Lekkoatletyka. Filip Cybulski i jego powrót z zaświatów. "To była równia pochyła"

Facebook / Na zdjęciu: Filip Cybulski
Facebook / Na zdjęciu: Filip Cybulski

Urojenia, głosy w głowie, brak zrozumienia, nawracająca depresja, alkohol. - To była równia pochyła - opowiada nam Filip Cybulski. Polski tyczkarz po raz pierwszy mówi publicznie o walce z chorobą dwubiegunową i powrocie do sportu.

W tym artykule dowiesz się o:

Mój ojciec zmarł, gdy miałem osiem lat. Popełnił samobójstwo. Po latach dowiedziałem się od mamy, że przechodziliśmy przez to samo, u niego objawy były identyczne.

Raz byłem naukowcem z filmu "Piękny umysł", wizualizowałem sobie, że długopisy same lądują na półce. To chyba efekt pasji z dzieciństwa, nałogowego oglądania filmów. Innym razem byłem tajnym szpiegiem ekologicznym, którego zadaniem jest uratowanie świata. Potrafiłem wyjść z domu i sprzątać Arenę Poznań, cały czas czując się jak w konspiracji, a zadaniem była zmiana świata.

W mojej głowie pojawiały się głosy, które uznałem za słowa jakiejś paraludzkiej istoty, która daje mi wskazówki, jakimi wartościami trzeba w życiu podążać.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pokazali, jak na nartach skakać do wody

Teraz już wiem, że w początkowej fazie choroby dwubiegunowej świat widzi się szerzej, chorzy widzą problemy, ale nie potrafią ich nazwać. Potrafią wymyślać teorie naukowe, co można wykorzystać. Jednak gdy w organizmie kończy się dopamina, zaczynamy czuć się coraz gorzej.

Na początku wszystko wskazywało na depresję, czułem się otępiały, spowolniony. Dwa miesiące później wydawało mi się, że jest o wiele lepiej, ale nie zauważyłem, że powoli przekraczam granicę innego świata, zacząłem się odrywać od rzeczywistości.

Miałem pretensje do bliskich. "Dlaczego mówicie mi, że coś jest nie tak, skoro dwa miesiące temu nie mogłem wyjść z łóżka?". W końcu trafiłem na oddział psychiatryczny. Tam nie mogli mnie doprowadzić do ładu, chciałem jak najszybciej wyjść ze szpitala, w terminie zdać maturę.

A lekarze nie wiedzieli, co ze mną robić. Dostawałem zastrzyki, które zdewastowały mój organizm. Po wyjściu ze szpitala mój układ nerwowy był w częściach. Mięśniowy też. Nie byłem w stanie przejść kilku kroków, nogi nie chciały współpracować, mózg był spowolniony.

Matury nie napisałem.

Wszystko miało być jakąś misją

***

Filip Cybulski ma 25 lat. W czasach juniorskich był wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w skoku o tyczce, wymienianym w gronie największych talentów tej dyscypliny na równi z Piotrem Liskiem i Pawłem Wojciechowskim. Jego rekord życiowy - 5,00 (2013).

***

Depresję jeszcze dało się ukryć, ale symptomy hipomanii (manii niewymagającej hospitalizacji - przyp. red.) zaczęły się też pojawiać na obozach kadry. W trakcie zgrupowania w Szczecinie zacząłem mieć urojenia, że jestem rozpoznawalny, że wszyscy mnie obserwują i za mną podążają.

Gdy raz wyszliśmy do pubu z chłopakami, czułem na sobie wzrok wszystkich ludzi, którzy tam przebywali. Mógłbym wtedy przysiąc, że patrzyli tylko na mnie. Musiałem uciekać.

Wtedy też wymyśliłem sobie, że muszę odżywiać się tylko nieprzetworzonym jedzeniem. Coś kazało mi iść po jedzenie do sklepu z ziarnami, zacząłem jeść surowe mięso, pić tylko kozie mleko. Choroba się pogłębiała.

W mojej głowie zakwitła teoria, że grupa, w której trenowałem, jest pełna moich wrogów, że wszyscy mnie obgadują. Powiedziałem trenerowi, że nie chcę już uprawiać sportu, powoli traciłem świadomość. Po kłótni z nim wziąłem torbę i zameldowałem się w najdroższym hotelu w Szczecinie, 500 złotych za noc. Wszystko za pieniądze odłożone na wyjazd na mistrzostwa świata w RPA.

W hotelu poznałem ludzi, których namawiałem do założenia partii politycznej, mającej zająć się zdrowiem psychicznym ludzi. Do dzisiaj nie wiem, kto to był, z kim rozmawiałem.

A rano poczułem zew, by jechać do Warszawy i swoje teorie o ratowaniu świata przed klęską ekologiczną wykrzyczeć pod Sejmem. Wybiegłem z hotelu bez płacenia za pokój, złapałem stopa. Ostatecznie do Warszawy nie dojechałem, tym razem głosy w głowie kazały wrócić do domu, do Poznania.

Innego dnia rano usłyszałem głos nakazujący mi wyjść z domu, wsiąść do autobusu i podążać za jednym mężczyzną, wszystko miało być jakąś misją. Wykonałem ją. Gdy wkrótce zacząłem ujawniać to, co myślę, rodzina nie mogła mnie zrozumieć.

Dla mnie to było zaburzenie całego mojego świata, reagowałem złością. Lekarz wysłał mnie do zakładu psychiatrycznego. Gdy po 10 dniach dowiedziałem się, że mogę wyjść na własne życzenie, chciałem to zrobić. Nie chcieli mnie jednak puścić. Szarpanie, zastrzyk, odpływ.

Procesu powrotu do równowagi nie przyspieszał alkohol, on działał jak stymulant. Procenty pobudzały mój mózg, brak zrozumienia bliskich nie był już problemem. Gdy znikał, lęki wracały z podwójną siłą. To była równia pochyła, 5 miesięcy nie wychodziłem z łóżka. Czułem się osamotniony, bo to był i nadal jest temat tabu, mało można znaleźć na ten temat informacji, jeszcze mniej się o tym mówi.

Ludzie się nas boją.
 
"Chcesz być zbawcą? To bądź!"

Dwa lata temu coś się zmieniło, proces odnajdowania się na nowo w społeczeństwie zaczął postępować. Zdałem maturę, zapisałem się na studia ekonomiczne, wyjechałem na kilka miesięcy do Szwajcarii, tam w końcu odnalazłem energię, którą chciałem spożytkować, odstawiłem też alkohol. Dziś nie piję nawet szampana.

Od roku nie mam epizodów chorobowych, gorszych dni jest już coraz mniej, wróciła równowaga. Także dzięki mojej dziewczynie. Ona była pierwszą osobą, przy której poczułem, że ktoś mnie całkowicie rozumie. Nie potraktowała mojej choroby jak skazy, ale jako pewien dar, że widzi się czasami trochę więcej. Ona pokochała moją odmienność.

Mówi: "Chcesz być zbawcą świata? To bądź!". To mnie uspokoiło, zaakceptowała mnie takiego, jakim jestem.

Mam swoje plany, dużo pomysłów. Wymyśliłem akcję "Stań na głowie", przez którą chcę zwrócić uwagę na przemoc domową. Bo statystyki są coraz gorsze, przez pandemię tylko się pogorszyły. Chcę stworzyć fundację, która działaby na rzecz pomocy innych, przeciwdziałała przemocy, ale nie tylko fizycznej, także psychicznej.

Ja nie pełniłem tylko roli ofiary. Mój tata zmarł, mama pracowała. Zaburzona praca u podstaw spowodowała, że też stałem się ofiarą przemocy. Teraz chcę pokazać, że to coś bardzo złego i wskazywać najmłodszym inną drogę, najlepiej sportową.

Stanie na głowie to symbol, ale myślę, że trafiający do najmłodszych. Bo każde dziecko chce chociaż spróbować stanąć na głowie. Finałem ma być próba pobicia rekordu Guinessa w liczbie osób wykonujących stanie na głowie w jednym miejscu.

Chciałbym coś zmienić. Ludzie z zaburzeniami psychicznymi nie mogą liczyć na prawidłową opiekę. Moim marzeniem jest założenie instytutu zdrowia psychicznego na miarę XXI wieku, gdzie pacjenci mieliby do dyspozycji psychiatrów, terapeutów, dietetyków. Opieka nad chorymi leży w Polsce na kolanach.

Wiem co mówię, sam jestem pacjentem.

Trenuję sam, chcę pojechać na igrzyska

W ubiegłym roku znalazłem też motywację do powrotu na skocznię. Na początku chyba po prostu chciałem się wyżyć, potem przerodziło się to w regularne treningi. Zimą pracowałem nad motoryką, od kwietnia już skaczę. Motywuje mnie myśl, że jeśli wyjdę z choroby i wrócę do sportu, dam tysiącom chorych motywację. Chyba mam kolejną misję, ale już społeczną.

Utożsamiam się z Olimpią Poznań, ale wszystko robię sam, pomaga mi tylko dziewczyna, która nagrywa moje skoki. Trenera nie mam, na własną rękę szukam sponsorów. Nie jest łatwo, bo pracuję, w weekendy mam jeszcze studia.

Na szczęście z rodzicami dzieciaków z Olimpii zbudowaliśmy prowizoryczny zeskok, ale próby muszę wykonywać z 8, a nie 16 kroków. A i tak udało mi się przeskoczyć 5,10 m. Na stadionie nie mogę ćwiczyć. Remont. A hala jest tu budowana nieprzerwanie od kilkunastu lat.

Sportowy cel mam jeden - igrzyska olimpijskie w Paryżu w 2024 roku. Nie widzę powodu, by uznawać go za nierealny.

***

Choroba afektywna dwubiegunowa (ChAD) - zaburzenie afektywne dwubiegunowe, chatakteryzuje się występowaniem dwóch przeciwstawnych zaburzeń nastroju, które określane są biegunami depresji i manii lub hipomanii. Pomiędzy nimi przeplatają się okresy remisji.

Choroba afektywna dwubiegunowa to druga co do częstości przyczyna niezdolności do pracy z powodów psychiatrycznych.

Rewelacyjny wynik Polaka. Ma zaledwie 16 lat! Czytaj więcej--->>>
Michał Haratyk: w kampanii wyborczej obiecuje się wiele. Czytaj więcej--->>>

Komentarze (9)
avatar
yes
7.07.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Wymieniony w artykule Lisek skoczył 4 lipca na mityngu w Goeteborgu 5,35 
auditek99
6.07.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
noo historia prawie chwyciła mnie za serduszko, ktoś zna lepiej moje życie odemnie. I te wypociny są najlepszym dowodem na to, że ja żadnych urojeń nie mam i nigdy nie miałem, a paranoję to mam Czytaj całość
avatar
Hanna Nassar Jaroszewska
6.07.2020
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
To moze byc mind control?.Spotkalam w necie wywiad Janusza Zaorskiego z kobieta tez z Poznania. 
avatar
Iskra Jeden
6.07.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
chciałbym zwrócić uwagę na ten fragment: "Dostawałem zastrzyki, które zdewastowały mój organizm." Zapamiętajcie to.