Z cyklu olimpijskie przesłuchania: Kamil Kuczyński - polski kolarz torowy

Prezentujemy trzecią część "Olimpijskich przesłuchań". Tym razem Kamil Kuczyński, 27-letni kolarz torowy.

Maciej Mikołajczyk
Maciej Mikołajczyk

"Olimpijskie przesłuchania" to seria wywiadów z polskimi olimpijczykami, którzy podczas igrzysk w stolicy Wielkiej Brytanii bronić będą biało-czerwonych barw. Przy okazji kibice mogą poznać tajniki wielu najróżniejszych i czasem nieco pomijanych w naszym kraju dyscyplin. W trzeciej części cyklu przedstawiamy obszerny wywiad z Kamilem Kuczyńskim, kolarzem torowym z klubu Piasta Szczecin. Kuczyński to między innymi mistrz Europy w sprincie drużynowym z 2005 roku i wicemistrz świata juniorów w wyścigu scratch (2003).

Maciej Mikołajczyk:
Są różne rodzaje kolarstwa. Górskie, szosowe, przełajowe. Czemu wybrałeś akurat tor?

Kamil Kuczyński: W swojej karierze "zahaczyłem" o prawie wszystkie rodzaje kolarstwa. Zacząłem od kolarstwa górskiego, ale jazda w błocie niezbyt mi się spodobała. Następne kroki stawiałem już na szosie i do juniora łączyłem tor z szosą. Treningi na szosie były jednak dla mnie prawdziwą katorgą psychiczną. Strasznie nudziło mi się, kiedy musiałem jechać na treningu po cztery, czy pięć godzin, nie mówiąc już o sześciu. Na szosie lubiłem tylko jeździć kryteria, co zresztą zaowocowało moimi wynikami na torze. Fascynacja... Tak - zdecydowanie jest to odpowiednie słowo. Tor to było coś, co mnie fascynowało. Prędkość, dynamika, walka na wirażach. Byłem zafascynowany, kiedy jako młodzik oglądałem mistrzostwa świata na torze i ta moja fascynacja trwa do dziś.

W Londynie, podobnie jak cztery lata temu w Pekinie, wystartujesz w tych samych konkurencjach. Czekają na ciebie zawody w keirinie i sprincie drużynowym. Mógłbyś nieco przybliżyć naszym kibicom zasady tych wyścigów?

- Sprint drużynowy przypomina nieco sztafetę 4x400m w lekkiej atletyce. Startujemy w trzyosobowych drużynach, ustawieni obok siebie i mamy do pokonania trzy okrążenia toru. Zawodnik, który wyrusza z pierwszej pozycji przejeżdża jedno "kółko", po czym oddaje zmianę i już nie wraca do walki. On wykonał swoją pracę. Na torze pozostaje jeszcze dwójka kolarzy i to oni pokonują swoje rundy. Liczy się suma czasów wszystkich rund. Najprościej ujmując - startuje trzech zawodników i każdy z nich pokonuje jedno "kółko". Im szybciej pokonają ten dystans tym lepiej.
Keirin natomiast to konkurencja wywodząca się z Japonii i tam jest ona najbardziej popularna. Na starcie koło siebie staje od czterech do ośmiu zawodników w zależności od długości toru i rodzaju imprezy - na igrzyskach maksymalnie na starcie jednocześnie stanie sześciu kolarzy. Zawodnicy startują na komendę sędziego startera. Kolarz, który wylosował prowadzenie musi objąć pierwsze miejsce za motorowerem, chyba że inny zawodnik go wyprzedzi i sam zostanie liderem. Kolarze jadą za dernistą. Dernista, jadący na motorowerze, zwany też pilotem jedzie po linii sprinterskiej z początkową prędkością 30 km/h. Prędkość jest stopniowo zwiększana, aż na trzy rundy przed końcem wyścigu osiągnie 50 km/h. Na 2,5 rundy do finiszu pilot opuszcza tor, zostawiając kolarzom pole do walki na końcowych metrach. Kolejność zajmowana za pilotem jest wyłaniana na podstawie losowania, a zawodników ustawia się obok siebie na linii startu.

Na najbliższych igrzyskach niespodziewanie zabraknie dotychczasowego lidera polskiej kadry, Rafała Ratajczyka. Nasz mistrz Europy z Apeldoorn może mówić o sporym pechu…

- Tak. To prawda, że Rafała zabraknie w Londynie, nad czym ubolewam, gdyż bardzo się lubimy. Rafał jest tak charakterystyczną postacią, pełną energii i dobrego humoru, że często potrafi rozładować napięcie wśród naszej grupy jednym zdaniem. Niestety kwalifikacje olimpijskie dla Europejczyków były tym razem bardzo trudne i według mnie stanowczo za mało miejsc przyznano naszemu kontynentowi w konkurencjach torowych, na czym między innymi ucierpiał i Rafał.

Jak porównałbyś pruszkowski obiekt do olimpijskiego VeloParku? Polskiego welodromu na pewno nie musimy się wstydzić…

- To, że nie musimy się wstydzić, to mało powiedziane. Inne kraje nam zazdroszczą takiego obiektu! Nawet Niemcy, którzy przecież mają swoje obiekty, to wolą nasz pruszkowski. Norwegowie, Grecy, Węgry - to tylko niektóre kraje, które przyjeżdżają do nas, żeby trenować i przygotowywać się do najważniejszych imprez. Olimpijski VeloPark i pruszkowska BGŻ Arena mają sporo wspólnego, chociażby za sprawą budowniczego toru pana Ralpha Schurmanna. Wiraże są rozłożyste, a proste dość krótkie, co pozwala kolarzom na utrzymanie wysokich prędkości. Z powodu konstrukcji wysokości wirażów tor sprzyja jednak bardziej zawodnikom jeżdżącym siłowo, czyli na typowy brytyjski styl. Budynek toru podobnie jak ten pruszkowski również jest dość duży i ma sporo powierzchni biurowej.

W ostatnim czasie aż roi się od sukcesów torowców na szosie.
Mark Cavendish, Theo Boss, Matthew Harley Goss. Przykłady można by mnożyć godzinami. Poza tym bezapelacyjnym zwycięzcą tegorocznego Tour de France został twój kolega po fachu, Bradley Wiggins. Czym jest to spowodowane?

- Tor rozwija - to stara prawda kolarska. W Polsce najwyraźniej nie mamy jeszcze odpowiednich trenerów, którzy to rozumieją. Za granicą zostało to już dawno zauważone i pracę nad tym, aby przez tor uzupełniać pracę szosową i na odwrót trwają już od wielu lat. W naszym kraju w dalszym ciągu uważa się to za czarną magię i tylko nieliczni starają się połączyć te dwa style treningu, co nie jest łatwe, a kolarze zza granicy swoich wszystkich sekretów przecież nie ujawnią.

Jak zachęciłbyś młodych ludzi do uprawiania właśnie kolarstwa? Od kiedy powinni zacząć trenowanie tej dyscypliny sportu?

- Kolarstwo to sport dla ludzi w każdym wieku, w końcu kto z nas nie uczył się jeździć na rowerze, kiedy był jeszcze małym szkrabem? Jednak zawsze należy pamiętać, że kolarstwo to bardzo ciężki i wymagający sport. Sam pamiętam pierwsze słowa mojego pierwszego trenera, który zanim dał mi pierwszy rower, zapytał, czy jestem pewny, że chcę spróbować zostać kolarzem. Ostrzegał, że to nie jest piłka nożna - tu nikt nie ma gwizdka i nie zagwiżdżę, abym mógł złapać oddech i chwilę postać i odpocząć, tu od startu do mety będę czuł ból i tylko ode mnie zależy, kiedy boleć przestanie - czy jeszcze na trasie i przegram, czy już po mecie i może wygram. Kolarstwo to szkoła charakteru, tutaj mogą wytrwać tylko nieliczni i zostać prawdziwymi mistrzami. Jak mawiał Marco Pantani: "Nawet najsłabszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem".

W kolarstwie torowym bez dwóch zdań znacznie trudniej o promocję. Trudno rozreklamować jakąś ważną imprezę, przyciągnąć sponsorów, media, jak to ma miejsce w przypadku wieloetapowych tourów na szosie…

- Nie jest trudniej. Jest nawet łatwiej, ale w Polsce nie ma komu tego zrobić albo ludzie po prostu tego nie potrafią. Co jest łatwiej przygotować? Tour de Pologne, Tour de France, czy wyścig na torze? W Polsce mamy firmę pana Langa, która zajmuje się właśnie promocją i organizacją Tour de Pologne i ta organizacja trwa cały rok. W Europie firma ASO organizuje imprezy kolarskie i idą na to ciężkie pieniądze. Na torze nie ma komu tego zrobić. Pan Lang przygotował świetne mistrzostwa Europy i było to widać później na trybunach, a więc niech nikt nie mówi, że się nie da albo, że jest trudno. Nic łatwo nie przychodzi, a pierwsze kroki są przecież najtrudniejsze. Kolarstwo szosowe jest być może bardziej popularne, ale nie zgodzę się, iż bardziej atrakcyjne dla TV, czy przeciętnego widza. Na torze widz, który siedzi na trybunach, śledzi walkę na żywo i widzi kolarzy na okrągło! Z kolei na szosie może zobaczyć tylko kilka sekund, gdy przed nim przemkną i wraca do domu.
W Polsce brakuje imprez torowych, otwartych na ludzi, gdzie przyjdzie cała rodzina. Zjedzą ciastko, lody, czy nawet hamburgera, popiją piwo i będą obserwować kolarzy ścigających się na ich oczach. W ten sposób organizuję się bardzo popularne wyścigi sześciodniowe i na takie imprezy ludzie przychodzą, organizator zarabia, sponsor się rozreklamuje i karuzela się kręci. Tylko Polaków trzeba tego sportu nauczyć od podstaw...

Jak i gdzie przygotowywałeś się do sezonu olimpijskiego?

- Większość czasu dzieliłem między Ośrodkiem Przygotowań Olimpijskich w Spale, a pruszkowskim welodromem. Pierwsze kilka miesięcy były dla mnie okresem ciężkiej pracy na siłowni i ogólnego przygotowania wytrzymałościowego na szosie, natomiast ostatnie tygodnie przed wylotem to już ostateczny szlif szybkościowy na torze w Pruszkowie.

Jaki jest najlepszy wiek do odnoszenia sukcesów na torze? Przykładowo w skokach narciarskich uznaje się, że jest to w granicach dwudziestu pięciu lat...

- Ciężko powiedzieć. Wszystko zależy od organizmu zawodnika i od tego jak był prowadzony w latach młodzieńczych. Przykładowo Rosjanin, Michaił Ignatiew w wieku osiemnastu lat został mistrzem olimpijskim, podobnie jak Brytyjczyk Jason Kenny. Z kolei Brytyjczyk, Chris Hoy jest na szczycie już kolejny rok, a ma już trzydzieści sześć lat! Jak widać nie ma konkretnego wieku, chociaż mówi się, że najlepszy wiek dla kolarza torowego to 24-30 lat.

Jak wspominasz igrzyska w Chinach? Miałeś problemy z aklimatyzacją w Azji?

- Igrzyska w Chinach na pewno były dla mnie czymś wyjątkowym. Przebywanie w wiosce olimpijskiej z najlepszymi sportowcami świata ze wszystkich kontynentów było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Aklimatyzacja w moim wypadku przebiegła bardzo sprawnie i nie odczuwałem zmiany czasu. Najgorsza była pogoda, parna i gorąca, jakby za chwilę miała przyjść burza, która nie przychodziła.
Pod względem sportowym mam jednak mieszane uczucia - najpierw upadek w pierwszym biegu sprintu drużynowego, później pomimo ósmego czasu wywalczonego na torze relegacja za złą zmianę i wielkie rozczarowanie…Następnie keirin i ponownie radość z awansu do półfinału przyćmił kolejny upadek jeszcze zanim wyścig się naprawdę rozpoczął. Poza tym z niewiadomych dla mnie do tej pory przyczyn decyzja sędziego o nie dopuszczeniu do ponownego startu Theo Bosa…Rozumiałem, że ja mogę nie wystartować, ponieważ spowodowałem ten upadek, natomiast ukaranie Holendra było wielką szkodą dla niego i zarazem wielkim wstydem i przykrością dla mnie. Przeze mnie Theo musiał zapomnieć o walce o medale. Bardzo to przeżyłem, na szczęście okazał się prawdziwym mistrzem i kiedy poszedłem go przeprosić, to ze zrozumieniem odpowiedział, że "taki jest keirin". Bardzo go za to szanuje.

Do jakiego sportu najbardziej porównałbyś kolarstwo torowe?

- Zależy, z której strony na to spojrzeć. Spora ilość ludzi porówna kolarstwo torowe do amerykańskich wyścigów z typu NASCAR. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi, to polecam obejrzenie filmu "Szybki jak błyskawica", bądź dla młodszych film animowany "Auta". Podobieństwa to na pewno duże prędkości oraz owalny kształt torów, po którym się ścigają auta i kolarze. Kiedyś w jednym z wywiadów porównywałem kolarstwo torowe do wyścigów Formuły 1 i też sporo podobieństw z tą dyscypliną znalazłem. Poza tym w łyżwiarstwie szybkim także można znaleźć sporo porównań.

Jazda rowerem na torze ze wszystkich rodzajów kolarstwa zdaje się być odmianą najbardziej narażającą zawodników na kontuzje...

- Czy ja wiem…Każdy rodzaj kolarstwa, w ogóle sportu zawodowego jest narażony na kontuzje i wypadki. Przykładowo w MTB można na technicznej części zjazdowej przelecieć przez kierownicę i złamać obojczyk lub się mocno poobijać. Z kolei w kolarstwie szosowym można ulec upadkowi podczas zjazdu i także bardzo groźnie ucierpieć. Na torze owszem upadki również się zdarzają i często są bardzo bolesne i spektakularne. Upadki są wpisane w pracę kolarza, niezależnie od tego, czy jest to kolarz szosowy, przełajowy albo torowy. Jeśli ktoś się ich boi i nie ryzykuje, to na pewno nie będzie zawodowcem.

Zobacz również:

Olimpijskie przesłuchania: Marek Jaskółka

Olimpijskie przesłuchania: Aleksandra Socha
Kamil Kuczyński na torze Kamil Kuczyński na torze
Autograf od Kamila dla czytelników SportoweFakty.pl Autograf od Kamila dla czytelników SportoweFakty.pl
                       Olimpijskie przesłuchania - Maciej Mikołajczyk, SportoweFakty.pl
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×