Gdy do rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Tokio pozostawały godziny, cała Polska zobaczyła jej łzy bezradności. Nie mogła ich powstrzymać, bo - jak mówiła w rozmowie z Telewizją Polską - do startu w tej jednej imprezie przygotowywała się pięć lat, a los co chwila rzucał jej kłody pod nogi (WIĘCEJ TUTAJ). W słowniku sportowca czytaj: kontuzje.
Zaledwie kilkanaście dni później Justyna Święty-Ersetic znów płakała, tym razem ze szczęścia. Na igrzyskach zdobyła dwa medale - złoty w sztafecie mieszanej 4x400 metrów i srebro w sztafecie kobiet na tym samym dystansie. Spełniła marzenia, które chwile wcześniej były tak odległe.
Czuje się spełniona, jednak na szczęście dla polskich kibiców nie zamierza kończyć kariery. Nie wyklucza, że jeśli zdrowie pozwoli, postara się dotrwać do kolejnych igrzysk w 2024 roku.
Co sprawiło, że chciała się poddać? Czy chciałaby przeżyć to wszystko jeszcze raz? Co zmieniło się po igrzyskach w jej życiu i co było dla niej najbardziej męczące? O tym Justyna Święty-Ersetic w rozmowie z WP SportoweFakty.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Zaczniemy niecodziennie - nazwisko pasuje do twojego charakteru?
Justyna Święty-Ersetic: No oczywiście! A tak na poważnie, to chyba trzeba pytać innych.
Pytałem.
I co mówią?
- Na przykład trener Matusiński wychwala cię za każdym razem, ale też przyznaje, że nie zawsze jest łatwo, że masz swój charakter i potrafisz postawić na swoim.
Chyba słabe ogniwa nie mają szans przetrwać. Trzeba mieć charakter, swoje zdanie. Tylko takie osoby osiągają sukcesy w sportach indywidualnych. Z drugiej strony, w życiu prywatnym te cechy charakteru nie są już tak pożądane.
Ten charakter przydał się jednak w tym roku jak jeszcze nigdy wcześniej. Masz za sobą najlepszy czas w swoim życiu, zdobyłaś dwa medale olimpijskie, ale czy jednocześnie nie był to dla ciebie najtrudniejszy rok w karierze?
Na pewno. Był najlepszy, ale jednocześnie najbardziej wyboisty. Droga do sukcesu na igrzyskach olimpijskich w Tokio była niezwykle trudna.
Zerwany mięsień czworogłowy uda - to jeszcze w sezonie halowym. Potem koronawirus i kolejne zerwanie mięśnia uda. Limit pecha wyczerpany na kilka lat...
A przecież przez całą karierę nie miałam poważnych kontuzji, tak naprawdę tylko raz skręciłam staw skokowy! I jak na złość, urazy pojawiły się w najważniejszym momencie. Koronawirus też mnie mocno poturbował. W pewnym momencie wszystko się skumulowało i nie miałam już siły walczyć. Po prostu chciałam się poddać.
Na zgrupowaniu tuż przed igrzyskami byłam bezsilna. Dziewczyny były w gazie, a ja nie mogłam trenować. Ciągle coś - jeden trening wyglądał ok, a na drugim nie byłam w stanie się ruszać. Nawet taka skała, jak ja, w końcu się pokruszyła. Do samego końca, do występu w Tokio, toczyłam walkę, przede wszystkim pod względem psychicznym.
Może pytanie jest naiwne i banalne, ale czy chciałabyś to przeżyć jeszcze raz?
Byłabym w stanie, ale tylko pod jednym warunkiem: że wszystko skończy się tak samo efektownie.
Dwa medale olimpijskie na jednych igrzyskach, a tak naprawdę obyło się bez świętowania. Brzmi to dość ponuro.
Niestety, nie było czasu. Po srebrnym medalu sztafety żeńskiej czekało nas mnóstwo obowiązków - wywiady, konferencja prasowa, kontrola dopingowa. I zanim wróciłyśmy do wioski olimpijskiej, zostały nam tylko 2-3 godziny do wyjazdu na lotnisko i powrotu do Polski. Świętowałyśmy we własnym gronie, na stołówce, gdzie nagrodą za medal były pizza i popcorn.
Za to wielkie święto zorganizowali twoi najbliżsi i mieszkańcy twojego rodzinnego Raciborza. Zostałaś bohaterką całego miasta.
Po powrocie do Raciborza uroniłam najwięcej łez w życiu. Gdy zobaczyłam, co dla mnie przygotowano, wszystkie emocje puściły. Pojawiły się tłumy ludzi, doszło też do tego wzruszenie przez pierwsze spotkanie z najbliższymi. Będę to wspominać do końca życia.
Niczego się nie domyślałaś?
Coś przeczuwałam, bo mąż dopytywał o szczegóły powrotu. Nie spodziewałam się jednak, że będzie to zrobione z taką pompą.
