Koronawirus. Tom Walsh tłumaczy, jak Nowa Zelandia pokonała COVID-19: Mamy liderów, którym ufamy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Andy Lyons / Na zdjęciu:  Tomas Walsh
Getty Images / Andy Lyons / Na zdjęciu: Tomas Walsh
zdjęcie autora artykułu

- Mamy dobrych liderów jak premier Ardern. Nawet jeśli na nich nie głosowałeś, to ich szanujesz. Wierzysz, że robią to, co dla nas najlepsze - tak szybkie zwycięstwo swojego kraju nad COVID-19 tłumaczy znakomity nowozelandzki kulomiot Tom Walsh.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie znowu żyć normalnie?[/b]

Tomas Walsh, mistrz świata w pchnięciu kulą z 2019 roku, brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro: Bardzo przyjemne! Ostatnie trzy miesiące były szalone na całym świecie. My w Nowej Zelandii mieliśmy to szczęście, że lockdown trwał u nas tylko cztery, pięć tygodni, że udało nam się zapanować nad koronawirusem. Dla mnie osobiście jest to jednak dziwny czas, bo zwykle jestem poza Nową Zelandią przez około 200 dni w roku, a teraz utknąłem w kraju na długo. Ma to swoje dobre strony, ale ma też takie, do których musiałem się przyzwyczaić.

Co jest dla ciebie dobrą stroną tej sytuacji, a co gorszą?

Dobre jest to, że mogę się nacieszyć zwyczajnym, domowym życiem. Spędzać czas z dziewczyną, z przyjaciółmi, pobawić się z psem. Gorszą, że nie mogę robić tego, co jest dla mnie solą sportu - rywalizować z najlepszymi zawodnikami na świecie. Żaden z nas nie może. Wirus odebrał nam tę możliwość, najprzyjemniejszą część naszej pracy, która daje energię i ekscytację. Lekkoatletyka zatrzymała się teraz na szczeblu lokalnym. Wiem, że Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk brali ostatnio udział w mityngach, ale startowali w nich tylko polscy kulomioci. Z kolei moimi rywalami są teraz dwaj młodzi nowozelandzcy miotacze, Ryan Valentine i Nick Palmer. Poziom rywalizacji nie jest tak wysoki, jak na międzynarodowych zawodach, ale przynajmniej mamy z kim rywalizować.

ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"

Czy ta normalność o której mówimy jest taka sama, jak przed pandemią? Czy jednak pewne rzeczy wyglądają inaczej?

Myślę, że jest prawie tak samo, jak wcześniej. Ale też tak samo jak wszędzie indziej na świecie, tak i w Nowej Zelandii ludzie zdali sobie sprawę, że można żyć trochę inaczej. Pracować z domu, nie spotykać się z innymi twarzą w twarz. Ta nowa normalność odrobinę się różni od normalności sprzed pandemii.

Jak udało się wam tak bezboleśnie przejść przez czas pandemii (1522 zachorowania, 22 przypadki śmiertelne) i jako pierwszemu krajowi na świecie ogłosić zwycięstwo nad COVID-19?

Mamy dobrych liderów, jak premier Jacinda Ardern. Nawet jeśli na nich nie głosowałeś, to ich szanujesz. Wierzysz, że robią to co najlepsze dla Nowej Zelandii. Zaufaliśmy im, kiedy wprowadzono lockdown. Choć zrobiono to bardzo wcześnie, gdy w kraju były pojedyncze przypadki zachorowań, wszyscy Nowozelandczycy poparli decyzję władz. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jako wyspiarski naród mamy szansę obronić się przed wirusem, bo kontrolowanie granic jest w naszym przypadku o wiele łatwiejsze niż na przykład w Polsce. Te decyzje, podjęte odpowiednio wcześnie, uratowały wiele żyć, a w dłuższej perspektywie pozwolą nam oszczędzić dużo pieniędzy.

