Koronawirus. W 46 godzin z Kalifornii do Puław. Malwina Kopron: Za mną podróż życia

Newspix /  Tomasz Kasjaniuk / Na zdjęciu: Malwina Kopron
Newspix / Tomasz Kasjaniuk / Na zdjęciu: Malwina Kopron

- Za mną podróż życia. 46 godzin. Martwiłam się o dziadka, który był ze mną, ale jestem z niego dumna. Nie narzekał, wiedział, że bardzo przeżywam sytuację i chyba nie chciał mi dokładać stresu - opowiada nam Malwina Kopron.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

O szalonym powrocie z obozu w Chula Vista w Kaliforni opowiada Malwina Kopron, brązowa medalistka mistrzostw świata w rzucie młotem:
[/b]
- Przykro mi. Przykro, że granice zamknięto tak szybko, bez ostrzeżenia. Ludzie nie mieli szans wrócić bez problemów. Przebukowałam bilet na pierwszy możliwy termin, a i tak nie zdążyłam. Powrót z drugiego końca świata z 70-letnim dziadkiem, który jest w grupie osób najbardziej zagrożonych przez koronawirusa, był po prostu koszmarem.

Gdy dotarliśmy w końcu do polskiej granicy, głęboko odetchnęłam. Zmierzono nam temperaturę, wypełniliśmy wniosek o kwarantannę. Siedzę w domu, przez dwa tygodnie nie mogę się stąd ruszać. W każdej chwili może przyjechać policja i nas sprawdzić. Jeśli kogoś nie będzie pod wskazanym adresem, zapłaci karę: 5 tysięcy złotych.

Informacja o zamkniętych granicach dopadła mnie w ośrodku treningowym w w Chula Vista w Kalifornii. Był piątek, godzina 11 czasu miejscowego. Od razu zaczęłam działać. Wiedziałam, że sytuacja z przelotami do Europy będzie napięta. Przerwałam trening, pobiegłam do pokoju i przebukowałam bilety na najbliższy możliwy termin. Na 9:46 w sobotę.

ZOBACZ WIDEO Koronawirus. Gwiazdy piłki nożnej apelują do kibiców! "Jestem ujęty odpowiedzialnością piłkarzy"

Do treningu już nie wróciłam. Nie byłam w stanie. Nie wiedząc, co będzie ze mną i z dziadkiem, czyli moim trenerem, nie mogłam się już skupić. Gdy emocje opadły i miałam bilety, podczas obiadu uzgodniliśmy, że szybki powrót jest najlepszą możliwą decyzją. Pozostanie w Stanach Zjednoczonych byłoby ryzykowne choćby z tego względu, że dziadek miał leki jeszcze tylko na tydzień.

Kolejne problemy zaczęły się w sobotę o 4 rano. Dostałam informację, że odwołano nasz lot z Monachium do Warszawy. Zaczęłam panikować. Był płacz, mała histeria. Zadzwoniłam do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Pani Małgorzata Śleszyńska, która zajmuje się w związku zagranicznymi obozami, obiecała zrobić wszystko, by nam pomóc.

Na lotnisko pojechaliśmy z nadzieją, że uda się zamienić lot do Monachium na lot do Berlina. Nic z tego, Lufthansa odwołała wszystko, na lotnisku w San Francisco nie było ani jednego jej pracownika, infolinia też nie działała. Ostatecznie kupiliśmy osobny bilet z Monachium do Berlina. PZLA miał zadbać o to, by ktoś zabrał nas stamtąd do domu.

Do Monachium dotarliśmy po długiej podróży, na pokładzie w połowie pustego samolotu. Co ciekawe - w Niemczech nikt nas nie sprawdzał, nie kontrolował stanu zdrowia. Ani przy odbiorze i ponownym nadaniu bagażu do Berlina, ani w samym Berlinie. Kierowca w Berlinie już na nas czekał.

Dojazd z Berlina do granicy trwał godzinę. Wiedzieliśmy, że czeka nas stanie w korku. Jednak nie wiedzieliśmy, że tak długo. Na początku GPS pokazywał, że 20 minut. Później kierowca mówił o dwóch godzinach. Skończyło się na pięciu. Pięć godzin czekania na granicy.

Im bliżej byliśmy kontroli, tym lepiej widzieliśmy, jak wygląda sytuacja. A wyglądało to strasznie! Bardzo dużo samochodów zawracało. Bardzo dużo obcokrajowców po 5-godzinnym oczekiwaniu musiało zawrócić, bo nie wpuszczono ich do naszego kraju.

Z granicy musieliśmy jeszcze dojechać do Puław, a to drugi koniec Polski. Odstawiono nas pod dom, teraz przechodzimy kwarantannę. Rodzice dowieźli nam jedzenie i rzeczy, których potrzebujemy. Siedzimy teraz razem z dziadkiem w domu pod Puławami. Ja na górze, dziadek na dole. Na razie żadne z nas nie ma objawów i mam nadzieję, że się one nie pojawią.

Teraz dwa tygodnie izolacji. Podobno w naszej sytuacji nawet spacery z psem są zakazane, więc trenować poza domem nie mogę. Mam gumy, elektrostymulatory, mama przywiozła mi piłkę fitnessową, tata dowiezie sprzęt, żebym mogła zrobić sobie domową siłownię. Coś na pewno będę robić, choć nie wiem, czy jest się do czego przygotowywać, bo na tę chwilę nie wierzę, żeby igrzyska w Tokio udało się przeprowadzić w zaplanowanym terminie.

Adam Kszczot i Marcin Lewandowski skorzystali z zorganizowanego przez rząd czarteru LOT-u, który w niedzielę zabrał grupę Polaków z Chicago do Warszawy. Dowiedziałam się o nim zbyt późno. Gdybym wiedziała, na pewno poczekałabym w Chula Vista i stamtąd poleciała do Chicago. Byłoby bezpieczniej, a podróż zajęłaby mniej czasu.

Jestem wdzięczna, że PZLA o nas nie zapomniał. Że załatwił bus. Za mną podróż życia. 46 godzin. Ciężko będzie to przebić.

Czytaj także:
Żona prosiła polskiego pięściarza, by uciekał przed koronawirusem. "Rzuć to wszystko"
Koronawirus. Polscy pływacy zdołali opuścić Teneryfę. Jeszcze we wtorek mają wrócić do kraju

Źródło artykułu: