Dziś jest prawnikiem. Wielu pamięta go z tragedii z 2007 roku

Materiały prasowe / Mateusz Puszkarski
Materiały prasowe / Mateusz Puszkarski

Gdy obudził się w szpitalu, nie był w stanie się ruszać i mówić. Komunikował się mrugnięciami powiek. Od początku wszystko pamiętał. Wiedział, co się stało. Tak rozpoczęło się nowe życie jednego ze zdolniejszych polskich sportowców.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puszkarski był jednym z kandydatów do wyjazdu na zimowe igrzyska olimpijskie do Turynu w 2006 roku. Wtedy 23-latek miał już na koncie medale mistrzostw Polski i był czołowym polskim panczenistą. Występy kolegów we Włoszech oglądał jednak w telewizji, a chwilę później jego karierę przerwał tragiczny wypadek.

27 maja 2007 roku

To miała być zwykła, leniwa niedziela. Mateusz był ze znajomymi, z którymi wspólnie odpoczywał po sobotniej imprezie. Aby się zrelaksować, poszli do warszawskiego Parku Agrykola. Był alkohol, były żarty - zwyczajna atmosfera. W pewnym momencie Mateusz postanowił skoczyć do stawu.

To, co zdarzyło się później, zaważy na jego życiu. W każdym, nawet najdrobniejszym aspekcie.

Nie pomógł zaliczony na piątkę egzamin z ratownictwa wodnego na AWF-ie. Nie pomogła także świadomość, że nie można skakać na główkę w miejscach, których się nie zna. To był moment, chwila zapomnienia.

Nigdy wcześniej nie skakał w takich miejscach, nawet na nogi. Jak nam dziś mówi, bał się tego. Zawsze był uważny. Tym razem jednak zrobił inaczej. Do dziś nie potrafi wytłumaczyć dlaczego. Czy przyczyną był buzujący w żyłach alkohol, pozostawia bez odpowiedzi.

ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #4. Anna Kiełbasińska walczy nie tylko z rywalkami. "Od dwóch lat jestem na lekach"

- Po skoku wypłynąłem na powierzchnię, ale twarz miałem zanurzoną w wodzie, nie mogłem unieść głowy. Szybko zacząłem się dusić. Pamiętam bardzo dobrze ten moment. I to, co powiedziałem, a właściwie wywrzeszczałem wtedy do siebie w myślach:

"Kur..., nie mogę się ruszać!".

Od razu wiedziałem, co się stało. Ciało było zupełnie poza moją kontrolą. Nie czułem ani rąk, ani nóg. Jakbym w ogóle ich nie miał. Byłem w pełni świadomy i wiedziałem, że właśnie rozpocząłem walkę o życie. Bałem się, bo tonąłem. Jakimś sposobem zacząłem nerwowo kręcić głową na boki. Chciałem dać sygnał znajomym, którzy byli na brzegu, że dzieje się coś złego - opowiada nam Mateusz Puszkarski.

Niestety, będący zaledwie kilka metrów od niego znajomi byli przekonani, że to kolejne wygłupy. Do akcji przystąpili dopiero, gdy Mateusz stracił przytomność i przestał oddychać.

Okazało się, że staw, do którego skoczył, miał metr głębokości. Dno było wylane betonem. Nie miał szans wyjść z tego bez szwanku.

O tym, że ostatecznie koledzy wyciągnęli go z wody i na brzegu rozpoczęli akcję ratowania mu życia, wie tylko z opowieści. Przytomność odzyskał dopiero kilka dni później w szpitalu.

Chciałem się odłączyć

- Leżałem w szpitalnym łóżku, z rurką wystającą z tchawicy. To był dramat. Nie mogłem się ruszać, nie mogłem mówić. Widziałem moich bliskich, ale mogłem się z nimi komunikować jedynie mrugnięciami oczu. Błyskawicznie dotarło do mnie, że nie chcę tak żyć. To był szok. W kolejnych tygodniach moje serce przestawało pracować kilkadziesiąt razy. Ktoś powie, że to czysto fizyczna sprawa, ale ja naprawdę podświadomie chciałem się odłączyć. Nie wyobrażałem sobie takiego życia. Za każdym razem reanimacja okazywała się jednak skuteczna - wspomina.

Przynajmniej raz Mateusza uratował przypadek. Jego mama, wychodząc ze szpitala, postanowiła na moment wrócić. Gdy weszła do pokoju, syn nie oddychał. Natychmiast wezwała pielęgniarki i lekarzy, a po czasie udało się przywrócić funkcje życiowe.

Mateusz Puszkarski rehabilituje się nawet sześć razy w tygodniu. Szansę na odzyskanie sprawności daje jedynie przełom w medycynie
Mateusz Puszkarski rehabilituje się nawet sześć razy w tygodniu. Szansę na odzyskanie sprawności daje jedynie przełom w medycynie

Podczas wypadku Puszkarski doznał przerwania rdzenia kręgowego na wysokości kręgów C4-C5. Do dziś nie jest w stanie ruszać palcami rąk oraz nogami. Niestety, doszło także do czasowego uszkodzenia mózgu. Mateusz miał problemy z pamięcią krótkotrwałą. Na przykład po drzemce nie pamiętał nawet, czy kilkadziesiąt minut wcześniej ktoś go odwiedzał.

Walczył o igrzyska olimpijskie

Dziś te wspomnienia wzbudzają u niego już tylko uśmiech politowania. 16 lat od wypadku pomogło w poradzeniu sobie z traumą. Ten rozdział jest już zamknięty, a do wydarzeń z maja 2007 roku praktycznie już nie wraca. Wciąż jednak nie dowierza, że ta "przygoda", jak sam nazywa to, co się wydarzyło, przytrafiła się właśnie jemu.

Miał zupełnie inne plany. Przed wypadkiem należał do czołowych polskich panczenistów. Już jako 19-latek zdobył medal mistrzostw Polski seniorów na 10 000 metrów. Wtedy wyprzedzili go tylko Paweł Zygmunt i Jaromir Radke słynni polscy panczeniści. Długo liczył się w walce o wyjazd na zimowe igrzyska olimpijskie w Turynie w 2006 roku. Był w znakomitej formie, ale w decydującym momencie nie wytrzymał psychicznie i pobiegł znacznie poniżej swoich możliwości.

Był jednak pewny, że to dopiero początek. Wciąż zdobywał medale mistrzostw Polski i liczył na wyjazd na kolejne igrzyska. Latem 2007 roku miał akurat przerwę od treningów, bo leczył drobną kontuzję.

Czekanie na przełom

Rehabilitacja po wypadku rozpoczęła się dość szybko, ale skupiano się głównie na tym, by organizm wrócił do równowagi. Zresztą do dziś Mateusz musi korzystać z wózka z elektrycznego. Obecnie jednak, dzięki wysiłkowi włożonemu w ćwiczenia, jest już o wiele lepiej niż jeszcze kilka lat temu.

Sukcesem jest to, że mógł odłożyć wszystkie leki, które tuż po wypadku przepisywali mu lekarze.

- Dziś ćwiczę 6-7 razy w tygodniu. Pogodziłem się, że żaden przełom się nie wydarzy, ale wiem, że regularne treningi pomagają utrzymać nieco lepszy stan zdrowia. Cały czas liczę jednak, że pewnego dnia nastąpi przełom w medycynie. Chcę być gotowy na ten moment i być wtedy w jak najlepszej formie - dodaje.

Odzyskać sens życia 

Początkiem nowego życia był powrót do domu po wielotygodniowym pobycie w szpitalu. Niestety, wtedy było jeszcze gorzej. Kilka miesięcy Mateusz leżał w łóżku. Choć po wyjęciu rurki z tchawicy struny głosowe powoli się odbudowywały, a on mógł już normalnie komunikować się z najbliższymi, wciąż nie widział sensu dalszej egzystencji. Kolejne tygodnie spędzone w domu tylko go w tym utwierdzały.

Mateusz Puszkarski kilka lat temu spróbował nawet skoku ze spadochronem
Mateusz Puszkarski kilka lat temu spróbował nawet skoku ze spadochronem

- Cały czas otaczali mnie najbliżsi. Oni czuli to bardzo dobrze, więc zaczęli podsuwać alternatywy. Chcieli, bym odzyskał sens życia. Przekonywali, że wiele jeszcze mogę osiągnąć - wspomina.

