Para ukraińskich sportowców wreszcie razem w Polsce. "Za chwilę znów nas rozdzielą"

Instagram / yana_gladiychuk / Na zdjęciu: Jana Hladijczuk (po prawej) wraz z trenerem
Instagram / yana_gladiychuk / Na zdjęciu: Jana Hladijczuk (po prawej) wraz z trenerem

Ukraińscy sportowcy po 50 dniach wojny i treningów na ulicy dostali w końcu zgodę na opuszczenie kraju. Na tym jednak nie kończą się ich problemy. Wielu z nich wciąż nie wie, gdzie będzie trenować, a do swojego kraju muszą wrócić przed 31 maja.

Władze Ukrainy nieco złagodziły swoją politykę odnośnie warunków opuszczania kraju przez mężczyzn. W ostatnich dniach z wyjątkowego traktowania skorzystało wielu ukraińskich sportowców, dla których to jedyna możliwość przygotowania się do sezonu.

Jednym z nich jest młody ukraiński tyczkarz Iljan Krawczenko, który w środę dotarł do Bydgoszczy, by po blisko 40 dniach rozłąki spotkać się ze swoją partnerką Janą Hladijczuk - także tyczkarką. Niestety, długo razem nie będą. W przypadku Iljana wciąż trwają poszukania grupy treningowej w Europie, a czasu nie ma zbyt wiele, bo do 31 maja musi wrócić do Ukrainy.

Ukraińcy wciąż dość rygorystycznie podchodzą do zakazu opuszczania kraju przez mężczyzn w wieku poborowym, ale w ostatnim czasie zmieniło się to, że nieco inaczej są traktowani najlepsi sportowcy. Jeśli zgłoszą się do swojej federacji, że chcą przygotowywać się do sezonu letniego za granicą, to po spełnieniu wielu warunków mogą dostać na to zgodę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodziewana scena na treningu Nadala. Co za gest!

Wyjazd warunkowy

W ostatnich dniach skorzystało z tego kilkunastu najlepszych sportowców. Dla wielu z nich to ostatni moment, by wznowić normalne treningi, o których w Ukrainie mogą jedynie pomarzyć. Choć Krawczenko ma kilka medali w kategoriach juniorskich, to na zgodę musiał czekać kilka tygodni. Wyjechać mogą tylko najwybitniejsi, czyli ci, którzy mają szansę na medale w międzynarodowych imprezach.

W nieco lepszej sytuacji są zawodniczki, bo one już wcześniej mogły wyjechać z kraju i wznowić treningi w normalnych warunkach. Efekt był zresztą nadspodziewanie dobry, bo na ostatnich halowych mistrzostwach świata w Belgradzie sześcioosobowa reprezentacja Ukrainy zdobyła aż dwa medale. Wśród uczestniczek tamtych zawodów była właśnie Jana Hladijczuk, która zakończyła konkurs skoku o tyczce na czwartym miejscu. Po mistrzostwach wraz z trenerem Wiaczesławem Kaliniczenką zdecydowała się wrócić do Polski i tu trenować.

- Byłam w o tyle dobrej sytuacji, że i tak miałam w planach powrót do Polski. Trenuję tutaj od pół roku, więc można powiedzieć, że u mnie nic się nie zmieniło. Pierwsze dwa tygodnie po wybuchu wojny spędziłam w Ukrainie i nie zapomnę tego do końca życia. Z całą rodziną uciekaliśmy z Kijowa, ale nasza podróż na zachód trwała prawie trzy dni, bo można było podróżować tylko za dnia. Tata z bratem odwieźli mnie i mamę aż pod granicę polsko-ukraińską, bo chcieli mieć pewność, że jesteśmy bezpieczne. Na samej granicy czekaliśmy 28 godzin - wspomina Hladijczuk.

Spadały bomby, a oni trenowali na ulicach

Wyjazd z kraju to dla ukraińskich sportowców jedyna szansa, by móc kontynuować karierę i wystartować w najważniejszych zawodach tego sezonu. Obecnie w ich kraju - co zrozumiałe - sport zszedł na drugi plan, a większość zawodników została bez szans na kontynuowanie przygotowań.

