Medalista olimpijski musi... dopłacać do zgrupowań z własnych oszczędności. "Jest zdeterminowany"

Patryk Dobek podczas sobotnich halowych mistrzostw Polski wraca do startów w zawodach po blisko rocznej przerwie. Dla brązowego medalisty olimpijskiego z Tokio to bardzo ważny sprawdzian, który może mieć wpływ na dalszą karierę.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Patryk Dobek PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Patryk Dobek
Brązowy medalista olimpijski w biegu na 800 metrów nie ma ostatnio łatwego życia. Nie dość, że niemal cały poprzedni sezon stracił przez kontuzję przeciążeniową, to teraz musi dokładać z własnej kieszeni do przygotowań.

Ostatnie dwa bardzo słabe sezony spowodowały bowiem, że zawodnik nie może już liczyć na indywidualną ścieżkę przygotowań i maksymalną liczbę obozów zagranicznych. Dla PZLA nie ma przy tym znaczenia jego gigantyczny sukces podczas igrzysk w Tokio. Przy decyzjach o zakresie finansowania przygotowań brane są bowiem pod uwagę ostatnie sezony, a nie osiągnięcia na przestrzeni całej kariery.

Zawodnik miał więc przed tym sezonem do wyboru: albo zostać w kraju i korzystać z przygotowań opłacanych przez PZLA, albo pojechać z innymi zawodnikami na długie zgrupowanie do RPA, za które częściowo musiał zapłacić z własnych pieniędzy.

30-latek nie zamierza obrażać się jednak na działaczy i od kilku miesięcy wziął się do mocnej pracy. Wszystko z myślą o igrzyskach w Paryżu.

- Ja na Patryka nie mogę powiedzieć złego słowa. Nie kwestionuje żadnych zaleceń i sumiennie realizuje plan treningowy. Nasza współpraca naprawdę układa się znakomicie. Zresztą o jego determinacji najlepiej świadczy fakt, że zawodnik zdecydował się dopłacać z własnej kieszeni do zagranicznych zgrupowań. Po dwóch słabych sezonach nie może liczyć na opłacanie wszystkich kosztów przez PZLA, ale ambicje wciąż ma wielkie, więc inwestuje własne oszczędności - przyznaje jego trener, Aleksander Matusiński.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nie uwierzysz. Sochan pokazał, co jadł przed meczem

Gdyby nie taka decyzja, zawodnik nie miałby co liczyć na kilkutygodniowy wyjazd do RPA, a zamiast tego musiałby przygotowywać się do sezonu w Polsce. To jeszcze bardziej skomplikowałoby jego sytuację.

- Na szczęście do tego nie doszło. Od razu zaznaczam jednak, że nikt nie ma pretensji do PZLA. Patryk jest co prawda medalistą olimpijskim, ale weryfikacja w PZLA następuje praktycznie co roku i to słuszna droga. Trzeba się z tym pogodzić, że po kilku słabszych sezonach powrót na szczyt jest trudniejszy. W tym samym momencie większe pieniądze przekazywane na tych, którzy akurat są na szczycie. Rozumiem to i ja, i Patryk, a obaj zgadzamy się z taką polityką związku. Robimy swoje i skupiamy się, by za rok zawodnik znów był objęty większym wsparciem - dodaje.

Zawodnik w sobotę wystartuje w Toruniu podczas halowych mistrzostw Polski. Co ciekawe, wystąpi na dystansie 400 metrów, który przynajmniej na razie jest jego najmocniejszą stroną. Po długiej przerwie nie zdążył bowiem jeszcze odbudować formy na 800 metrów, czyli dystansie na którym świetnie poradził sobie podczas ostatnich igrzysk. W tym roku już raz startował podczas nieoficjalnych zawodów w Spale, gdzie na 400 metrów uzyskał wynik 47.58, czyli 1.47 wolniej od rekordu życiowego ustanowionego 10 lat temu.

- Jak na ten etap przygotowań, to naprawdę wyniki są dobre. Leczenie poważnej kontuzji trwało u Patryka dłużej niż zakładaliśmy. Nie dość, że stracił praktycznie cały poprzedni sezon, to do treningów mogliśmy wrócić dopiero w listopadzie. Wierzę, że do igrzysk uda się uzyskać formę zbliżoną do tej sprzed Tokio. Nie mogę jednak tego zagwarantować, bo cały czas walczymy. Okoliczności nam nie sprzyjają. To tak naprawdę pierwszy sezon naszej współpracy. Nie zdążyliśmy wielu rzeczy przetestować, musimy zbierać informacje i doświadczenia, więc to właśnie z tego powodu zdecydowaliśmy się na starty w hali - wyjaśnia Matusiński.

Sam szkoleniowiec przyznaje, że na razie nie wie na jakim dystansie Dobek wystartuje w Paryżu. Ostateczna decyzja zostanie podjęta dopiero po sezonie halowym.

- Na razie jest 400-metrowcem, bo w trzy miesiące nie da się wykonać pracy, która pozwalałby na bieganie na najwyższym poziomie na 800 metrów. Po wynikach w najbliższych tygodniach będziemy mogli ocenić, w jakim miejscu jesteśmy i co robić dalej. Jeśli okaże się, że zawodnik poprawił parametry szybkościowe, to może zostaniemy przy tym dystansie. W grę wchodzą jednak tak naprawdę nie tylko 400 i 800 metrów, ale także 400 metrów przez płotki - przyznaje trener, który zasłynął z prowadzenia żeńskiej kadry 4x400 metrów oraz Justyny Święty-Ersetic.

Trenerem Dobka Matusiński został dopiero w marcu ubiegłego roku, gdy biegacz po wielu latach rozstał się z wieloletnim trenerem Zbigniewem Królem. Po igrzyskach miał problem z wyjścia ze słabszej formy, dlatego właśnie uznał, że konieczna jest zmiana szkoleniowca. Dopiero w tym roku przekonamy się, czy była to dobra decyzja.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Rosyjski dziennikarz: Płaczę po Nawalnym
Zdradza, dlaczego nie wyszła na mecz ze Świątek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×