Wiemy, że mamy dużo szczęścia. Wystarczy spojrzeć na Stany Zjednoczone, żeby się o tym przekonać. Jestem w kontakcie z kulomiotami z USA, Ryanem Whtingiem i Joe Kovacsem. Martwią się sytuacją w swoim kraju. Nie rozumieją wielu rzeczy, które się tam dzieją. Wydaje się, że amerykańskie władze niespecjalnie przejmują się wirusem, że mają tam zupełnie inne podejście niż to, do którego przywykliśmy my.

W jaki sposób świętowaliście zwycięstwo Nowej Zelandii nad koronawirusem?

Świętowanie to chyba nie jest właściwe słowo. Na pewno nam ulżyło. Gdy zdjęto restrykcje i pozwolono nam się spotykać w większych grupach, zrobiliśmy sobie ze znajomymi z sąsiedztwa przyjęcie. Zjedliśmy razem kolację, wypiliśmy kilka drinków.

Dla wielu twoich rodaków sposobem na celebrację było uczestnictwo w meczach rugby. Jesteście w tej chwili jedynym krajem na świecie, w którym odbywają się mecze przy pełnych trybunach. Na przykład spotkanie rugby w Auckland oglądało z trybun ponad 40 tysięcy osób.

Dla nas rugby to jak piłka nożna dla Europejczyków. Jeśli nie lubisz tego sportu, jesteś mniejszością. Kiedy tylko poinformowano, że wracają mecze z udziałem kibiców, wszyscy byli bardzo podekscytowani. Cieszyli się, że sport wraca, bo wcześniej przez długie tygodnie nie było w Nowej Zelandii żadnych dużych imprez sportowych. No i efekt był taki, że na spotkanie Auckland Blues z Wellington Hurricanes wyprzedano wszystkie bilety.

Z wielu obostrzeń teraz zostało wam tylko dziesięć "złotych reguł", które są zaleceniami, a nie przepisami. Znasz je?

Nie wszystkie, ale pamiętam te najważniejsze. Trzeba często myć ręce, starać się zachowywać dystans i rejestrować, gdzie się było.

Mnie najbardziej podoba się ostatnia nowozelandzka "złota reguła": "Bądź miły dla siebie i innych".

Mnie również. Powinna zostać z nami nawet wtedy, kiedy sytuacja wróci już do normy.

Znasz już swoje plany startowe na ten sezon?

Jeszcze nie. Zastanawiamy się, którą opcję wybrać. Może we wrześniu i październiku wystąpię w kilku imprezach w Nowej Zelandii, może wystartuję w australijskich mityngach, a może postaram się wziąć udział w jakichś zawodach Diamentowej Ligi w Europie lub w Azji. Zobaczymy, co będzie dla mnie możliwe, bo przez COVID-19 sytuacja zmienia się z dnia na dzień.

Zanim umówiliśmy się na rozmowę pisałeś, że sporo czasu zajmują ci teraz podróże. Rozumiem, że podróżować możecie zupełnie swobodnie.

Tak. Dla obywateli Nowej Zelandii kraj jest całkowicie otwarty. Jednak jeśli ktoś wraca z zagranicy, musi przejść dwutygodniową kwarantannę, żeby była pewność, że nie jest nosicielem koronawirusa. Jeśli chodzi o obcokrajowców, przyjeżdżać mogą tylko osoby wykonujące konkretne zawody lub przyjeżdżające w konkretnym celu. Na przykład żeglarze, którzy niedługo rozpoczną udział w Pucharze Ameryki.

Pracujesz jeszcze jako budowlaniec i cieśla?

Nie, od roku już nie. Skończyłem z tym, ponieważ uznałem, że aby stać się najlepszym kulomiotem na świecie, potrzebuję więcej czasu na treningi i regenerację. Wykonuję jednak pewne prace dla siebie i dla moich znajomych. Ponieważ umiem zbudować pewne rzeczy i robić meble, stół albo sofę, w ostatnim czasie byłem całkiem popularny.

W twoim kraju zdecydowanie więcej osób pracuje w branży turystycznej niż w budowlanej. A turystyka całkowicie stanęła. Czy dla Nowej Zelandii to duży problem?