- Przez blisko dwa miesiące Iljan nie miał w ręku tyczki. Z naszego kraju wyjechało większość trenerów, a ci, co zostali, martwią się o swoje życie i nie mają zamiaru prowadzić zajęć. W klubach nie ma sprzętu, a jeśli ktoś chce trenować, to musi to robić na ulicy. W Kijowie wybuchały bomby, a Iljan próbował w takich warunkach biegać i  wykonywać inne najprostsze ćwiczenia. Ze swojego doświadczenia wiem, że to i tak nic nie daje, bo podczas treningów myśli są zupełnie gdzieś indziej - dodaje Hladijczuk.

28-letnia lekkoatletka w środę znów mogła zobaczyć się na żywo ze swoim partnerem, ale wciąż o pełnym komforcie mogą jedynie pomarzyć. Jana wynajmuje w Bydgoszczy jeden pokój i od ponad miesiąca dzieli go ze swoją mamą. Z kolei Krawczenko tuż po przyjeździe został zakwaterowany w małym pokoju w innej części miasta.

Francuzi się rozmyślili

Wiele zresztą wskazuje na to, że jego pobyt w naszym kraju jest tylko tymczasowy, bo ukraińska federacja wciąż pracuje, by zapewnić swoim zawodnikom komfortowe warunki i finansowanie przygotowań. Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że Krawczenko wraz z innymi zawodnikami trafi do Francji, ale władze jednego z tamtejszych klubów w ostatniej chwili... rozmyśliły się, a kontakt z nimi się urwał.

- Iljan potrzebuje nieco stabilizacji, miejsca do mieszkania i trenowania. Wydawało się, że Francja będzie idealna, ale widocznie z przyczyn politycznych ktoś w ostatniej chwili  uznał, że to nie jest dobry pomysł. Współczuję mu, bo on cały czas siedzi na walizkach i czeka na sygnał, gdzie będzie mógł spędzić najbliższe tygodnie. W grę wchodzi wyjazd do Niemiec lub dłuższy pobyt w Bydgoszczy. Czuję, że za chwilę znów nas rozdzielą, ale najważniejsze, że jesteśmy bezpieczni - tłumaczy partnerka zawodnika.

Pozostanie w Bydgoszczy wydaje się naturalną opcją, ale tutaj także jest kilka przeszkód. - Miejsca pobytu dla swoich zawodników załatwia federacja ukraińska, która zapewnia w ten sposób nie tylko zakwaterowanie i wyżywienie, ale także opiekę trenerów dla zawodników. Dla sportowców najkorzystniej byłoby pojechać całą grupą w jedno miejsce, ale niestety na razie tyczkarze mają problem i Iljan musiał działać na własną rękę, by w ogóle wyjechać z kraju - wyjaśnia Kaliniczenko, który w Bydgoszczy trenuje Janę Hladijczuk i w ostatnich dniach pomaga także Krawczence.

Nie można ich skreślać

Choć o normalnych przygotowaniach ukraińscy zawodnicy mogą jedynie pomarzyć, to wcale nie oznacza, że ten sezon mają stracony.

- Ja też, jadąc na mistrzostwa, bałam się kompromitacji, bo przecież po miesiącu bez treningów nie da się osiągnąć dobrego wyniku. Okazało się, że motywacja we mnie była tak duża, że o 20 centymetrów poprawiłam rekord sezonu i osiągnęłam wielki sukces. Podobnie może być w przypadku innych ukraińskich sportowców. Chcemy osiągać wielkie rzeczy dla naszego kraju, dlatego nikogo z nas nie można skreślać - mówi  Hladijczuk.

Zawodniczka powoli przyzwyczaja się, że niczego w tym sezonie nie można być pewnym, a wiele rzeczy dzieje się zupełnie przypadkowo.

Czytaj więcej:
W Mariupolu przeżył koszmar, w Polsce znów się uśmiecha
Drastyczne podwyżki rachunków w polskich klubach