Komu było mało, mógł odwrócić singiel na stronę B i posłuchać "Fat bottomed girls". Numer "Bicycle race" napisany przez Freddiego Mercury wzbogacił siódmy studyjny album brytyjskiej formacji "Queen". Album wydany 10 listopada 1978 roku na winylu, nosił nazwę "Jazz". Dość przekornie, bo nie chodzi o gatunek muzyczny, lecz o zgiełk i hałaśliwą błazenadę…
Freddiego zainspirował jeden z etapów legendarnej "Wielkiej Pętli". Tour de France, wyścig, który od 1903 roku fascynuje ludzkość, sprawił, że Mercury zaczął pisać. Powstał numer zwariowany muzycznie, ze zmiennym metrum i niemalże operowymi zaśpiewami. Dennis de Vallance, twórca wideoklipu do "Bicycle Race", nieźle ubawił się aranżując zdjęcia na Wimbledon Stadium. 65 nagich, profesjonalnych modelek, wystąpiło w teledysku. Muzycy wynajęli stadion przy Plough Lane na jeden dzień. To ten sam stadion, na którym przed II wojną światową ścigał się Australijczyk Vic Duggan. W 1972 roku dla Wimbledon Dons zaczął ścigać się Szwed Tommy Jansson, a w drugiej połowie lat siedemdziesiątych plastron "Dons" przywdział Edward Jancarz.
Kiedy właściciele wypożyczalni rowerów dowiedzieli się, że 65 nagich, niekoniecznie puszystych pań (fat bottomed girls) pozowało na ich sprzęcie, nakazali muzykom "Queen" zapłacić za wymianę wszystkich siodełek. Bezcenne…
Freddie Mercury nie doczekał się chwili kiedy brytyjski kolarz wygrał Tour de France. Można jedynie przypuszczać, że wokalista urodzony w Zanzibarze byłby zachwycony skłonnością do przekory wykazywaną przez "Wiggo", czyli Bradleya Wigginsa. "Jazz", zgiełk i hałaśliwa błazenada pięknie komponuje się z czarnymi skarpetkami zwycięzcy Tour de France’2012…
- W głębi duszy jestem anarchistą - mówi Wiggins, pierwszy Brytyjczyk, który wygrał Wielką Pętlę. - Uwielbiam zakładać długie czarne skarpety. Skoro w kolarstwie tradycją są białe skarpety, pomyślałem, że będzie odlotowo jeśli założę czarne. To uroczo zaraźliwe i miłe dla duszy - być odszczepieńcem. Im więcej ludzie trąbią, pardon rozprawiają, o moich czarnych skarpetach, z tym większą rozkoszą je zakładam. Zresztą, czy zauważyliście, że ostatnimi czasy w peletonie pojawiło się coraz więcej kolarzy w czarnych skarpetach? - pyta "Wiggo" popijając angielską herbatę.
Fryzjer. Bradley rzadko zagląda do salonu. Wizja totalnego bezruchu, zastygnięcia w fotelu i zdania się na palce fryzjerki, brzmi dość przerażająco dla byłego znakomitego kolarza torowego. - To fascynujące, że ludzi interesują moje włosy. Nie lubię ścinać włosów, nie znoszę wizyt u fryzjera, bo wszyscy powtarzają mi, że będę się męczył zakładając kask przed wyścigiem. Kiedy ja lubię się trudzić i utonąć w znoju… - śmieje się Wiggins.
Człowiek, który zna wszystkie tajemnice welodromu, wszak Bradley zdobywał medale w kolarstwie torowym podczas igrzysk w Sydney (brąz), Atenach (1 złoty, 1 srebrny, 1 brązowy) i w Pekinie (2 złote), uważa, że Londyn nie stanie się Amsterdamem w ciągu jednej nocy. Nad Tamizą nie zdarzają się takie cuda jak nad Sekwaną na planie filmu Woody’ego Allena "O północy w Paryżu"… Wiggins, choć urodził się w belgijskim Gent, dorastał w Londynie, mieście, w którym każdy wyraża swój styl, mieście, w którym można zachwycać się światem na tysiąc i dwa sposoby…
- Jazda na rowerze to wspaniała sprawa. Samo zdrowie. Mówię o rekreacyjnym podejściu do dwóch kółek. Nie ma szans, aby w ciągu roku czy nawet trzech lat, Londyn stał się drugim Amsterdamem. Nie mamy tak świetnej infrastruktury jak Holendrzy. Nie chciałbym czytać nekrologów ludzi, którzy zginęli pod kołami miejskiego autobusu, bo zamiast kasku mieli na uszach ipoda… To bardziej kwestia kulturowa. W Londynie żyje się szybko, ludzie lubią się włóczyć, zaglądać w dziwne, acz ciekawe miejsca. Nie wyrastamy w przekonaniu, że rower to nasz podstawowy środek lokomocji. Zauważyłem jednak, że coraz więcej osób dosiada swoich rowerów, a to już powód do zadowolenia - twierdzi złoty medalista igrzysk olimpijskich w Londynie w jeździe na czas.