Nie było jednak łatwo, bo powrót na studia na AWF-ie nie wchodził w grę. Wtedy jednak przypomniał sobie o dziecięcych marzeniach. Zawsze czuł fascynację prawem, lubił toczyć spory i dobrze się w nich odnajdywał. Czasu miał dużo. No to rozpoczął studia prawnicze.

Dopiero wtedy zrozumiał, że jego życie wciąż ma sens.

Założył swoją kancelarię

Rodzice wozili go na zajęcia, a on codziennie uczył się pokonywać kolejne przeszkody. Czasami nawet tak prozaiczne jak przerzucanie stron w opasłych prawniczych podręcznikach.

Po ośmiu latach nie tylko skończył studia, ale także aplikację radcowską i dziś prowadzi własną kancelarię prawną. Wybór specjalizacji okazał się dość łatwy. Jego ojciec od lat prowadzi firmę budowlaną i niejednokrotnie zdarzało się, że pomoc prawnika pozwoliłaby mu spać spokojniej. Syn postanowił, że o to zadba.

Od kilku lat Puszkarski prowadzi także własnego bloga prawodlawykonawcow.pl, w którym edukuje wykonawców odnośnie do ich praw. Jednocześnie jest negocjatorem i stałym mediatorem Sądu Okręgowego w Warszawie.

- To była długa droga, ale nie dokonałem niczego niezwykłego. Każdy na swojej drodze do marzeń napotyka trudności i każdy musi sobie z nimi radzić. Ktoś choruje, ktoś inny traci pracę, zdarzają się rozwody. Właśnie w takich kategoriach traktuję to, co spotkało mnie. Nie zamierzam się nad sobą użalać - przyznaje.

Wydawało mi się, że jestem niezniszczalny

Dziś Mateusz stara się być możliwie najbardziej samodzielny. Mieszka w niezależnej części rodzinnego domu. Tam również prowadzi kancelarię i spotyka się z klientami. Żyje samodzielnie, a gdy tylko potrzebuje pomocy rodziców, zawsze może się do nich zwrócić.

Z większością codziennych obowiązków jest już w stanie poradzić sobie sam. Problematyczny pozostaje jedynie pierwszy moment po przebudzeniu. Uraz nie pozwala na samodzielne podniesienie się i usadowienie na wózku. Potem jest już dużo łatwiej.

Dzisiaj jego życie kręci się wokół prawa. Pracuje w Sądzie Okręgowym jako mediator i prowadzi własną kancelarię prawną
Dzisiaj jego życie kręci się wokół prawa. Pracuje w Sądzie Okręgowym jako mediator i prowadzi własną kancelarię prawną

W pracy używa komputera i nie ma problemu z prowadzeniem korespondencji sądowej, wysyłaniu maili, SMS-ów.

Przez jakiś czas mógł nawet samodzielnie jeździć specjalnie przygotowanym dla niego samochodem. Zamiast kierownicy miał dostosowany do niego joystick, w ten sposób był w stanie radzić sobie nawet na ulicach Warszawy. Dziś wciąż jeździ tym autem, ale częściej jako pasażer. Wszystko przez źle skonstruowaną rampę i tylną klapę.

- Do momentu, gdy ocknąłem się w szpitalu, wydawało mi się, że jestem niezniszczalny. Byłem sportowcem, miałem znakomitą wydolność i tylko kwestią czasu wydawało mi się zdobywanie kolejnych medali. Teraz wiem, że to była młodzieńcza buta. Dziś do wypadku podchodzę bez emocji. Po latach odwiedziłem nawet miejsce wypadku. Zrobiłem to z czystej ciekawości. Gdybym mógł, zrobiłbym wszystko, by odzyskać sprawność. Wiem jednak, że na razie to niemożliwe. Mam motywację, by codziennie rano zaczynać kolejny dzień - podsumowuje.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Trener kadry narodowej i jego niezwykła pasja
Lekarze dawali jej jeden procent szans

Źródło artykułu: WP SportoweFakty