Bez wątpienia tak. To wielki problem, ponieważ turystyka przynosi nam najwięcej pieniędzy. Dla wielu osób zastój w branży to powód do zmartwień. Mamy jednak to szczęście, że są też branże, które potrzebują pracowników, ponieważ zwykle sprowadzali ich z zagranicy, a teraz nie mogą tego zrobić. Mam na myśli na przykład farmerów. Osoby, które straciły pracę z powodu pandemii, mogą znaleźć zatrudnienie u nich.

Jesteście bliscy absolutnego zwycięstwa nad COVID-19, ale ty wiesz chyba najlepiej, że trzeba zachować czujność do samego końca. Pokazały ci to mistrzostwa świata w Doha w 2019 roku, gdy pchnąłeś 22,90, ale zdobyłeś tylko brązowy medal. W ostatniej kolejce spadłeś z pierwszego na trzecie miejsce.

To było bardzo interesujące doświadczenie dla każdego kibica lekkoatletyki. Ależ to był konkurs! Fenomenalny poziom. Jakimś sposobem ta historia nie skończyła się dla mnie tak, jakbym tego chciał, ale nie czuję się, jakbym zakończył tamte zawody trzeci. Bardzo się cieszę, że byłem jednym z współtwórców tak znakomitego sportowego spektaklu, choć z drugiej strony ten spektakl był dla mnie trochę frustrujący. W każdym innym konkursie pchnięcia kulą na mistrzostwach świata zdobyłbym złoto. Czasem tak się jednak zdarza, tak jak czasem zdarza się, że to ja wygrywam dzięki pchnięciu w ostatniej kolejce. Rodzice nauczyli mnie, żeby niezależnie od okoliczności być pierwszym, który podaje rękę zwycięzcy. Żeby przegrywać z klasą, a to znacznie trudniejsze niż wygrywanie z klasą.

Może za rok w Tokio to właśnie Tom Walsh wygra pchnięciem w szóstej kolejce. Przestawiłeś już swoją psychikę na nowy termin igrzysk olimpijskich?

Tak, choć było to trudne. Przez cztery lata masz w głowie konkretny cel, konkretną datę. Pracujesz z myślą o tym celu. A potem dokłada ci się jeszcze rok. Przesunięcie igrzysk jest frustrujące, ale powtarzam sobie, że dostaliśmy dodatkowy rok, żeby dobrze się przygotować do tych zawodów. I dzięki temu przystępując do walki o olimpijskie złoto mam szansę być jeszcze lepszy, niż byłbym w 2020 roku.

Główni faworyci do zwycięstwa w Japonii to ty, Ryan Crouser, Joe Kovacs, może Darlan Romani. A gdzie w tym wszystkim są dwaj Polacy, Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk?

Co do Michała, to nie wiem, jak jest z jego łokciem, bo ostatnio miał z nim problemy. Konrad to mój bardzo dobry kolega. Wciąż jest bardzo młodym kulomiotem i potrzebuje czasu, żeby ustabilizować swoją formę na równym poziomie. Jeśli to zrobi, będzie bardzo groźnym rywalem. Możliwe, że już na igrzyskach w 2021 roku. Już teraz jest groźny i jedno, czego jestem w jego przypadku pewien, to że nigdy nie można go skreślać, bo może w jednym konkursie pchnąć tylko 19,50, a trzy dni później 22 metry. Lubię nie tylko z nim rywalizować, ale też przebywać w jego towarzystwie. Kto wie, może spotkamy się jeszcze w tym roku? Może powinienem porozmawiać z Tomaszem Majewskim o moim ewentualnym przyjeździe do Polski.

Czytaj także: Angel Trinidad: Otrząśnięcie się z cierpienia, jakie spowodował w Hiszpanii wirus, zajmie sporo czasu [WYWIAD] Koronawirus. Ponad milion zachorowań i 50 tysięcy ofiar COVID-19 w Brazylii. Fronckowiak: Straciliśmy wielką szansę

Źródło artykułu: WP SportoweFakty
Komentarze (1)
avatar
Szef na worku
28.06.2020
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Tom Walsh na prezydenta! Nikt Wam tyle nie da ile ja Wam obiecam!