Szpilka zdradził, o czym pomyślał po pierwszej rundzie z Pudzianowskim. "Znajomi śmieją się, że coś mi się pomyliło"

Artur Szpilka sprawił gigantyczną sensację podczas gali KSW na PGE Narodowym. Okazuje się, że dzień po walce, jak gdyby nigdy nic wstał o siódmej rano i poszedł... do kościoła. Specjalnie dla nas opowiedział także o planach na kolejne miesiące.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Artur Szpilka / Foto GROMDA Materiały prasowe / Artur Szpilka / Foto GROMDA
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Od zwycięskiej walki z Mariuszem Pudzianowskim na Gali KSW na PGE Narodowym minęły dwa dni. Zdążył pan już ochłonąć?

Artur Szpilka (zawodnik MMA): Czasu dla siebie praktycznie nie miałem, ale mogę powiedzieć, że emocje już opadły. Najważniejsze, że jestem zdrowy, nie mam żadnej kontuzji. Cieszę się tym bardziej, że podczas gali swoje walki wygrali Michał Materla, Krzysztof Głowacki i Mamed Chalidow - czyli moi dobrzy koledzy. Emocje i oprawa na KSW były na galaktycznym poziomie, to była wielka przyjemność móc w tym uczestniczyć.

Jest pan zaskoczony, że zwycięstwo przyszło panu tak łatwo?

Nie byłem zaskoczony ani przebiegiem walki, ani końcowym wynikiem. Od początku wierzyłem, że z nim wygram. Paradoksalnie, po pierwszej rundzie moja wiara w końcowe zwycięstwo była nawet większa niż przed walką. Przekonałem się, że on nic nie może mi zrobić w parterze, a taki sposób walki odbiera mu bardzo dużo siły. Plan był taki, by w drugiej rundzie spróbować boksować. Byłem przekonany, że uda mi się go uderzyć, gdy będzie chciał skracać dystans. Tak też się stało. Na początku walki poniosły mnie emocje i niepotrzebnie próbowałem trafić go z kolana.

ZOBACZ WIDEO: Co dalej z Mariuszem Pudzianowskim? Maciej Kawulski odpowiada

To była najpiękniejsza chwila w pana sportowej karierze?

Najpiękniejszą chwilą była walka o mistrzostwo świata z Deontay’em Wilderem. Wokół ringu stali wtedy Lennox Louis, Mike Tison, Evander Holyfield, mi grali polski hymn, a obok Kamili stał Aleksandr Powietkin i Tyson Fury. To było spełnienie dziecięcych marzeń i coś, czego nigdy nie zapomnę. Walka na PGE Narodowym to była dla mnie wyjątkowa radość. Idąc do oktagonu, autentycznie się cieszyłem, że uczestniczę w tym wydarzeniu.

Ani przez moment nie obawiał się pan walki z Mariuszem Pudzianowskim?

Nawet przez moment nie blefowałem i w ogóle się tego nie bałem. Zresztą to chyba było widać, bo już w pierwszych sekundach poleciałem na niego, jakbym chciał wpaść mu w ramiona. Tuż przed walką byłem uśmiechnięty i szczęśliwy. Nawet trenerowi powtarzałem, że nie mogę się doczekać, aż ruszę na Mariusza. Teraz znajomi śmieją się ze mnie, że coś mi się pomyliło, bo miałem ruszyć na niego z pięściami, a nie wskakiwać mu w ramiona. Na szczęście dzisiaj możemy się z tego pośmiać.

Domyślam się, że taka walka dodaje ogromnej wiary we własne umiejętności. Ma pan już plany na kolejne pojedynki w MMA?

MMA traktuję jako zabawę i fajną przygodę. Nie napalam się i patrzę na wszystko spokojnie. Nie zamierzam brać sobie na głowę zbyt dużo. Zobaczymy, co zaproponują mi promotorzy, bo to oni wybiorą mi kolejnego rywala. Dla mnie walka z Pudzianowskim to przeszłość i nie zamierzam nią dłużej żyć. Nie mam żadnych wymarzonych rywali, ani nawet pomysłu na kolejne walki. W ogóle nie zaprzątam tym sobie głowy.

Wierzy pan, że w MMA stać pana jeszcze na wielkie rzeczy?

Tak jak powiedziałem, MMA to dla mnie wspaniała przygoda, ale nic więcej. Każdą kolejną walkę traktuję jak ciekawe wyzwanie i fajną zabawę. O kontrakcie w UFC w ogóle nie ma mowy.

Kiedy będzie pan gotowy, by stoczyć kolejną walkę?

W lipcu i sierpniu chciałbym nieco odpocząć, pojechać na wakacje. We wrześniu rozpocząłbym mocniejsze przygotowania, więc pewnie w listopadzie lub grudniu byłbym gotowy na kolejną walkę. Najważniejsze jest to, że nie mam żadnych urazów, więc nie muszę tracić czasu na rehabilitację.

Czyli teraz dwa miesiące wakacji?

Absolutnie nie. Cały czas będę trenował, ale będę miał też nieco więcej wolnego czasu. Muszę pracować nad moimi słabszymi stronami. Sporo czasu spędzę na siłowni, ale na pewno potrenuję także zapasy.

Ma pan coś szczególnego w planach w ramach wakacji?

Wspólnie z moimi kumplami zamierzamy przejść szlak wokół Tatr. W trzy dni przejdziemy 200 kilometrów. Nie będzie łatwo, bo trasa przebiega zwykłymi szlakami turystycznymi z dużym przewyższeniem.

Po walce miał pan okazję porozmawiać na spokojnie z Mariuszem Pudzianowskim?

Nie pisaliśmy ze sobą i nie dzwoniliśmy. Minęliśmy się po walce, podziękowaliśmy sobie za pojedynek i tyle. Każdy poszedł w swoją stronę.

Co pan robił po walce?

Do domu wróciłem od razu po gali, około trzeciej w nocy. Nocowała u mnie cała rodzina, więc już około siódmej wstałem, zjedliśmy razem śniadanie, a na jedenastą pojechałem na mszę świętą do kościoła. Potem spędziliśmy trochę czasu z rodziną, odwiedziłem też innych znajomych, którzy specjalnie dla mnie przyjechali do Warszawy.

W mediach społecznościowych zażartował pan, że nokaut był rewanżem za ciosy zadane w "Pumbusia", czyli w miejsce, gdzie ma pan wytatuowaną podobiznę swojego ukochanego psa. Skąd pomysł na taki wpis?

To śmieszna sprawa, bo gdy przyjmowałem te ciosy, to praktycznie nie czułem bólu. On uderzał w śledzionę, a nie jest to szczególnie bolesne miejsce. Leżałem na macie i zastanawiałem się, dlaczego Mariusz bije mnie w "Pumbusia". Naprawdę podczas walki miałem takie myśli. Nikomu jednak o tym nie mówiłem. Koleżanka po walce wymyśliła i zrobiła ten śmieszny filmik, a potem wysłała go do mnie, bo ona doskonale wie, jak kocham Pumbusia. To był znakomity prezent, więc pomyślałem, że warto udostępnić go wszystkim.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty


Czytaj więcej:
Przykre słowa Pudzianowskiego po walce
Borek oszalał na gali KSW

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×