Robert Kubica, perfekcjonista z Krakowa, budował pomost mentalny z wojowniczką z Gdańska. Inżynier wyścigowy Roberta uśmiechał się tajemniczo. Oficer prasowy polskiego kierowcy był dumny, że Polak podziwia Natalię Partykę. Robertowi trudno było oderwać wzrok od wspaniale walczącej tenisistki stołowej. On doskonale zna smak trudnej, czasem skazanej na niepowodzenie walki. Warunki dalekie od komfortu, pot lejący się z czoła podczas kartingowych wyścigów, niezliczone godziny pracy w warsztacie. Panowie z BMW Sauber przywykli do tego, że Robert przedkłada hamak nad dobrodziejstwa luksusowego hotelu. Choć w 2008 roku Grand Prix F1 po raz pierwszy zawitało do Walencji, chociaż czarowali umiejętnościami jazdy na motocyklu do trialu tak wybitni eksperci jak Dougie Lampkin, Toni Bou i Laia Sanz, Robert był przyklejony do ekranu telewizora oglądając w akcji Natalię Partykę. Szacunek płynący z duszy kierowcy, który zawsze fascynował się wszystkim co nietypowe. Zawsze poszukiwał nowej drogi, bardziej eksperymentalnej, a przez to ciekawszej. Zawsze skłonny pomóc tym, którzy zachwycają go swoją determinacją i pasją. Tak, Robertowi bardziej do gusty przypadłyby drogi wytyczane przez Jerzego Kukuczkę aniżeli Reinholda Messnera.
Świadomość arcytrudnego wyboru, skomplikowane sytuacje, walka bez wielkiego zaplecza - to wyzwanie, które kręci krakowianina. Ludzie imponujący cierpliwością, stojący w rzęsistym deszczu na torze Suzuka czy moknący, acz dalecy od skarżenia się na cokolwiek Brytyjczycy na Silverstone zawsze spotykali się z ogromnym uznaniem płynącym od Roberta.
Ścigając się w F1, Robert z trudem znajdował skrawek wolnej chwili. Zupełnie tak samo jak tenisistka stołowa, którą podziwiał przez czarodziejskie szklane pudełko. Walencja i Pekin połączone mostem ponad podziałami. Natalia też nie wie cóż to takiego wolny czas. Przy dobrych wiatrach, udaje jej się wygospodarować trzy tygodnie wolnego w ciągu roku. Przy czym dwa tygodnie przeznaczone są na urocze, jak najbardziej zasłużone leniuchowanie, a w trzecim tygodniu w głowie zodiakalnej Lwicy już rozkwitają myśli o tym, aby jak najlepiej przygotować się do sezonu. Lwica. Nie uskarża się na życie. Piękne, aczkolwiek trudne do docenienia. Ileż to razy nie chce nam się zwlec z łoża, aby zrobić śniadanie i tryskać energią w pracy? U gdańszczanki, złotej medalistki igrzysk Paraolimpijskich w singlu w Pekinie i brązowej medalistki Mistrzostw Europy z Sankt Petersburga w deblu (2008), taki termin jest nieznany. Natalia ma w sobie coś z Roberta. Kiedy paddock pustoszał i wszyscy marzyli o tym, aby uciąć komara, on jeszcze pracował. Cudowne. Niespokojne umysły, wciąż drążące nowe ścieżki do czerpania radości ze sportu. Im trudniej, tym przyjemniej. Sandra, starsza siostra Natalii, zaraziła tenisem stołowym skromną dziewczynę, która mając 7 lat grzecznie spytała trenera Aleksandra Mielewczyka czy mogłaby spróbować odbijać piłeczkę.
Natalia – dziewczyna naznaczona pasją. Kiedy widzi się celuloidową piłeczkę, pamięta się Jana Ove Waldnera (nazywanego w Szwecji "Mozartem tenisa stołowego"), Mikaela Appelgrena, Andrzeja Grubbę, Leszka Kucharskiego, Bettine Vriesekoop (też Lwica, tyle, że z Holandii), zapomina się o tym ile potu kosztuje gra przy stole. Umysł Lwicy wprowadzony jest w taki trans, że nie słyszy się negatywnych opinii. Myśli się o tym jak poszukać balansu, jak rozgryźć przeciwniczkę, która preferuje defensywny styl gry. Zajęcia, treningi, a wieczorem kiedy wydawać by się mogło, że jest odrobina czasu dla siebie, na lekturę, na złapanie oddechu, Natalia wciąż analizuje co wyszło idealnie na treningu, a co należy jeszcze poprawić. Jakaż była jej radość kiedy zdobywała medale na igrzyskach Paraolimpijskich! Ileż satysfakcji wlewało się do serca Natalii kiedy brytyjska, wyważona, ale czująca sport publiczność, z zapartym tchem przyglądała się jej pojedynkowi z Dunką Mie Skov. Siedem fenomenalnych setów… Nad Tamizą zapadły już ciemności, wagoniki metra powoli zastygały w bezruchu, a Brytyjczycy podziwiali determinację i kunszt polskiej tenisistki stołowej. Miłość do sportu potrafi otwierać serca…
To jest zwycięstwo nad samym sobą. Pokazanie drogi, która jest tańcem w adidasach nad Orlą Percią. Hm, ale za to jak pysznie smakuje kiedy uda ją się przejść, w towarzystwie wichrów, klamer, łańcuchów, mgły i chwilowych przebłysków słońca. Natalia Partyka zdobywa ludzkie sumienia, bo nie chce, aby ktoś się nad nią litował. Ona pragnie, aby ludzie krzątający się po ziemi, traktowali ją jak normalną dziewczynę, która ma odwagę sięgać po marzenia. Jakby stała na tatrzańskim szczycie i chciała szeptem przekazać zagubionemu światu: nie dajcie się omotać tym, którzy rozkazują wam jak macie żyć, tylko spoglądajcie w stronę pasji, a ona zaprowadzi was do pięknych doznań. Największą siłą gdańszczanki jest to, że nie dopuszcza do siebie myśli o złożeniu broni. Tenis stołowy pomógł jej odnaleźć sposób na życie. Nauczył zaradności, pokory, punktualności, tolerancji, szacunku dla najbardziej kontrowersyjnych poglądów.
Natalia Partyka. Symbol zapomnianej odwagi. Każdy jej serwis, każdy forhend, to jak ukłucie w brzuchu dla nas, śmiertelników znużonych codziennością. Sygnał, że należy bezwzględnie pozostać wiernym swoim marzeniom. Nawet wtedy kiedy życie ma meczbola, kiedy wszystko wskazuje na to, że return wyląduje poza stołem. Pasja nigdy nas nie oszuka. Nie zawsze zaprowadzi nas na podium, nie zawsze pozwoli rozkoszować się płatkami marynowanego imbiru, kęsem łososia i łykiem doskonałego szampana, ale sprawi, że będzie się lekko zasypiało. Kiedy patrzy się na niezwykle aktywną Natalię co rusz odkrywającą zakamarki stołu oraz własnego organizmu i zestawi się gdańszczankę z widokiem portu w Walencji, z którego popłynęło tak urocze wsparcie, od razu w głowie otwiera się szufladka z myślą Krzysztofa Kolumba. "Bogactwa nie czynią nas szczęśliwymi. One jedynie sprawiają, że jesteśmy bardziej zajęci". Często każdy z nas biega w tempie gazeli, oblicza coś w pośpiechu, pędzi do następnego urzędu, załatwia kolejną sprawę i narzeka, że… ktoś wykręcił żarówkę w windzie i podrożały bilety kolejowe. Wtedy zdajemy się nie słyszeć pełnych przekory słów Bohumila Hrabala. Czeski pisarz lubił zauroczyć się widokiem bezdomnych grających w hokeja bez łyżew i imponujących opalenizną. "Zazdroszczę im tej wolności i przycupnięcia na lodowisku. Wiedzą, że w życiu należy też zadbać o to, aby ze spokojem spojrzeć za horyzont, poszukać nadziei na jutro i ogrzać się promieniem, który już zniknął". Kiedy spoglądamy na Natalię Partykę, wszystkie tzw. problemy naszego życia wydają się rozmywać w bezkresie wodnej otchłani…
Kolejny kuter podpłynął do portu w Walencji…
[b]Tomasz Lorek
[/b]