoriał Janusza Kusocińskiego, to także jak najbardziej. Nie jestem tylko pewien, jaki będzie tam dystans.

Skoro o dystansie mowa - zamierza pan postawić na 1500 m? Czy starty na 800 m jeszcze wchodzą w grę?

Nie ma co ukrywać, że moja przyszłość to tak naprawdę 1500 m. Zaczynam czuć się dobrze na tym dystansie. Wprawdzie już wcześniej go biegałem, ale tak naprawdę nie byłem na to gotowy. To że robiłem jakieś wyniki, miałem osiągnięcia, wynikało z tego, że biegałem sercem. W tym momencie mogę śmiało powiedzieć, że 1500 m to mój dystans. Super się na nim czuję. Oczywiście nie będę zapominać o 800 m, dalej będę chciał biegać na najwyższym poziomie światowym, bo - jak zawsze to podkreślałem - moją bronią na 1500 m jest szybkość z "osiemsetki". Jednak celem głównym będzie występ na 1500 m na igrzyskach olimpijskich w Tokio w 2020 r.

Mistrzostwa w Katarze będą sporym wyzwaniem dla sportowców. Przesunięcie terminu na przełom września i października nie uchroni lekkoatletów przed upałami. Ponoć reprezentanci Polski zostaną wyposażeni w specjalne kamizelki chłodzące.

Cieszę się, że w końcu w naszej reprezentacji będą te kamizelki, bo prawda jest taka, że świat stosował je już naście lat temu. Lepiej późno niż wcale, fajnie, że robimy krok do przodu w tej kwestii. Ciężko powiedzieć, jak wypadniemy w Katarze na tle rywali. Mogę jedynie przypuszczać i mieć nadzieję, że późny termin zawodów zgubi wielu zawodników. Często było to widać choćby w Diamentowej Lidze, gdzie niektórzy bardzo mocno zaczynali, a na początku września biegali już coraz wolniej. Tu zaś będzie jeszcze miesiąc do mistrzostw świata. Mnie to odpowiada, rozkręcam się ze startu na start, forma powinna być optymalna, ale wiadomo: trzeba wziąć pewne poprawki - na klimat, temperaturę. Na koniec powtórzę: celem jest Tokio 2020. Wszystko to, co dzieje się po drodze, to tylko i wyłącznie środek do celu.

***
Ideą kampanii GRAMY FAIR #NIEdladopingu jest walka ze zjawiskiem stosowania niedozwolonego dopingu zarówno w sporcie zawodowym jak i amatorskim, zwrócenie uwagi na konsekwencje zdrowotne i wizerunkowe oraz budowę świadomości i edukację w zakresie właściwej optymalizacji dietetyki i profilaktyki w sporcie.

Oprócz Marcina Lewandowskiego ambasadorami kampanii GRAMY FAIR #NIEdladopingu są także: Angelika Cichocka, Joanna Jędrzejczyk, Monika Pyrek, Luiza Złotkowska, Jan Błachowicz, Michał Daszek, Tomasz Majewski, Arkadiusz Malarz, Arkadiusz Moryto, Michał Pol, Wojciech Włodarczyk oraz Andrzej Wrona.

Czy podoba ci się to, w jaki sposób Marcin Lewandowski walczy z dopingiem w sporcie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×