Droga czołowego polskiego pięściarza wagi ciężkiej do UFC nie była usłana różami. Grabowski (20 wygranych-2 porażki) długo walczył o rozwiązanie kontraktu z federacją M-1 Global, której był mistrzem. Kiedy już dopiął swego, związał się z UFC i cierpliwie czekał na szansę występu. Do oktagonu wejdzie po niespełna 16 miesiącach przerwy. Przed starciem z Lewisem (13-4) na UFC Fight Night 82 w MGM Grand Arena w Las Vegas jest pewny swego.
WP SportoweFakty: Jak minęła podróż?
Damian Grabowski: - Na szczęście bez niespodzianek. Wylecieliśmy z Wrocławia, w Monachium mieliśmy przesiadkę i stamtąd bezpośredni lot do Las Vegas. Wiadomo - byliśmy trochę zmęczeni, "pognieceni", ale wszystko wróciło do normy.
Czy wskoczył pan już na odpowiednie tory po zmianie czasu?
- Jesteśmy tu od poprzedniego wtorku, a więc wczoraj minęło ponad 7 dni. Pierwsze 4 dni bardzo mocno odczuliśmy - zmiana czasu i klimatu dała się we znaki. Ale jest już "OK" - budzimy się o normalnych godzinach, całe noce przespane. Do walki jeszcze trochę czasu i mam nadzieję, że uda się zregenerować, nabrać mocy.
Rozumiem, że po tych długich miesiącach bez walki odczuwa pan głód występu.
- Z jednej strony głód, a z drugiej niepokój. Mówi się, że z braku przeciwnika maleje odwaga. Kiedy długo nie walczysz, to więcej myśli kotłuje się w głowie, ale już chcę to mieć za sobą, chcę zrobić swoje.
Jest pan ostatnią osobą w polskim MMA, którą podejrzewałbym o mniejsze pokłady odwagi... Domyślam się, że żałuje pan tego straconego czasu.
- Żałuję i to cholernie! Razem z moim trenerem i kolegami, którzy przylecieli ze mną do Las Vegas, doszliśmy do wniosku, że nie jestem zawodowcem. Jestem gościem, który miał pas i sobie walczył raz na jakiś czas. Wystarczy spojrzeć na daty moich ostatnich występów: listopad 2013 roku, sierpień 2014, listopad 2014. Średnio jedna walka na rok. Ostatni raz walczyłem 15 miesięcy temu - jak na zawodowca, to mało.
Oglądałem migawki z pana treningu i - mimo tej przerwy - nie wygląda pan na "zardzewiałego".
- Bo cały czas jestem aktywny. Poprzedni rok ciężko przepracowałem, ponieważ miałem zaplanowane walki na M-1 Global, które z jakiegoś powodu nie doszły do skutku. Zacząłem od obozu w Tajlandii w styczniu, ale nagle się okazało, że pojedynek został przełożony na czerwiec. Rozpocząłem kolejny obóz, ale ten termin też nie wypalił i uznałem, że czas zerwać kontrakt. Były plany występu na UFC w październiku, ale ostatecznie musiałem czekać do teraz. Można powiedzieć, że w 2015 roku przebyłem 3 obozy przygotowawcze pod walki, których nie było.
Ile pan aktualnie waży? W sieci pół żartem pisało się, że z taką sylwetką może pan zbijać kilogramy do limitu kategorii półciężkiej (do 93 kg).
- W międzyczasie otwierałem klub fitness i rzeczywiście ten ostatni okres był dość stresujący, mało jadłem i ta waga zleciała do 107 kg. Ważyłem się po wczorajszym treningu i wskazówka pokazała 240 funtów (110-111kg). Kiedy walczyłem w Bellatorze, ważyłem 110 kg. W takiej wadze czuję się bardzo dobrze.
Skąd taka zmiana?
- Przez większość część kariery nie zwracałem uwagi na to, co jem. Debiut na UFC traktuję wyjątkowo i dlatego postanowiłem coś zmienić. Czuję się świetnie - jestem silny, przede wszystkim mam kondycja.
Korzystał pan z porad dietetyka? To ostatnio modne w polskim MMA.
- Nie, sam zacząłem mądrzej podchodzić do tematu. Już nie jest tak jak kiedyś, że jak jestem głodny o północy, to idę do lodówki po kiełbasę i kromkę chleba. Po prostu zwracam uwagę na to, co jem.
Z kim przygotowywał się do walki z Derrickiem Lewisem?
- Zaliczyłem dwa obozy w Czerwonym Smoku w Poznaniu, później swoim klubie, a ostatni tydzień sparingowy spędziłem u Dawida Mory w Zielonej Górze. Tam też przyjechali chłopaki z Czerwonego Smoka.
Pomówmy o rywalu. To taki - mówiąc pół żartem - król nokautu. Wygrał 13 walk z czego 12 przez nokaut. Gdzie będzie pan szukał swoich szans?
- Wiadomo, gdzie. To tak jakby zapytać lotnika, czy lubi latać. Przewrócę go i zrobię wszystko, by wygrać w parterze. Wiadomo, że walka zaczyna się w stójce i w tej płaszczyźnie też będę musiał coś udowodnić. Trzeba będzie uważać na jego prawą rękę, chodzić w prawą stronę. W swojej karierze biłem się też z Davem Huckabą, który miał wtedy w rekordzie 17 zwycięstw z czego 16 przez nokaut, i ja tę walkę wygrałem. Uważam, że Huckaba był mocniejszy od tego gościa - on "palnął" raz i rywale się przewracali. Lewis potrafi uderzyć, ale zazwyczaj jego rywali padali kondycyjnie. A patrząc już zupełnie obiektywnie, to Lewis ze znanymi nazwiskami przegrywał. Pokonywał raczej "zkoksowanych" gości, którzy już w pierwszej rundzie nie mieli czym oddychać. Z drugiej strony, nie ma co gdybać - trzeba wejść do oktagonu i zrobić swoje. Zobaczymy, kto kogo oszuka i czyj plan będzie lepszy.
Trochę z innej beczki: czy spodziewał się pan, że Marcinowi Tyburze tak łatwo uda się "uciec" z M-1 Global do UFC?
- W moim przypadku sprawy wyglądały inaczej. Okazało się, że mój menedżer to kawał oszusta. On po prostu mnie okłamywał. Zwolnienie z M-1 załatwiałem przez niego i po jakimś czasie wyszło na jaw, że to on robił wszystko, żeby mnie w tej organizacji zatrzymać. Kiedy bezpośrednio dotarłem do władz M-1, usłyszałem, że nie będą robić problemu ze zwolnieniem. Natomiast nie sądziłem, że Marcina wypuszczą tak łatwo. Bardzo fajnie, że tak się zachowali, ponieważ dali mu szansę na rozwój. Tam takich perspektyw nie ma. Cieszę się również z innego powodu - mam nadzieję, że otwiera się szansa na nasz rewanż w przyszłości. Pod warunkiem, że nie będę dostawał walk na rok, bo za chwilę będę do oktagonu w siwych włosach wchodził.
Jeśli nie jeden pojedynek na rok, to ile?
- Jeśli dam dobrą walkę z Lewisem, jeśli zwyciężę, w co wierzę, to od razu odpalę maila i zgłoszę władzom UFC gotowość. Nie oszukujmy się - ja już nie mam czasu, 36 lat na karku. Chcę jeszcze trochę powalczyć i nacieszyć się tym, co walka ze sobą niesie. Jeśli teraz tego nie zrobię, to będzie za późno.
rozmawiał Artur Mazur
Zobacz także: