Jeszcze niedawno serce trenera José Roberto Guimarãesa przeżywało niezwykłe katusze, do czego przyznawał się sam szkoleniowiec na konferencjach prasowych. Gra broniących tytułu mistrzowskiego z Pekinu Brazylijek w niczym nie przypominała dyspozycji rodem z najlepszych lat tej drużyny. Występ Canarinhos w tegorocznej edycji WGP nie zapowiadał niczego niepokojącego, jednak pierwsze mecze londyńskiego turnieju były dla jego faworytek koszmarem. Jedynie Thaisa Mezenes prezentowała się tak, jak oczekiwano, reszta drużyny nie zawsze nadążała za swoją liderką. Po porażce w trzech setach z Koreą Południową istniała realna szansa na odpadnięcie Brazylii już po fazie grupowej! Ostatecznie mistrzynie Ameryki Południowej dostały się do ćwierćfinału z czwartego miejsca, a ich przeciwnikiem miała być drużyna Rosji, która po latach niepowodzeń na igrzyskach mierzyła w końcowy triumf.
Strach nawet myśleć o huśtawce nastrojów, jaką trener Ze Roberto przetrwał w piątym secie konfrontacji z Rosjankami. Dopiero wtedy zawodząca i niepewna swojej mocy brazylijska machina w końcu zafunkcjonowała jak należy; zawodniczki z Kraju Kawy obroniły sześć piłek meczowych z rzędu, a następnie przechyliły szalę zwycięstwa na swoją stronę. - Cały czas wiedziałyśmy, że ten pojedynek należał do nas, nie do Rosji. Byłam bardzo pewna swoich umiejętności. To zwycięstwo wzmocniło nasze morale - stwierdziła po tamtym meczu Sheilla Castro, czym dała odpór pogłoskom o rzekomych waśniach i fatalnej atmosferze w brazylijskiej ekipie. Półfinałowe starcie z Japonią nie było dla rozpędzonych Brazylijek wyzwaniem i po szybkiej, trzysetowej wygranej mistrzynie olimpijskie z Pekinu nieco niespodziewanie staną przed szansą na obronę tytułu. Kto może im przeszkodzić w tym zadaniu, jeśli po początkowych wahaniach formy nie ma już śladu?
Chyba tylko drużyna, która nie zawodzi od samego początku olimpijskich zmagań. Mowa o prowadzonym przez Hugh McCutcheona zespole USA, który po zwycięstwie w World Grand Prix ma wielką ochotę na potwierdzenie swojej supremacji w żeńskiej siatkówce. Amerykanki nie mają litości dla żadnego rywala w turnieju olimpijskim, dominują one nad pozostałymi zespołami pod względem przygotowania fizycznego, taktyki, zgrania, a przede wszystkim mentalności; nie tracą koncentracji nawet w spotkaniach ze słabszymi drużynami i pewnie dążą do wyznaczonego celu, jakim jest złoty medal. W realizacji tego celu nie przeszkadzają im nawet urazy podstawowych zawodniczek: gdy w ćwierćfinale zabrakło rozgrywającej Lindsey Berg, wspaniale zastąpiła ją Courtney Thompson, co dowodzi siły rezerw tej drużyny.
Ekipa USA wyróżnia się zarówno w statystykach zespołowych, jak i indywidualnych, zaś najjaśniej błyszczy wśród nich gwiazda Destinee Hooker, najskuteczniejszej atakującej turnieju. 24-letnia siatkarka, która jeszcze kilka lat temu reprezentowała swój kraj w skoku w wzwyż, przed igrzyskami tłumaczyła w wywiadzie dla ESPN, dlaczego drużynie McCutcheona tak bardzo zależy na olimpijskim sukcesie. - Siatkówka nie jest tak popularna i dochodowa jak choćby rozgrywki NBA, NFL czy MBL, ale mimo to chcemy pokazać naszym rodakom, że potrafimy godnie reprezentować nasz kraj. Dopiero w okresie lokautu w tych rozgrywkach stacje sportowe zaczynają zauważać nasze wyniki, co komentujemy między sobą: potrzeba aż lokautu, by zyskać trochę uwagi, prawda? Ale staramy się wykorzystać tyle, ile dostajemy. Jeżeli mamy szansę pokazać się raz na cztery lata, wtedy dajemy prawdziwy show -tłumaczyła utytułowana zawodniczka.
Amerykanki nie ukrywają, że mocno zazdroszczą męskiej reprezentacji sukcesu osiągniętego w Pekinie i chcą im dorównać już w tym roku. Wydaje się, że niemal nic nie jest w stanie stanąć im na drodze do sukcesu. Niemal, bo przecież trudno lekceważyć tak uznaną i wypróbowaną w boju o złote medale drużynę jak Brazylia. Co prawda w fazie grupowej w bezpośrednim starciu lepsze były siatkarki USA, ale finał olimpijskich zmagań rządzi się swoimi prawami.
Mecz finałowy turnieju siatkarek Brazylia - USA odbędzie się w sobotę, o godzinie 19.30 czasu polskiego