Niesamowita historia z walką Gamrota. Nagle zabrakło dokumentu

Powiedzieć, że walka Polaka była organizowana "na wariackich papierach", to nic nie powiedzieć. Żeby mógł walczyć w USA, organizatorzy musieli zastosować fortel. Wszystko dobrze się skończyło, a Mateusz Gamrot zwyciężył.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Mateusz Gamrot Getty Images / Jeff Bottari/Zuffa LLC / Mateusz Gamrot
Przede wszystkim trzeba przypomnieć, że z Jalinem Turnerem miał bić się nie Polak, a Dan Hooker. Ale Australijczyk na finiszu przygotowań do pojedynku doznał kontuzji, która wykluczyła go z wielkiej gali w Las Vegas. Zanim UFC odezwało się do menadżera Gamrota, proponowało zastępstwo kilku innym zawodnikom. Nikt nie zdecydował się jednak na przyjęcie walki, do której zostały niespełna trzy tygodnie. Walki z niebezpiecznym przeciwnikiem, który pięć swoich poprzednich starć wygrał przed czasem.

Gamrot się zgodził. - Nikt nie chciał wziąć tego pojedynku, aż nagle pojawił się szalony gość z Polski, zastanowił się trzy minuty i powiedział, że chce tę walkę. To była odważna decyzja, ale ja mam dużą wiarę w swoje umiejętności. A według mnie właśnie tym jest odwaga - tłumaczy.

O szansie pokazania się na UFC 285 dowiedział się w Hiszpanii. - Byłem tam na obozie jiu-jitsu, trenowałem z najlepszymi grapplerami w Europie. Drugiego dnia pobytu obudziłem się rano i zobaczyłem wiadomość od mojego menadżera, że jest walka do wzięcia. Przetarłem oczy, zjadłem śniadanie, zobaczyłem walkę Turnera z Mattem Frevolą sprzed trzech lat i powiedziałem: biorę - opowiada najlepszy polski zawodnik MMA w wadze lekkiej.

Brak wizy. Co robić?

Głównym motywem tej odważnej decyzji była dla niego chęć powrotu na zwycięskie tory po październikowej przegranej z Beneilem Dariushem na UFC 280. A Gamrot nie ukrywa, że jest uzależniony od wygrywania. Dodatkowymi argumentami były dla niego okazja do występu na potężnej gali z udziałem legendy światowego MMA Jona Jonesa oraz zachowanie sportowej aktywności.

ZOBACZ WIDEO: Lewandowski o gali KSW na Stadionie Narodowym: Liczymy na rekord frekwencji

"Gamer" szybko spakował walizki, na chwilę wrócił do Polski i poleciał na Florydę, do klubu American Top Team. Tyle że tam okazało się, że jest istotny problem - brak wizy pracowniczej dla Polaka. Ważność poprzedniej, którą otrzymał na walkę z Armanem Tsarukyanem w czerwcu ubiegłego roku, dobiegła końca. A bez ważnej wizy tego typu nie mógł wejść do oktagonu w Las Vegas.

- Zwykle jej uzyskanie było formalnością, ale tym razem sprawy toczyły się bardzo szybko. To niczyja wina, po prostu wszystko działo się na wariackich papierach. Nikt nie myślał o wizie, wszyscy byli skupieni na tym, żebym dotarł do Stanów i był w odpowiedniej dyspozycji. Papierologia zeszła na dalszy plan - tłumaczy Gamrot.

Kiedy niedopatrzenie wyszło na jaw, do gali pozostawało tylko 12 dni. Nasz reprezentant nie chciał wracać do Polski i tu czekać na załatwienie sprawy. To oznaczałoby kilkukrotną zmianę kontynentu w krótkim czasie oraz długie godziny spędzone na lotniskach i w samolotach. I bez wątpienia negatywnie wpłynęłoby na jego postawę w pojedynku, który i tak przyjął z marszu.

