Marcin Ziach: Gala Thunderstrike Fight League 2 będzie dla ciebie debiutem przed zabrzańską publicznością. Adrenalina jest?
Michał Kita: Podchodzę do tego spokojnie, bo walczyłem już na galach, gdzie na trybunach zasiadało 20 tys. osób. Nie robi więc to na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ale na pewno presja jest. Powalczę w mieście, w którym się urodziłem i wychowałem. Ostatnią walkę z DJ-em przegrałem i będę chciał się zrewanżować.
Pierwsza w historii gala MMA w Zabrzu cieszy się wielkim zainteresowaniem kibiców.
- To fajnie, że bilety się szybko rozchodzą. Tym bardziej, że termin jest niefortunny, bo przypada w Andrzejki, a niektórzy będą świętować już Barbórkę. Miejmy nadzieję, że publiczność dopisze, bo widać było po KSW MMA w "Spodku", że kibice na Śląsku są głodni sportów walki. Gala w Zabrzu będzie stała na jeszcze wyższym poziomie.
Zapowiada się siedem stojących na niezłym poziomie walk. Miało być osiem...
- To fakt, ale przeciwnik, który miał walczyć z Mateuszem Strzelczykiem walczył dwa tygodnie temu i złamał nos, przez co nie mógł wejść do oktagonu. Bardzo ciężko było znaleźć nowego przeciwnika i ta walka została przesunięta na luty. Jestem jednak przekonany, że chłopaki, którzy do walki staną zaprezentują dobry poziom.
Z DJ Lindermanem przegrałeś już w Bełchatowie. Jesteś o tę walkę mądrzejszy i wiesz, jakie ma mocne i słabe strony.
- Tamtą walkę przegrałem przede wszystkim przez własne błędy. Skoncentruję się na swoich mocnych stronach, a nie na jego.
Jakie są twoje założenia na pojedynek z Amerykaninem?
- Nastawiam się na walkę w pełnym wymiarze czasowym. Dobre przygotowanie fizyczne będzie kluczem do zwycięstwa.
Ostatnio wszystko skończyło się już w drugiej rundzie.
- Popełniłem wtedy błąd w przygotowaniach. Po dwóch minutach walki miałem już tak zakwaszone nogi, że nie miałem sił czegokolwiek robić. W przerwie powiedziałem nawet chłopakom, że nóg w ogóle nie czuję. To była egzekucja ze strony DJ-a i sędzia musiał walkę przerwać, a ja nie mam o to do niego pretensji. DJ był w tamtej walce lepszy, ale teraz wszystko się odmieni.
Wchodzicie jutro do klatki i to dla kibiców dodatkowy smaczek tej rywalizacji.
- Na pewno widowiskowo w oktagonie wygląda to lepiej, a i w oczach zawodników oktagon jest bezpieczniejszy niż ring. Z oktagonu nie można wypaść, da się uniknąć szeregu przykrych kontuzji. Znacznie większy jest też wachlarz możliwych technik, więc wielu z nas - wbrew pozorom - woli walczyć właśnie w klatce.
Jesteś gospodarzem gali i nikt na trybunach nie wyobraża sobie, żebyś mógł z Lindermanem we własnym mieście przegrać.
-
Ja też sobie tego nie wyobrażam. Jestem dobrze przygotowany fizycznie, mentalnie też jest wszystko w porządku. Na pewno stać mnie na to, żeby wyjść do oktagonu i dać z siebie wszystko. Gdybym nie wierzył w zwycięstwo, to bym nie brał tej walki. Jestem pewny, że będzie dobrze.
Ile trwały twoje przygotowania do tej walki?
-
Praktycznie dwanaście tygodni. Od 1 września zacząłem porządnie trenować z większymi obciążeniami i przygotowywać się do tej walki.
Po gali w Bełchatowie musiałeś jednak od sportu trochę odpocząć.
-
Miałem badania specjalistyczne, które przeszedłem z powodzeniem, ale na dwa miesiące wyłączyły mnie z treningu. Kiedy już było po wszystkim, zacząłem lekki rozruch, a potem stopniowo brałem na siebie coraz większe obciążenia.