Po igrzyskach twoje życie się zmieniło, jeśli chodzi o popularność?
Tak, na pewno jest zmiana. Sukcesy na mistrzostwach świata czy mistrzostwach Europy nie mogą się równać z medalami olimpijskimi, tę imprezę naprawdę oglądają wszyscy. Po Tokio na pewno jestem bardziej rozpoznawalna, ale ja nie mam z tym problemu. Gdy ktoś prosi o autograf czy zdjęcie, to nie odmawiam. To bardzo miłe, gdy dzieciaki czy ich rodzice podchodzą i mówią, że kibicują i przeżywają nasze starty. Nie możemy się z tego nie cieszyć.
Jak polscy sportowcy dostaną się na igrzyska? Jest problem--->>>
A rozpoznawalność nie bywa dla ciebie męcząca? Każdy przecież ma swoją cierpliwość.
Nie, bo przecież nie jesteśmy rozpoznawalni jak małżeństwo Lewandowskich, tego nie da się porównywać. Po igrzyskach najbardziej nie zmęczyła mnie popularność, ale to, że ciągle byłam w rozjeździe. Mieliśmy mnóstwo spotkań, które wprawdzie były wspaniałe, ale pojawiło się wtedy pewne zmęczenie po tak wyczerpującym sezonie. Wtedy chciałyśmy być już z najbliższymi.
Jesteś już pierwszych przygotowaniach do kolejnych startów w przyszłym roku. Nie można więc nie zapytać o twoje zdrowie.
Teraz mogę już śmiało powiedzieć, że wszystko w porządku. Trenuję normalnie, noga nie doskwiera i oby tak pozostało, oby kolejny rok był dla mnie trochę bardziej łaskawy.
A on wcale nie będzie mniej wymagający. W sezonie letnim czekają was dwie wielkie imprezy - w lipcu w Eugene mistrzostwa świata, a w sierpniu w Monachium mistrzostwa Europy.
Tak, nigdy nie było takiej sytuacji, by mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy odbyły się w trakcie jednego sezonu letniego. Będzie to wyzwanie, jednak na szczęście przedzieli te imprezy kilkanaście dni przerwy. Na pewno będę chciała wystartować na obu.
A do tego już w marcu Halowe Mistrzostwa Świata w Belgradzie. Nie przyszło przez myśl, by tę imprezę odpuścić?
Jeśli będę zdrowa, to na pewno nie zrezygnuję.
Wcześniej jednak przyda się trochę odpoczynku. Prezenty na Święta Bożego Narodzenia już kupione?
O dziwo tak, po raz pierwszy od lat udało mi się wcześniej wszystko kupić. Ale i tak czeka mnie intensywny tydzień - ubieranie choinki, pieczenie ciast. Jednak nie mogę się już tego doczekać, lubię tę atmosferę świąt.
Justyna Święty-Ersetic odnajduje się w kuchni?
Odnajduję się w pieczeniu, to daje mi ogromną frajdę. Ale już z gotowaniem potraw nie jest tak dobrze, dzielę się tym z rodziną.
Jak byś miała mało na głowie, to przecież w ostatnich dwóch latach zajmowała cię też budowa i urządzanie z mężem nowego domu. Łatwiej zbudować formę na igrzyska czy postawić dom?
Zdecydowanie trudniejsze jest to drugie! Sama wiem, ile budowa kosztowała mnie nerwów. Nie mogłam przecież być na miejscu i wszystkiego pilnować, musiałam jeździć na zawody, a decyzje trzeba było podjąć, czasami nawet na ślepo, nie było wyjścia. Zdarzało się, że będąc godzinę przed startem na mityngu, siedziałam przy telefonie i musiałam wybierać materiały. Ciekawe i nowe doświadczenie!
2 stycznia zobaczymy cię w telewizji w innej roli. Pojawisz się, po raz drugi w swoim życiu, w specjalnym odcinku programu "Jaka to melodia?". Po zdjęciach widać, że nagranie się udało.
Oj, bawiłam się świetnie, na pewno pojawiły się nowe mimiczne zmarszczki na mojej twarzy. Wiadomo, z Piotrkiem Liskiem i Gosią Hołub musi być wesoło.
W grudniu do sprzedaży wszedł też specjalny kalendarz "Angels WINgs", którego autorką jest Aleksandra Szmigiel. Pozujesz do zdjęć razem z koleżankami ze sztafety. Długo trzeba cię było namawiać?
Zgodziłam się natychmiast, byłam bardzo ciekawa jak ta sesja będzie wyglądać. Ale w każdym projekcie Oli czuję się świetnie, nie jestem skrępowana. Traktuję to jak zabawę, jest przy tym zawsze mnóstwo śmiechu. A Ola jest pełną profesjonalistką, przez co wiemy, że efekty będą nam się podobać.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zobacz, co fanka hokeja zrobiła swoim telefonem!