Przypomnijmy, że Paweł "Popek" Mikołajuw wrócił do MMA po kilkuletniej przerwie. Do grudniowej gali KSW 37 przygotowywał się pod okiem Różalskiego. Kontrowersyjny raper zmierzył się w Tauron Arenie z Mariuszem Pudzianowskim. Pojedynek trwał zaledwie 80 sekund i zakończył się zwycięstwem byłego strongmana. Różalski, który 27 maja na Stadionie Narodowym powalczy o pas mistrza KSW, postanowił, że w narożniku "Popka" już nie stanie.
WP SportoweFakty: Po KSW w Krakowie ukazała się informacja, że nie będzie pan trenował Pawła "Popka" Mikołajuwa. Dlaczego tak się stało?
Marcin Różalski: To była w stu procentach moja decyzja.
Nie ukrywam, że byłem nią trochę zaskoczony. Tuż po walce powiedział mi pan, że jeśli "Popek" poprosi, to przygotuje go pan do kolejnego starcia. Skąd taka zmiana?
- Na gorąco, tuż po gali wyraziłem chęć współpracy, ale postanowiłem przeanalizować na chłodno to, co stało się w klatce. Po powrocie do domu kilkukrotnie obejrzałem tę walkę z odtworzenia. Po tym co zobaczyłem, opadły mi ręce.
Zobaczył pan coś więcej niż samą porażkę?
- W służbach specjalnych jest takie powiedzenie: death before dishonor (śmierć przed hańbą - red.). Nie widziałem takiej determinacji u Pawła. Widziałem za to spanikowanie i oddanie walki. Nie ukrywajmy tego. "Popek" przyjął odczepny cios bity z przedramienia, po chwili poszedł drugi. To uderzenie nawet nie doszło do głowy, kiedy on już leżał na ziemi. Musiałem obejrzeć kilka powtórek, żeby zobaczyć, co tam się tak naprawdę wydarzyło. Nie mogłem uwierzyć, że stało się coś takiego. Ja w to k...a nie wierzyłem!
ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka: z Ewą Piątkowską już nigdy się nie pogodzimy
W parterze walka nie potrwała długo.
- Pamiętam swoją walkę z Nickiem Rossborough. Wtedy byłem zwykłym cymbałem w świecie MMA, on zawodnikiem z wielkim doświadczeniem, który większość swoich walk wygrał przez poddanie. Dostałem w gębę, padłem, ale potrafiłem go skontrować i wygrać, chociaż parterowe umiejętności były po jego stronie. Kiedy "Popek" znalazł się w parterze, po prostu spanikował. Może się przestraszył - nie wiem. Wiem natomiast, że nie tego go uczyłem, nie nad tym pracowaliśmy, nie to wbijałem mu do głowy. Zwyczajnie się na nim zawiodłem i uznałem, że dalsza współpraca nie ma sensu.
A mieliście okazję porozmawiać po tym wszystkim?
- Nie. Może to nawet lepiej. Niech Paweł żyje swoim życiem. On wie doskonale, jak wyglądały przygotowania do walki, gdzie dał z siebie wszystko, gdzie odpuścił. Wie, że mógł pewne obowiązki odłożyć w czasie i skupić się na treningach. On doskonale wie, jak to wszystko wyglądało. Powinien wyciągnąć wnioski. Ja też to zrobiłem. Być może jestem na tyle marnym trenerem, że nie potrafiłem mu przekazać pewnej wiedzy. Są też historie, o których nigdy głośno nie opowiem.
Czy uważa pan, że "Popek" jest jeszcze w stanie osiągnąć coś w tym sporcie?
- Myślę, że nie. Sądziłem, że będzie w stanie się przebranżowić z życia artysty w rolę zawodnika MMA. Nie potrafił tego zrobić. Nie każdy facet z widłami to Neptun i nie każdy musi walczyć. Paweł spróbował wrócić do MMA i musiał się zdobyć na pewne wyrzeczenia. Chwała mu za to, ale jednak w nim zwycięża chęć prowadzenia życia artysty. Sportowiec musi być ascetą, musi się poświecić w całości temu, co robi. Być może styl życia muzyka bardziej mu odpowiada, jest łatwiejszy. To go wciągnęło.
[b]rozmawiał Artur Mazur
[/b]