Na szczęście UFC znalazło rozwiązanie - postanowiło załatwić sprawę w jednym z krajów sąsiadujących ze Stanami Zjednoczonymi. W konsulatach na Bahamach i w Kostaryce się nie udało. Na prośbę przystał natomiast konsulat w Kanadzie. I tak na tydzień przed galą Gamrot zamienił ciepłą i słoneczną Florydę na mroźną Ottawę. Loty do Kanady, a potem z Kanady do Las Vegas, choć dość długie, nie były tak wyczerpujące, jak byłby powrót do Europy. Polak spędził w Ottawie cztery dni, odebrał wizę pracowniczą, którą udało się dla niego zdobyć, i poleciał na walkę.

Starcie z nazywanym "Tarantulą" Turnerem było dla niego trudne. Wyższy o 12 centymetrów Amerykanin potrafił sprawić mu kłopoty, zwłaszcza w stójce, ale Polak zakończył pojedynek zwycięsko. Po trzech zaciętych rundach na korzyść Gamrota punktowało dwóch z trzech sędziów.

Pokazałem, że nie kalkuluję

Pokonanie Turnera okazało się dla Gamrota dużym wyzwaniem, zwłaszcza, że z różnych względów nie był tak dobrze przygotowany, jak zwykle. - Kiedy walczyłem z Tsarukyanem, zrobiłem pięć rund i ani przez moment nie czułem, że spadła mi wytrzymałość. Teraz miałem mniej paliwa i poczułem to już w drugiej rundzie. Nie udało się poddać Turnera, ale pokonać go już tak. A więc cel został zrealizowany w stu procentach - podkreśla.

Na swojej odważnej decyzji zyskał nie tylko sportowo i finansowo, ale i wizerunkowo. - Matchmaker UFC Sean Shelby przed walką trzy razy podchodził do mnie i dziękował za jej uratowanie. Dla UFC musiało dużo znaczyć, że Jalin został w karcie. Sam Turner mówił, że propozycje złożono pięciu czy sześciu zawodnikom i nikt nie chciał się z nim bić. W wadze lekkiej zawodnicy z czołówki rankingu pilnują swojej pozycji. Nikt nie chce się bić z niżej notowanym rywalem. W USA kilkukrotnie usłyszałem pytanie, dlaczego zdecydowałem się na pojedynek z zawodnikiem sklasyfikowanym o trzy miejsca niżej (przed UFC 285 Gamrot był na 7. miejscu, Turner na 10.). Odpowiadałem, że dla mnie najważniejsze rzeczy to wygrywać i być aktywnym zawodnikiem, a wyzwanie to moje drugie imię. Zauważyłem, że moja postawa się podobała.

- Mogę powiedzieć, że wygrałem podwójnie - kontynuuje "Gamer". - Raz, że wróciłem na zwycięskie tory, a dwa, że zyskałem u wielu ludzi duży szacunek. Pokazałem organizacji, że nie kalkuluję, nie wybieram sobie przeciwników, że jestem odważnym zawodnikiem, który nie boi się wyzwań. Myślę, że w przyszłości na tym skorzystam.

Teraz czołowy polski zawodnik MMA wybiera się z rodziną na wakacje na Wyspy Kanaryjskie. Po nich wraca do treningów i czeka na kolejną walkę, która już nie będzie organizowana na wariackich papierach. Chciałby pojawić się na jednej z gal UFC pod koniec roku, w październiku lub listopadzie. Swojego rywala widzi w przegranym z pary Justin Gaethje - Rafael Fiziev (UFC 286, 18 marca), lub Beneil Dariush - Charles Oliveira (UFC 288, 6 maja). Stawia, że będzie to albo Gaethje, albo Oliveira.

Czytaj także:
"Trudna, ale cenna wygrana". Zachwyty po walce Gamrota
Show Gamrota po walce. "Nie zasługiwałem na urlop"

Grzegorz Wojnarowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×