Z inicjatywą stoczenia walki rewanżowej wyszedłeś ty czy Linderman?
-
Wyszli organizatorzy. Ja jestem zawodnikiem, który nigdy sobie przeciwników nie dobiera. Byłem jednak głodny tego, żeby z DJ-em raz jeszcze stanąć do oktagonu, bo kto by nie chciał zrewanżować się komuś, z kim przegrał. To nie jest sportowiec i nie ma ambicji. Ja jestem ambitny i chcę wygrać.
Łatwo było zabrzaninowi wejść na poziom międzynarodowy?
- Karierę rozpocząłem mieszkając za granicą. W Polsce pewnie bym się na to nie zdecydował. Tymczasem najpierw rok mieszkałem na Wyspach Brytyjskich, a potem przez 3,5 roku w Holandii. Tam się nauczyłem MMA i tam ten sport jest prawdziwy. Nie tak jak w Polsce.
Twoja przygoda z zawodowymi sportami walki rozpoczęła się dość późno.
-
Miałem 26 lat, kiedy pierwszy raz stanąłem do walki. Może i późno, ale wtedy MMA zupełnie inaczej wyglądało. To nie jest tak jak teraz, że ten sport należy do jednych z popularniejszych sportów walki. Na tym jednak ucierpiał poziom, bo każdy chce być zawodnikiem MMA, a do tego trzeba mieć jeszcze umiejętności.
A polscy zawodnicy MMA młodszego pokolenia tych umiejętności nie mają?
- Ludzie starej daty sportowej prezentują wyższy poziom sportowy. Teraz młodzież przychodzi na salę, by trenować, żeby potem zabłyszczeć w szkle czy być osiedlowym bohaterem. Wielkie sukcesy międzynarodowe nie są im w głowie. Ja nigdy nisko nie mierzyłem i będę dalej mierzył wysoko. Moim celem jest, by bić się z najlepszymi na świecie.
Gdzie zatem w swoich sportowych aspiracjach mierzy Michał Kita?
- Nie oszukujmy się. Najlepsi fajterzy na świecie walczą w UFC. Chciałbym tam stoczyć parę walk i najlepiej skończyć tam karierę za 5-6 lat.
W Polsce ten sport dopiero się rodzi i jego prestiż też potrzebuje czasu.
- Na pewno MMA na świecie jest popularniejsze niż w Polsce. Z tego też względu na dwadzieścia dwie swoje zawodowe walki dopiero pięć stoczyłem w kraju. Dopiero piętnastą czy szesnastą walkę zawodową stoczyłem nad Wisłą. Niekoniecznie też ten sport w Polsce poszedł w dobrym kierunku pod względem promocyjnym. Liczy się bardziej cała otoczka, a nie poziom sportowy czyli show.
W Polsce trend na MMA rozpoczął się tak naprawdę od walki "Pudziana" z Marcinem Najmanem.
- Mariusz Pudzianowski był bardzo dobrym chwytem marketingowym, ale dla włodarzy jednej federacji tak naprawdę. Jeśli my mamy taki, a nie inny naród, że ludzie się dalej na to nabierają to ja nic na to nie poradzę. MMA Atack nie ma nic wspólnego z poziomem sportowym. MMA utożsamiane z "Pudzianem" to nie jest MMA.
Obrazem stanu polskiego MMA była chyba ostatnia walka Hardkorowego Koksa z Dawidem Ozdobą, gdzie przez kilkanaście minut fajterzy się gonili.
- No, dokładnie. Na mojej gali czegoś takiego nie będzie. Przyjechało kilku młodych chłopaków, ale po to, żeby się bić, a nie biegać i modlić się, by przetrwać.
Zatem ta gala przejdzie do historii MMA na Śląsku?
- Miejmy nadzieję, że to będzie pierwsza, ale nie ostatnia taka gala. Otworzyłem w Zabrzu swój klub, miasto pozytywnie do tego podeszło. Nie szczędziło grosza na promocję i udostępniło halę. Ludzie zaczynają powoli utożsamiać się z MMA jako sportem, a nie mordobiciem, jak to było 10 lat temu.