Czy "Wiggo", zawodowy kolarz, odczuwa jeszcze frajdę kiedy wsiada na rower? - To moja praca, więc można traktować jazdę na rowerze w kategoriach biznesowych. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja wciąż odczuwam przyjemność kiedy wsiadam na rower. To moja pasja. Hobby, które przerodziło się w sposób zarabiania na życie. Wciąż cieszę się wsiadając na rower, ale niestety, nie mogę już sobie pojechać w stronę morza, posłuchać wiatru, przyjrzeć się ptakom, zatrzymać się na kawę przy drodze… Jestem jednak pewien, że takie czasy powrócą kiedy przestanę zawodowo bawić się w kolarstwo - wyznaje Bradley.
Wiggins poczuł się jakby zatoczył pełne koło kiedy firma Fred Perry zaczęła go ubierać. Miał 9 lat kiedy po raz pierwszy założył koszulkę Freda Perry. Tak, tak, "Wiggo" wie, że legendarny Fred Perry to ostatni Brytyjczyk, który wygrał Wimbledon (1936), ale nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie miał umowę sponsorską z tą renomowaną marką. - Czułem się jakbym wyszedł z koncertu Oasis kiedy zaproponowano mi, abym doradzał przy projektowaniu stroju. Ludzie pracujący u Freda Perry naprawdę uważają, że mój wkład cokolwiek da? Byłem w szoku kiedy w listopadzie 2011 roku toczyliśmy burzliwe dyskusje, ustalaliśmy długość i szerokość zamka, krój koszulki, długość rękawków... A później wszystko zaczęło nabierać realnych kształtów. Rewelacja - zachwyca się Brytyjczyk.
Geny kolarza dał mu ojciec, Gary Wiggins, który z powodzeniem ścigał się na australijskich szosach. Gary odnosił sukcesy również w kolarstwie torowym. Niestety, jak przyznaje ze smutkiem sam Bradley, „tata miał koszmarne problemy z alkoholem, a czas przed olimpiadą w Sydney w 2000 roku spędzał opróżniając butelki piwa "Victoria Bitter". Sam fakt, że Bradley nie widział swojego ojca przez 14 lat był druzgocący (małżeństwo Gary’ego i Lindy Wiggins rozpadło się w 1982 roku), a widok butelek piwa, z których można byłoby ułożyć trasę jednego etapu Tour Down Under, musiał przytłaczać młodego Wigginsa. Gary rozwiódł się z mamą Bradleya, rozpadło się również jego drugie małżeństwo. Zmarł 25 stycznia 2008 roku w Newcastle, w Nowej Południowej Walii.
Młody Bradley przesiąkał Londynem. W wieku 13 lat z wypiekami na policzkach słuchał albumu "Definitely Maybe" brytyjskiej kapeli Oasis. - Głos Noela Gallaghera towarzyszył mi kiedy byłem nastolatkiem. Jeśli dorastasz w Londynie, praktycznie niemożliwa jest sytuacja, aby ominęła cię muzyka. Odwiedzałem sklepy z płytami, szperałem w starych kawałkach, w rocku, w punku, ale nasiąkałem też nowoczesnymi trendami w muzyce. The Prodigy czy The Smiths to ważna część mojego późnego dzieciństwa. W mojej rodzinie często rozmawiało się o muzyce - wspomina Bradley.
Gitara basowa Johna Entwistle’a (grał na basie w znakomitym zespole "The Who") to jeden z najpilniej strzeżonych skarbów w kolekcji Wigginsa. - Mam też Gibsona 345 z 1960 roku. Uspokoję wszystkich artystów. Nie mam talentu, aby pisać muzykę, nie umiem śpiewać, więc nie zabiorę wam chleba. Gram na gitarze. Tak dla siebie, aby pobawić się dźwiękami. Przyjaciele namawiali mnie do tworzenia muzyki. Mówili: zobacz, na rynku jest tyle gwiazdeczek, które nie umieją śpiewać, a mimo to ich płyty świetnie się sprzedają. Kategorycznie odmówiłem. To nie dla mnie. Zresztą, spójrzcie sami. Nikt mi nie zaproponował, abym zaśpiewał podczas ceremonii otwarcia igrzysk… - uśmiecha się Bradley.
Zwycięzca Tour de France’2012 - Bradley Wiggins spokojnie dopija herbatę. Wie, że nad Wisłą co roku odbywa się prestiżowy Tour de Pologne. Wie, że Czesław Lang zdobył srebrny medal na igrzyskach w Moskwie w 1980 roku. Dziś Czesław Lang organizuje niezwykle profesjonalny wyścig, który zyskał uznanie na całym świecie. I pomyśleć, że pierwsza edycja Tour de Pologne odbyła się w 1928 roku… Czesława nie było wówczas jeszcze na świecie…
Lange, Łazarski, Szymczyk, Stankiewicz, Kierzkowski, Szurkowski, Szozda, Mytnik, Lis, Kowalski, Barcik, Nowicki, Lang. Wspaniała plejada polskich kolarzy...
Brytyjczycy czekali 109 lat na zwycięzcę Tour de France. Wiggins jest jedyny w swoim rodzaju. Tak jak Freddie, który w "Bicycle Race" z sentymentem pisał o tym, aby spoglądać na "puszyste piękności" na rowerach. Bradley odstawia filiżankę, nie ma już grama herbaty na ściankach. - Warto wierzyć, że piękne dni dla polskiego kolarstwa jeszcze nadejdą… - rzuca "Wiggo" i wtapia się w hałaśliwą londyńską uliczkę...
Tomasz Lorek